Brett otworzył tylne drzwi. Wsiadając, potknąłem się i wrzuciłem kompromitującą paczkę pod samochód. Usiadłem ze spokojną miną, pozwalając sobie na ukłon w stronę kierowcy. Nie odpowiedział, czekał aż Brett zajmie miejsce.
Inspektor westchnął z zadowoleniem i usiadł ciężko obok mnie. Na kolanach trzymał łopatkę.
ROZDZIAŁ XVIII
Budynek komendy policji miał co najmniej czterysta lat i na pewno był zaliczany do zabytków historycznych miasta. Miał przepiękną fasadę. Przed przekroczeniem jego progu podziwiałem średniowieczne okna i rzeźbione gzymsy.
Wnętrze zupełnie nie odpowiadało temu, co zapowiadała ściana frontowa. Z budynku wyłuskano wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość historyczną i zbudowano jasne, przestronne pomieszczenie biurowe, w których przeważały chromy i plastyk. Inspektor Brett poprosił, żebym usiadł, a sam zdjął płaszcz. Miał pod nim smutny brązowy garnitur, który był pomięty i wymagał odprasowania, zwłaszcza na klopach. Zawiesił czarny nieprzemakalny płoszcz i filcowy kapelusz no wieszaku, a następnie, po krótkiej chwili wahania, położył parasol i łopatkę na swoim biurku, tok jakby już traktował te przedmioty jako dowody rzeczowe. Przez coty czos jozdy obmacywał paczkę. iakbv chciał odgadnąć co się w niej znajduje. Wreszcie podarła się tektura w miejscu, w którym znajdowało się ostrze i policjant pobrudził sobie polce błotem.
Usiodł. No bibularzu leżała otworta teczka. Zawierała tylko jedną kartkę papieru, na której było coś nagryzmolone. Brett, zanim zwrócił się do mnie, przerzucił notatki.
– Zna pan mrs Marjorie Faulks, sir?
– Oczywiście.
– A Neviła Faulksa, jej męża?
– Nie miałem zaszczytu go poznać.
Uchwyciłem nikły dźwięk podobny do chrobotu myszy. Dopiero wtedy zauważyłem, że na biurku znajduje się mały mikrofon skierowany w moją stronę. Brett właśnie uruchomił magnetofon. Spostrzegł, że patrzę no mikrofon, i wówcząs po raz pierwszy od naszego spotkania lekko się uśmiechnął.
– Ach, tak. Muszę pana uprzedzić, że cokolwiek pan teraz powie, może zostać użyte przeciw panu. Nazywa się pan Jean-Marie Valaise, prawda?
– Już mnie pan o to pytał i dałem twierdzącą odpowiedź.
– Mieszka pan w Paryżu?
– 26 rue des Plantes!
– Pana zowód?
– Sprzedawca maszyn do liczenia.
– Od jak downa zna pan mrs Faulks?
Zamknąłem oczy. Miałem wrażenie, że Morjorie zajęła miejsce w moim życiu od bardzo downa
– Poznałem ją w ubiegłym tygodniu w Juon-les-Pins.
– W jakich okolicznościach?
– Pomyliło samochody i wsiadła do mojego wozu.
– Później, po tym zdarzeniu, spot kol ją pan ponownie?
– W kasynie, całkiem przypadkowo.
– A potem?
– Zostowiła torbę plażową w moim wozie i przyszła do mojego hotelu, żeby ją odebrać.
– I co dalej?
– O co panu chodzi, inspektorze? Po co te pytania?
Z powodu mikrofonu miałem wrażenie, że nie mówię do policjanta, lecz do ukrytych słuchaczy. Odczuwałem w pobliżu czyjąś obecność, tak jakby osaczyły mnie jakieś niematerialne istoty.
– Mrs Foulks złożyła skargę przeciw panu, mister Vałoise,
– Co!?
– Twierdzi, że od czasu waszego spotkania na Lazurowym Wybrzeżu pan narzuca się jej w natrętny sposób. Zagraża pan spokojowi jej ogniska domowego. Miał pan nowet grozić jej mężowi!
Odsłonił mi się obraz całkiem odmienionej Marjorie: perfidnej i wyrachowanej. Co za dziwka! Chciała, abym sam odpowiadał za zabójstwo jej męża. Jej makiawelowski plan przyprawił mnie o mdłości; nie miałem już nawet siły mieć jej tego za złe. Pomyślałem o plaży w Juan, o Denrse, o obiadach w restauracji na świeżym powietrzu, pachnącym wilgocią, o moim nagrzanym słońcem pokoju na wprost garażu...
Rzuciłem to wszystko dla jakiejś głupiej mrzonki. Zgubiłem się sam bez powodu, w przekonaniu, że kocham tę na wpół zwariowaną kobietę.
Milczałem dalej. Brett zaczął nalegać:
– Co ma pan do powiedzenia?
– To kłamstwo.
– Dlaczego więc napisał pan ten list miłosny?
Wyjął z szuflady biurka tekst pisany na maszynie, wyjaśniając:
– To angielskie tłumaczenie pańskiego listu. Oryginoł znajduje się obecnie w naszym laboratorium.
Widać, że od rana nie marnowali czasu. Podobnie zresztą jak ja!
– Prawdą jest, że zakochałem się w mrs Foulks, ale odrzucam twierdzenie, jakobym narzucał się jej w natrętny sposób, panie inspektorze.
– Czy pan zaprzecza również temu, że dziś w nocy, o godzinie pierwszej, przybył pan do jej mieszkania?
– Nie, ale...
– Oświadczył pan właścicielce domu, że Faulks prosił pana o przekazanie jakiejś wiadomości jego żonie, czy tak?
– Był to podstęp, aby móc się z nią zobaczyć....
– Dlaczego chciał pan się z nią widzieć o takiej porze?
Na to nie miałem odpowiedzi. A w ogóle, czy warto było dalej walczyć, skoro czułem, że idę na dno jak kamień?!
– Wiedział pan, iż mr Faulksa nie było wtedy u mrs Morthon?
– Wcale nie!
– Musiał pan wiedzieć, że go nie ma, skoro utrzymywał pan, iż przychodzi od niego!