Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Dwudziestego ósmego listopada zjawił się w Gdziemierzu Jon Malevolt, mamun anarchista. Z dość zaskakującą propozycją. W okolicznych borach, oznajmił, znacząco mrugając i oblizując się, bytują dwie leśne wiedźmy, młode, krągłe i sympatyczne, mające duże potrzeby, a gardzące monogamią. A do tego gotujące wyśmienity bigos. On, Malevolt, właśnie wybiera się do wiedźm z wizytą towarzyską, a we dwu, jak to mówią, zawsze raźniej. Widząc, że Reynevan wzdycha, waha się i ogólnie kręci, mamun zamówił gąsiorek trójniaka i wziął go na spytki. – Kochasz więc – podsumował to, czego się dowiedział, dłubiąc paznokciem w zębach. – Wielbisz, tęsknie jęczysz i usychasz, na domiar złego całkiem bezproduktywnie. Rzecz niby nienowa, zwłaszcza u was, ludzi, wy chyba nawet to lubicie, a wasi poeci, wygląda, dwóch rymów bez czegoś takiego nie są zdolni sklecić. Ale ty wszak jesteś Toledo, bracie. Od czego, pytam ja się ciebie, jest magia miłosna? Od czego jest philia? – Uwłaczałoby i mnie, i jej, gdybym próbował skłonić ją ku sobie philią. – Ważny jest efekt, młodzieńcze, efekt! To jest w końcu kwestia pociągu płciowego, który zaspokaja się zwykle poprzez, wybacz proste słowa, wsadzenie czego trzeba w to, co trzeba. Nie rób min! Innego sposobu nie ma, Natura nie przewidziała. No, ale jeśliś taki prawy, taki preux cheualier, nie nalegam. Skłoń ją więc ku sobie klasycznie. Wyczaruj w zimie kwiaty, tuzin róż, nabądź w miasteczku dwadzieścia ciasteczek z lukrem i hajda w konkury. – Sęk w tym, że… Że na dobry porządek nie wiem, gdzie jej szukać – Ha! – mamun palnął się w kolano. – Ten problem rozwiążemy w try miga! Znaleźć kochaną osobę? Fraszka. Potrzeba tylko troszkę magii. Wstawaj, jedziemy. – Ja do wiedźm nie jadę.

– Twoja strata, szlag cię trafił. Ja natomiast pojadę, pojem bigosu… Hmm… A najważniejsze, przywiozę komponenty do zaklęcia… Wrócę wnet, weźmiemy się za dzieło. By nie tracić czasu, wykreśl tu na podłodze Schevę. – Czyli Czwarty Pentagram Wenus?

– Widzę, że znasz się na rzeczy. Inskrypcje też znasz?

– Elohim i El Gebil pismem hebrajskim, Schii, Eli, Ayib alfabetem Malachimów. – Brawo. Dobra, jadę. Spodziewaj się mnie… Co za dzień dziś mamy? – Dwudziesty ósmy listopada. Piątek przed pierwszą niedzielą w adwencie. – Spodziewaj się mnie w niedzielę właśnie.


Mamun dotrzymał słowa i terminu. Trzydziestego listopada, w pierwszą niedzielę adwentu, zjawił się, i to z samego rana. Od razu zabrał się do dzieła. Krytycznym okiem obejrzał wykreślony przez Reynevana pentagram, sprawdził inskrypcje, kiwnięciem głowy dał znać, że wszystko znalazł prawidłowym. Ustawił i zapalił w rogach świece z czerwonego wosku, wytrząsnął z torby komponenty, w większości pęki ziół. Umocował na trójnogu malutką żelazną miseczkę. – Myślałem – nie wytrzymał Reynevan – że użyjesz magii Starszego Ludu. Waszej własnej. – Użyję jej.

– Czwarty Pentagram Wenus to wszak kanon magii ludzi.

– A skąd, myślisz – wyprostował się Malevolt – ludzie wzięli swoje magiczne kanony? Wynaleźli je? – A jednak…

– A jednak – przerwał mamun, sypiąc do miseczki sól, zioła i proszki – połączymy to, co trzeba, z tym, co trzeba. Ludzkie Arkana znam również. Studiowałem. – Gdzie? Jak?

– W Bolonii i w Pawii. A jak? Normalnie. A ty co myślałeś? Aha, rozumiem. Mój wygląd. Dziwi cię to, co? No to ci powiem: dla chcącego nie ma nic trudnego. Grunt, to myśleć pozytywnie. – Doczekamy się i tego – westchnął Reynevan – że zaczną na uczelnie przyjmować dziewczyny… – Tutaj ździebko przesadziłeś – ocenił kwaśno mamun. – Dziewczyn na uniwerkach nie doczekamy się, choćbyśmy wiek czekali. A szkoda, szczerze powiedziawszy. Ale basta, dość będzie fantazyjować, bierzmy się do rzeczy konkretnych… Do diabła… Gdzieś mi się zapodział flakonik z krwią… O, jest. – Krew? Malevolt? Czarna magia? Po co?

– Dla ochrony. Zanim zaczniemy Schevę, trzeba się ochronić. – Przed czym?

– A jak ci się zdaje? Przed zagrożeniem!

– Jakim?

– Wchodząc w astral i dotykając eteru – cierpliwie, jak dziecku, wyjaśnił mamun – narażamy się. Odsłaniamy. Stajemy łatwym celem dla malocchio, złego oka. Nie wolno wchodzić w astral bez zabezpieczenia. Nauczyłem się tego w Lombardii, od dziewcząt ze Stregherii. Zaczynamy, szkoda czasu. Powtarzaj za mną. Na wschodzie Samael, Gabriel, Vionarai, Na zachodzie Anael, Burchat, Suceratos. Z północy Aiel, Aquiel, Masagariel, Z południa Charsiel, Uriel, Naromiel… Płomienie świec tętniły. Czerwony wosk pryskał.


Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже