Zaraz po jej wyjściu, zasnąłem. Chyba spałem za długo, bo obudziłem się, gdy pielęgniarka wycierała mi twarz mokrą gąbką. Przygotowała mnie do śniadania. Miała je przynieść już Doris. Odetchnąłem z ulgą. Tym razem byłem naprawdę głodny. Od Doris także próbowałem wyciągnąć jakieś informacje. Z tym samym efektem. Czyżby pielęgniarki traktowały szpital jak żłobek dla niedorozwiniętych dzieci?
Po śniadaniu odwiedził mnie Davidson.
— Dowiedziałem się, że tu jesteś — powiedział. Miał na sobie tylko szorty. Jego ramię okrywał opatrunek.
— To słyszałeś więcej niż ja — odpowiedziałem. — Co ci się stało?
— Przewróciłem się.
Nie pytałem więcej. Jeśli nie chce powiedzieć, to Jego sprawa.
— Starzec był tu wczoraj. Opowiedziałem mu wszystko, ale nawet nie wysłuchał mnie do końca. Wybiegł jakby się paliło.Widziałeś go?
— Tak.
— I? — zapytałem.
— W porządku. A co z tobą? Czujesz się lepiej? Mam nadzieję, że chłopcy z psychiatrycznego poukładali wszystko jak należy.
— Masz jakieś wątpliwości?
— Masz szczęście. Biedny Jarvis miał go mniej.
— Właśnie. Co z nim?
— Nigdy nie doszedł do siebie. Zapadł w śpiączkę i umarł, dzień po twojej ucieczce. To znaczy dzień po tym, jak cię dopadły. Żadnych konkretnych przyczyn, po prostu zmarł. — Davidson patrzył na mnie poważnie. — Musisz być naprawdę twardy.
Jakże się mylił. Czułem się bezsilny jak dziecko. Łzy napłynęły mi do oczu. Pragnąłem się gdzieś ukryć, żeby już nikt mnie nie znalazł.
Davidson taktownie udawał, że nie widzi mojej słabości.
— Powinieneś zobaczyć, co się działo jak zwiałeś. Starzec wyrwał za tobą bez ubrania, za to z pistoletem. Pewnie by cię złapał, ale zatrzymał go policjant. Musieliśmy szefa wyciągnąć z aresztu — Davidson śmiał się histerycznie. Uśmiechnąłem się także, gdy wyobraziłem sobie Starca wyruszającego na zbawienie świata w stroju Adama.
— Rzeczywiście, szkoda, że tego nie widziałem. Co było potem?
Davidson patrzył na mnie niezdecydowany.
— Poczekaj. — Wyszedł z pokoju na moment. Po chwili wrócił. — Starzec się zgadza. Co chcesz wiedzieć?
— Wszystko. Opowiedz mi o wczorajszym dniu.
— Byliśmy w akcji. Wtedy właśnie mnie załatwili — pomachał do mnie swoją złamaną kończyną. — Miałem szczęście dodał — trzech agentów zginęło. Była niezła rozróba.
— Ale jak do tego doszło? Czy Prezydent…W tym momencie do pokoju wpadła Doris.
— A, tutaj jesteś! — zawołała do Davidsona. — Mówiłam, że masz zostać w łóżku. Jedziesz do Szpitala Miłosierdzia. Ambulans czeka od dziesięciu minut.
Uśmiechnął się i wstał. Zdrową ręką uszczypnął mnie w policzek.
— Spokojnie. Beze mnie nie zaczną.
— Więc się pośpiesz.
— Idę. — I ruszył za nią do drzwi.
— Hej! Co z Prezydentem?
— On? W porządku. Nawet nie draśnięty — krzyknął, stojąc na korytarzu.
Za chwilę wróciła rozgniewana Doris.
— Pacjenci — zabrzmiało to jak przekleństwo — nie mam już cierpliwości do was. Powinnam dać mu ten zastrzyk dwadzieścia minut temu, żeby zadziałał. A tak, dostał go dopiero w karetce.
— Jaki zastrzyk? — zapytałem.
— Nie powiedział ci?
— Skądże.
— Chyba nie ma powodów, by trzymać to w tajemnicy. Amputacja powyżej lewego ramienia i przeszczep.
— O rany! — było mi go żal. Jednocześnie pomyślałem,że przez jakiś czas nie dokończy swojego opowiadania. Zostanie tam pewnie przez dwa tygodnie. Zastanawiałem się, co ze Starcem. Ale chyba wyszedł z tego cały, przecież Davidson rozmawiał z nim przed wyjściem.
— A co ze Starcem? Chyba, że nie możesz mi tego zdradzić — zagadnąłem Doris.
— Czas na posiłek i drzemkę — powiedziała i przygotowała jak co dzień szklankę mlecznego napoju.
— Mów kobieto, bo nie zmusisz mnie, żebym to wypił.
— Starzec? Czy jest szefem Sekcji?
— Przestań udawać.
— Nie ma go na liście chorych. Przynajmniej u nas — zamyśliła się. — I całe szczęście. Nie chciałabym mieć takiego pacjenta.
Rozumiałem ją.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Jeszcze przez dwa dni obchodzono się ze mną jak z dzieckiem. To był mój pierwszy prawdziwy odpoczynek od lat. Prawdopodobnie podawali mi jakieś środki uspakajające, bo po każdym posiłku byłem bardzo śpiący. Doris zachęcała mnie, no może raczej zmuszała, do spacerów po pokoju i nieskomplikowanych ćwiczeń. Ale byłem jeszcze dość słaby, chociaż moje rany wygladzały dużo lepiej.
Trzeciego dnia, w moim pokoju pojawił się nagle Starzec.
— No — powiedział. — Kiedy przestaniesz symulować.
— Nie wkurzaj mnie! Daj mi jakieś spodnie, a pokażę ci kto tu symuluje — nie wytrzymałem.
— Spokojnie synu, spokojnie — obejrzał moją kartę choroby. — Siostro. — Zawołał Doris. — Proszę przynieść temu młodemu człowiekowi szorty. Wraca do swoich obowiązków.
Doris spojrzała jakby usłyszała coś niestosownego.
— Niech pan posłucha! — powiedziała oburzona. — Nie obchodzi mnie, że jest pan szefem Sekcji. Tutaj nie ma pan prawa wydawać rozkazów. Doktor będzie…
— Dosyć! — przerwał jej brutalnie Starzec. — Proszę przynieść te gacie i przysłać do mnie doktora.
— Ale…
Podszedł do niej, obrócił ją i popchnął lekko do przodu.
— Już!
Wyszła, mrucząc coś pod nosem. Szybko wróciła. Bez spodni, za to z doktorem.
Lekarz nie wyglądał na zadowolonego.