Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Pierze i puch wirowały w krypcie, spalały się w ogniu, z ciepłym powietrzem płynęły pod sklepienie. Pomurnik wypluł przylepione do ubroczonych warg piórka, położył różdżkę na mokrym od krwi pergaminie. – Rtsabrgyudblamagsumgyaaaal! – zawył. – Baibkaasngagstingadsinrgyaaai! Pokaż mi go! Znajdź go! Zabij go! Na oczach przerażonego akolity, który wszak niejedno już widział, zwęglonego kościotrupa na katafalku zaczęła nagle otaczać czerwonawa poświata. Poświata gęstniała szybko, nabierała formy, stawała się coraz to bardziej i bardziej materialną, szybko oblekała szkielet w świetliste ciało. Karminowe żyły i tętnice z ognia zaczęły wić się i spiralnie oplatać osmalone kości. – N'ghaa, n'n'ghaighaaai! la! la! Znajdź go i zabij go! Kościotrup drgnął. Poruszył się. Kości drapnęły granit katafalku. Kłapnęła osmalonymi zębami czarna czaszka.

– Shoggog, phthaghn! la! la! Yhah, ynyah! Ynyah!


– Scheva! Aradia! – Malevolt sypnął na węgle garść proszku, wnosząc z zapachu, mieszanki suszonej bylicy i szpilek sosnowych. W płomień, który buchnął, wlał z flakonika krew. – Aradia! Regina delie streghe! Niechaj zaćmi się wzrok tego, kto na mnie czyha. Niechaj lęk go ogarnie. Fiat, fiat, fiat. – Eia! – mamun wylał na żarzące się węgle trzy krople oliwy, strzelił palcami. – Scheva! Eia! Con trę gocciole d'olio,

Oliwy kroplami trzema

Zaklinam cię, zgiń, spłoń, malocchio,

Przepadnij Aradii mocą.

Se la Pellegrina adorerai

Tutto tu otterai!

Płomienie świec raptownie wystrzeliły w górę.


Świece zgasły momentalnie, napełniając kryptę smrodem kopcia. Ogień na trójnogu uciekł w głąb żaru, utajony w głębi tlił się tylko. Kościotrup na granitowym katafalku z grzechotem rozpadł się znowu na sto czarnych, zwęglonych kości i kosteczek. A pokryty nekromantycznymi hieroglifami, zalany krwią i oblepiony puchem gołębic pergamin na pulpicie zapłonął nagle żywym ogniem, zwinął się, sczerniał. I rozpadł. Zrobiło się potwornie zimno. Magia, jeszcze niedawno wypełniająca kryptę jak ciepły klej, znikła. Całkowicie i bezpowrotnie. Pomurnik plugawie zaklął.

Szpitalnik westchnął. Trochę jakby z ulgą.

Tak to z magią bywało. Zdarzały się dni, kiedy nic się nie udawało. Kiedy wszystko się psuło. Kiedy nie pozostawało nic innego, jak tylko dać sobie z magią spokój.


Przed rzuceniem właściwego zaklęcia miłosnego Malevolt, obyczajem Starszych Ras, ustroił się w wieniec z zeschłych badyli. Wyglądał w nim tak pociesznie, że Reynevan z trudem zachował powagę. Właściwe zaklęcie miłosne było zadziwiająco proste: mamun ograniczył się do pokropienia pentagramu ekstraktem gencjany i bodajże heliotropu. Rzucił na żarzące się węgielki kilka szpilek sosnowych, nasypał na nie szczyptę roztartych listków czarnej jagody. Kilkakrotnie strzelił palcami, zagwizdał, jedno i drugie także było typowe dla Starszej Magii. Gdy jednak rozpoczął inwokację, posłużył się wersem z Pieśni nad Pieśniami. – Pone me ut signaculum super cór tuum ut signaculum super brachium tuum guia fortis est ut mors. Ismai! Ismai! Matko Słońca, której ciało białe jest od mleka gwiazd! Elementorum omnium domina, Pani Stworzenia, Karmicielko Świata! Regina delie streghe! Una cosa uoglio vedere,

Una cosa di amore

O vento, o acqua, o ftore!

Serpe strisciare, rana cantare

Tl pręgo di non mi abbandonare!

– Patrz – szepnął Malevolt. – Patrz, Reynevan.

W mgiełce, jaka uniosła się nad pentagramem, coś się poruszyło, zadrgało, zatańczyło mozaiką migotliwych refleksów. Reynevan pochylił się, wytężył wzrok. Przez jeden ulotny moment zdawało mu się, że widzi kobietę, wysoką, czarnowłosą, o oczach jak gwiazdy, ze znakiem półksiężyca na czole, odzianą w suknię wielowzorzystą, mieniącą się wieloma odcieniami już to bieli, już to miedzi, już to purpury. Nim do końca pojął, kogo ogląda, widziadło znikło, ale obecność Matki Wszechświata wciąż była wyczuwalna. Mgiełka nad pentagramem zgęstniała. A potem rozjaśniła się ponownie i zobaczył to, co chciał zobaczyć. – Nikoletta!

Wydawało się, że go usłyszała, gwałtownie poruszyła głową. Miała na sobie kołpak z futrzaną lamówką, haftowany kubraczek, wełniany szal owinięty wokół szyi. Za jej plecami widział sto białopiennych bezlistnych brzóz. A za brzozami mur. Budynek. Zamek? Stanicę? Świątynię?

A potem wszystko znikło. Całkiem, zupełnie i ostatecznie.

– Ja wiem, gdzie to jest – powiedział mamun, zanim Reynevan zaczął narzekać. – Poznałem miejsce. – Mów więc!

Mamun powiedział. Nim skończył, Reynevan gnał już do stajni siodłać konia. – Wizja nie kłamała. Zobaczył ją na tle białopiennych brzóz, bielszych jeszcze przez to, że flankowały skraj boru, czarną starą dębinę. Jej siwa klacz stąpała wolno, ostrożnie stawiając nogi w głębokim śniegu. Uderzył konia ostrogami, podjechał bliżej. Klacz zarżała, jego gniady ogier odpowiedział. – Nikoletto.

– Reinmarze.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже