– Popatrz tylko na niego, Raabe – przerwał ciszę Jon Malevolt. – Poświęcił się dla sprawy. Ciekawe, wcale na idiotę nie wygląda. Jak też to pozory mylą. – Gdy już husyci będą mieli własnego papieża – dorzucił Tybald Raabe – ów powinien ogłosić cię świętym, Reinmarze. Jeśli tego nie zrobi, okaże się niewdzięcznym kutasem. Reynevan przemieszkał "Pod Srebrnym Dzwonkiem" tydzień, w dzień siedząc z kuszą na kolanach, nocą drzemiąc z nożem pod poduszką. Był sam – Tybald Raabe i mamun Malevolt wyjechali i ukryli się. Za duże ryzyko, tłumaczyli. Gdy coś się stanie, lepiej być daleko. Nic się jednak nie stało. Nikt nie przybył, by Reynevana aresztować lub zamordować. Szanse na zostanie męczennikiem malały z dnia na dzień. Dwudziestego listopada zjawił się Tybald Raabe. Z wiadomościami i plotkami. Jakub Olbram spod Łagiewnik zniknął. Przepadł jak kamień w wodę. Niechybnie dobrze wykorzystał skredytowany mu przez Reynevana tydzień zwłoki. W ciągu siedmiu dni, oświadczył goliard, można dotrzeć do Lubeki, a stamtąd statkiem choćby na koniec świata. Krótko mówiąc: Vogelsangu nie ma, o Vogelsangu można zapomnieć, na Vogelsangu można krzyżyk położyć. Trzeba o tym donieść Prokopowi. Bezzwłocznie. Nie ma już na co czekać. Dla zupełnej pewności zaczekajmy jednak, poprosił Reynevan. Jeszcze tydzień. Albo lepiej półtora… Reynevan sam jednak utracił już nadzieję, do tego stopnia, że przestał wysiadywać "Pod Dzwonkiem" i zabijać nudę lekturą Horologium sapientiae Henryka Suso, które to dzieło pozostawił w traktierni pewien bakałarz, nie mogąc inaczej zapłacić za wikt i trunki. Rankiem siodłał konia i wyjeżdżał. Często dość spoglądał w stronę Brzegu. W stronę wsi Schónau, posiadłości cześnika Bertolda Apoldy. Zielona Dama twierdziła, że Nikoletty w Schónau nie ma, ale może by tak samemu sprawdzić? Tybald, który wpadał do Gdziemierza coraz częściej, dość łatwo go przejrzał i rozszyfrował. Nie dał się zbyć wykrętami, zmusił Reynevana do wyznań. Wysłuchawszy, pomroczniał. Takie rzeczy, oświadczył, źle się kończą. – Ledwo wyplątałeś się z afery z jedną dziewką, ledwo cudem wywinąłeś się z łap Bibersteina i już pakujesz się w drugą kabałę? To cię może drogo kosztować, paniczu. Cześnik Apolda pluć sobie w kaszę nie da, a biskup i Grellenort też umieją dodać dwa do dwóch, już mogą pod Schónau na ciebie czatować. Może czatować Jan Ziębicki. Głośno się bowiem już o tobie zrobiło na Śląsku. – Głośno? Jakim sposobem?
Plotki krążą, opowiedział goliard, nie jest wykluczone, że ktoś celowo je rozpuszcza. W Ziębicach książę Jan podwoił straże, podobno nadworny astrolog ostrzegł go przed możliwym zamachem. Na mieście mówi się bez ogródek o jakimś mścicielu, o odwecie za Adelę. Szeroko komentowane są skrytobójstwa dokonane w Ciepłowodach. Echem powraca sprawa napadu na poborcę podatków. Różni dziwni ludzie pojawiają się i zadają różne dziwne pytania. Słowem, podsumował Tybald Raabe, eskapad po Śląsku rozumniej zaniechać. A już szczególnie w stronę Schónau. – Vogelsangu nie ma, ale ty, Reinmarze, wciąż masz na Śląsku misję do spełnienia. Przed Wynachten możesz się spodziewać Flutkowego posłańca. Będą sprawy do załatwienia, ważne sprawy, lepiej, byś ich nie zawalił. A jeśli zawalisz i wyda się, że to przez zaloty i umizgi, odpowiesz głową. A szkoda głowy. Tybald wyjechał. A Reynevan, do tej pory nie do końca zdecydowany, teraz zaczął o Nikoletcie myśleć bez przerwy.