Читаем Trawnik полностью

– Panie Brelt – rzekłem – sądzę, że skończył pan swoją pracę, błagam jednak, aby dalej prowadził pan śledztwo. Gotów jestem podpisać oświadczenie, w którym przyznaję się do zamordowania z premedytacją Fautksa, jeżeli to może pana uspokoić, ale zanim przyjdzie mi za to zopłodić, chcę wiedzieć, jak ta kobieta wszystko ukartowała, oby wmówić, że zobiłem między jedenastą a północą, skoro wiem, iż stało się to o piątej! Jestem przekonany, że jest pan policjantem, dla którego prawda stanowi rzecz najważniejszą, a zatem liczę na pano, panie Brett!

Popatrzyłiśmy na siebie przez chwilę. Brett dalej palił fajkę w milczeniu. Nie potrafiłem już panować nad swoim smutkiem. W moich oczach pojawiły się łzy, których nie mogłem otrzeć, ponieważ strażnicy nadal trzymali mnie za ręce.

– Zabiłem go o piątej, inspektorze. O piątej! Musli mi pan wierzyć!

Płaczący mężczyzna stanowi zowsze przykry widok, tym bardziej dla dżentelmena urodzonego na Wyspach Brytyjskich. Brett zmarszczył swój różowy króliczy nos i odwrócił się bez słowa.

* * *

Nie przebywałem już w siedzibie policji, lecz w prawdziwym więzieniu i moja celo spełniała wszelkie warunki pomieszczenia przeznaczonego dla więźniów.

Pies, gdy czuje, że umiera, kuli się w głębi własnej budy i z łbem opartym o swe przednie łapy czeka, aż nadejdzie ostatni moment. Położyłem się na brzuchu na wąskim żelaznym łóżku i czekałem, aż nadejdzie moja chwila. Ogarnął mnie dziwny spokój. Marjorie i jej czary, angielscy sędziowie i ich wyroki znalazły silę na drugjim planie. Stanąłem twarzą w twórz z własnym sumieniem, czyli z własną zbrodnią. Nie miołem wątpliwości, że działałem z premedytacją. Ciułem jeszcze w ręku dotyk rewolweru. Widziałem wykręconą twarz Faulksa. Zabiłem z nienawiści. A krzyk rozpaczy Marjorie nie miał właściwie żadnego wpływu na moje postępowanie.

Od pierwszej chwili swego istnienia byłem zabójcą, jeżeli bowiem wystarczają trzy sekundy, aby nim zostać, to oznacza, że było się nim potencjalnie od momentu przyjścia na świat.

– A więc niech mnie powieszą, będzie wreszcie spokój – westchnąłem.

* * *

Spałem jeszcze głębokim snem, gdy rankiem następnego dnia wszedł strażnik, aby mnie obudzić. Powiedział, co mnie nieco zdziwiło, żebym się porządnie umył. Ogoliłem się dokładnie i zostałem zaprowadzony do gabinetu dyrektora. Czekali tam na mnie Brett i dwaj. jego ludzie. Ucieszyłem się na ich widok.

– Czy zaszło coś nowego, inspektorze?

Był jeszcze bardziej zasępiony niż zazwyczaj. Czoto przecinała mu fioletowa pręga powstała na skutek noszenia zbyt ciasnego kapelusza. Miał na sobie jasnoszary garnitur, co skłoniło mnie do spojrzenia przez okno – pogoda była śliczna.

– Pójdzie pan z nami, bo musimy jeszcze coś sprawdzić – odparł udzielając w ten sposób odpowiedzi na moje pytanie.

Jeden z jego ludzi zbliżył się do mnie z kajdankami w dłoni, ale Brett powstrzymał go ruchem ręki. Szybko włożyłem ręce do kieszeni.

Na dziedzińcu wsiedliśmy do wysłużonej czarnej taksówki. Jeden z inspektorów usiadł za kierownicą. Brett usiadł obok mnie, zaś jego drugi współpracownik obok kierowcy. Dopiero wówczas zauważyłem, że ten drugi ma pod marynarką biały kitel.

– Dokąd jedziemy?

– Sam pan zobaczy

Brett oddychał głośniej niż zazwyczaj. Musiał ogolić się naprędce, bo pod brodą były widoczne kępki zarostu. Samochód jechał szybko. Ulice były jeszcze prawie puste. Rozpoznawałem jakieś skrzyżowania, jakieś pomniki. Edynburg tak mi utkwił w pamięci, że miałem wrażenie, iż przebywałem w nim przez wiele lat. Jechaliśmy stromą ulicą wzdłuż pagórków Princess Garden. Pewnie chodzi o wizję lokalną, pomyślałem sobie. Perspektywa tego przygnębiła mnie, gdyż nie byłem w stanie wyobrazić sobie uczestniczenie w parodii tak ohydnej sceny. Tym bardziej że zakładała obecność Marjorie u boku policjantów.

Samochód jednak zamiast zatrzymać się przy parku, pomknął dalej. Przez jakiś czas jechaliśmy Princess Street, a następnie, po objechaniu dobrze oznakowanego ronda, skręciliśmy w prawo. Ulica, w którą wjechaliśmy, była szeroka, krótka i cicha, po obu jej stronach stały szare domy. Kierowca zatrzymał się przy czarnej kracie, między dwoma podjazdami. Zachowanie się policjantów było dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Siedzący obok kierowcy w chwilę po zahamowaniu wozu wysiadł i wszedł do najbliższego domu. Kierowca zapalił, natomiast Brett pilnie przyglądał się zawijasom wzoru obicia przednich siedzeń.

– I co teraz? – zapytałem błagalnym tonem.

Mój sąsiad wzruszył jedynie ramionami.

– Dlaczego pan nic nie mówi, inspektorze? Czy sądzi pan, że mam nerwy ze stali?

– Nie mam panu nic do powiedzenia, mister Valaise!

W skupieniu patrzył na bramę domu, do którego wszedł jego współpracownik w białym kitlu. Uczyniłem to samo. Na tej czynności minął nam co najmniej kwadrans. Czy rzeczywiście, w tym przeklętym mieście muszę zawsze na coś czekać? Czy mając powróz na szyi będę musiał również cierpliwie czekać, aż zapadnia otworzy się pod moimi stopami?

Перейти на страницу:

Похожие книги