Читаем Trawnik полностью

Muzyka ma tę właściwość, że w ciągu czterech sekund może doprowadzić do zmiany stanu ducha. To pierwsze zdanie zabrzmiało jak mozartowskie takty. Jakiś magiczny hymn zabrzmiał w moim sercu, a nieobecność Marjorie odczułem jak cios w samą krtań. Wiersze listu skakały przed oczami, z trudem utrzymywałem razem obie połowy, bo ręce mi drżały ze wzruszenia.

„...wiem teraz, że kraj mój jest wyspą, na której żyję jak na wygnaniu. Bo bez pana, Jean-Marie. A przecież pana nie znam. Pamiętam tylko jakieś spojrzenie, jakąś intonację głosu, zabarwienie pana skóry w miejscu, tam gdzie zapada się policzek...".

– Coś się stało? – zapytała nagle Denise. Zaprzeczyłem ruchem głowy. A jednak tak: coś się rzeczywiście stało.

– Jesteś blady jak śmierć.

– Ależ skąd!

– Czy to poważne?

– Bądź cicho, proszę...

Poszła sobie. Być może powinienem był wybiec za nią, ale nie miałem na to odwagi.

„... mam obok siebie słownik angielsko-francuski. Ale nie otworzyłam go ani razu, Jean-Marie. Tak mi się łatwo do pana pisze...

...wyjeżdżam na osiem dni do Szkocji, chwilowo sama, mąż przyjedzie w przyszłym tygodniu. Zatrzymam się w Learmonth Hotel w Edynburgu. To właśnie do niego będzie mógł pan adresować listy do mnie, jeśli będzie pan miał ochotę je pisać. W nim będzie pan mógł mnie spotkać, jeśli...".

List urwał się nagle. Nie podpisała go nawet. Chciała zakończyć go tym wezwaniem.

<p>ROZDZIAŁ V</p>

Sądziłem, że Denise czeka na mnie w moim MG zaparkowanym pod jednym z daszków ustawionych obok hotelu, ale nie było jej tam. Ruszyłem wolno w kierunku plaży. Jechałem naszą zwykłą trasą, lustrując uważnie zatłoczone już chodniki. Wreszcie w tłumie zauważyłem Denise. Miała na sobie bladoniebieskie szorty, na tyle krótkie, by jej długie, opalone nogi były łatwo dostrzegalne, a górna część ciała opięta była w białą bluzkę frotte.

Wyprzedziłem ją o jakieś dwa metry i zatrzymałem śię.

– Czy gdzieś podwieźć zagonioną śliczną osóbkę?

Stojący nie opodal mnie zamiatacz ulic, nie ukrywając swego podziwu dla mnie, wyprostował się, aby lepiej mi się przyjrzeć. Spojrzał na Denise, zastanawiając się, czy „numer przejdzie". Przeszedł. Bez słowa, bez zbędnego gestu wsiadła do wozu.

– Dziękuję ci za twoje zachowanie – rzekłem pod nosem, ruszając.

– Wybacz mi.

Było to raczej nieoczekiwane ze strony Denise. Nie znosiła przepraszać, zwłaszcza gdy była winna.

– Jesteś niesamowita – dodałem, aby wyraźniej podkreślić swoją przewagę. – Czy wiesz chociaż, kto do mnie napisał?

– Jakaś Angielka, którą spotkałeś na początku swego pobytu tutaj – odparła. – Jakaś Angielka, która nie mogła się oprzeć twojemu czarowi i która nie może zapomnieć waszych szalonych uścisków.

Nie było w tym złośliwości, tylko odrobina goryczy zazdrosnej kobiety. Z wyjątkiem szalonych uścisków, Denise wszystko odgadła.

– Cała ta sprawa nie jest warta miny, jaką robisz – zapewniłem, głaszcząc delikatnie jej udo.

Opowiedziałem jej o moim spotkaniu z Marjorie. Udawała, że mnie nie słucha, że jedynie interesuje się ruchem ulicznym. Jechaliśmy wolno i długo zatrzymywałem się na skrzyżowaniach. Sprzedawcy gazet ubrani w pasiaste koszulki proponowali różne katastrofy gościom siedzącym na tarasach kafejek. W powietrzu pachniało szafranem i rozgrzanym olejem. Zatrzymaliśmy się przy wesołym miasteczku, obok którego jacyś chłopcy strzelali z elektronicznych karabinów do niedźwiedzi obracających się w szklanych klatkach. Tonem, który wydawał mi się żartobliwy, mówiłem o Marjorie, ale ona interesowała się jedynie tym, jak przynajmniej się zdawało, co się działo w wesołym miasteczku.

– Jak więc widzisz, nie ma powodu do robienia mi sceny.

Spojrzała na mnie. Miała swoisty sposób wgłębiania się w moje najskrytsze myśli. Następnie wyjęła z plażowej torby okulary przeciwsłoneczne i natożyła je. Nie wymieniliśmy już anj słowa aż do samej plaży.

* * *

Bywalcy kafejek w małych miasteczkach nie mają przyzwyczajeń tak silnie zakorzenionych jak użytkownicy praży. Wydaje srę bowiem, że właśnie nad morzem człowiek nabiera najszybciej przyzwyczajeń. Każdy ma tu swoje miejsce, swój parasol, swój cień, swój grajdoł i swój leżak. Stają się dobrami, do których przywiązujemy się namiętnie. Leżeliśmy w głębi plaży, w pobliżu boiska siatkówki. Nasz parasol był błękitny, leżaki również. Gdy przychodziliśmy, nie rozkładaliśmy od razu parasola. Denise smarowała się olejkiem do opalania, a ja jej pomagałem przy plecach i natychmiast biegłem do kranu, aby umyć ręce, gdyż nie znosiłem tej lepkości na dłoniach. Następnie przyrumienialiśmy się przez jakąś godzinę. Potem ja czytałem gazetę, a Denise opalała się. Gdy uważała, że już dojrzała, otwierała parasol i zaczynała rozmawiać ze mną tym swoim głosem, który mnie tak podniecał.

Tego ranka zapomniałem kupić gazetę, co zakłóciło rytm dnia. Starałem się wtopić w żar, nie myśleć o niczym, ale list Marjorie Faulks stawał mi stale przed oczami. „Wiem teraz, że kraj mój jest wyspą, gdzie żyję na wygnaniu... Bo bez pana...

Перейти на страницу:

Похожие книги