— Ja? Wiesz tylko, że przeżyłem. Przecież drugi raz niewytrzymam.
— Tak, tym razem to może cię zabić — powiedział cicho. Jednak to mniej prawdopodobne. Sprawdziłeś się i uodporniłeś. Ktoś inny ryzykuje bardziej. Nie chcę stracić agenta.
— Od kiedy to martwisz się utratą agenta? — zapytałem gorzko.
— Od zawsze, uwierz mi. Daję ci jeszcze jedną szansę, synu. Zastanów się. Zadecyduj wiedząc, że masz największą szansę przeżycia. Jeżeli odmówisz, inny agent będzie ryzykował życiem zamiast ciebie.
Chciałem mu powiedzieć, iż nie boję się śmierci. Gdyby było inaczej, nie pracowałby dla niego. Przerażała mnie tylko myśl o poddaniu się pasożytowi. Wizja takiej śmierci jawiła mi się jak najgorsze z piekieł. On nie mógł tego zrozumieć. Wciąż nie znajdowałem słów, by opisać mu to, co przeżyłem. Gdybym wiedział… Otrząsnąłem się.
— Dałem ci chyba jasną odpowiedź. Są pewne granice wytrzymałości. Ja je przekroczyłem. Nie zrobię tego po raz drugi. Podszedł do nadajnika w ścianie.
— Tu laboratorium. Zaczynamy eksperyment. Pospieszcie się.
— Kto to będzie? — usłyszałem głos faceta, który przed chwilą stąd wyszedł. — Od tego zależy rozmiar.
— Pierwszy ochotnik — odpowiedział Starzec.
— Mam przynieść mniejszy?
— Tak — w głosie Starca słychać było irytację. Ruszyłem do drzwi.
— A ty dokąd? — krzyknął za mną już rozzłoszczony.
— Wychodzę — byłem chyba nie mniej zdenerwowany. Nie mam tu nic do roboty.
Złapał mnie za ramię z ogromną siłą.
— Nie wyjdziesz. Wiesz więcej o tych stworzeniach niż ktokolwiek z nas. Możesz nam pomóc.
— Zostaw mnie.
— Zostaniesz i będziesz patrzył! — rozkazał. — Jeśli nie dobrowolnie, każę cię związać. Mogę zaakceptować to, że jeszcze nie najlepiej się czujesz, ale dość tych nonsensów. Nie rozczulaj się nad sobą.
Byłem zbyt słaby żeby się opierać. Czułem się nerwowo wyczerpany.
— W porządku, jesteś szefem.
Ludzie z laboratorium wnieśli jakąś metalową konstrukcję, rodzaj krzesła. Miało metalowe klamry na kostki, kolana, nadgarstki i łokcie. Było też coś na kształt gorsetu zamykającego tułów i część klatki piersiowej. Ramiona i plecy pozostawały odsłonięte. Ustawili je blisko klatki. Jedna ze ścian klatki została odsunięta na podobną szerokość. Małpa przyglądała się temu z zainteresowaniem, chociaż jej kończyny nadal zwisały bezwładnie. Czułem wzrastający niepokój. Tylko groźba Starca, że mnie uwięzi, powstrzymywała mnie od ucieczki.
Technicy czekali, gotowi do pracy. Wtedy otworzyły się drzwi i weszło kilka osób. Między nimi była Mary. Zachwiałem się z wrażenia. Tak bardzo chciałem ją zobaczyć. Kilka razy próbowałem nawet przekazać jej wiadomość, ale pielęgniarki albo naprawdę jej nie znały, albo udawały. A teraz spotykamy się w takiej sytuacji. Przekląłem w myślach Starca i jego kombinacje. To przecież nie był pokaz cyrkowy, żeby przyprowadzać kobietę, nawet jeśli była agentem. Istnieją jakieś granice przyzwoitości. Wiedziałem jednak, że protesty nie pomogą.
Mary pomachała do mnie ręką. Pomachałem także. Nie było czasu na rozmowy. Wyglądała jak zwykle pięknie, ale bardzo poważnie. Miała na sobie ten sam kostium, co pielęgniarki: szorty i skąpą szarfę na piersiach. Nie dostrzegłem jednak metalowej ochrony na plecach. Pozostali byli tylko w szortach, wyposażeni w kamery i magnetofony.
— Gotowe? — zapytał szef laboratorium.
— Zaczynajcie — powiedział Starzec.
Mary usiadła na krześle. Dwóch techników klęknęło przy jej stopach i zaczęło zapinać klamry. Po chwili zdjęła przepaskę z piersi.
Stałem osłupiały. Miałem wrażenie, że to zły sen. Nagle chwyciłem Starca i odepchnąłem. Chciałem się dostać do krzesła. Kopałem techników stojących mi na drodze.
— Mary! — wrzeszczałem. — Uciekaj stamtąd! Starzec wycelował we mnie broń. Tym mnie uspokoił.
— Odsuń się od niej! — rozkazał. — Wy trzej, zwiążcie go. Popatrzyłem na pistolet, potem na Mary. Nic nie powiedziała, nawet się nie poruszyła. Uświadomiłem sobie, że jest unieruchomiona. Spojrzała na mnie smutnymi oczami.
— Wstań Mary — powiedziałem posępnie. — Ja chcę tam usiąść.
Kiedy ją uwolnili, wynieśli krzesło, na którym siedziała i wnieśli takie nieco większe.
Kiedy skończyli zapinać klamry, byłem zupełnie unieruchomiony, jak wcześniej Mary. Zauważyłem, że wychodzi. Nie wiem, czy zrobiła to z własnej woli, czy na rozkaz szefa. Nie miało to już dla mnie znaczenia. Starzec podszedł do mnie.
— Dziękuję, synu — powiedział i położył mi rękę na ramieniu.
Nie widziałem, jak przenieśli pasożyta na moje plecy. Niechciałem tego zobaczyć, nawet gdyby mi zezwolono. Usłyszałem wrzask małpy i jakieś nieznane głosy. Potem zapadła grobowacisza, jakby wszyscy wstrzymali oddech. Coś wilgotnego dotknęłomoich pleców i straciłem przytomność.
Kiedy się obudziłem, poczułem tę samą dziwną, przytłaczającą energię, jak tamtego tragicznego dnia. Wiedziałem, że jestem szczelnie przytwierdzony do krzesła, ale pasożyt zmuszał mnie do ucieczki z laboratorium. Nie czułem strachu. Patrzyłem na wszystkich z nienawiścią i pogardą. Mogłem ich wywieść w pole bez specjalnego wysiłku.
— Czy mnie słyszysz? — głośno zapytał Starzec.