— Byłbym wdzięczny, gdyby nie wtrącał się pan do moich pacjentów — oznajmił obrażonym tonem.
— On nie jest pańskim pacjentem. Potrzebuję go i mam zamiar zabrać go stąd.
— Tak? Jeżeli nie podoba się panu sposób w jaki prowadzę oddział, może pan natychmiast otrzymać moją rezygnację.
— Przepraszam sir. Czasami jestem zbyt pochłonięty innymi problemami, żeby pamiętać o właściwym zachowaniu. Czy moglibyśmy sprawdzić jaki jest stan zdrowia agenta? Jest mi bardzo potrzebny.
— Oczywiście, sir — wycedził przez zęby doktor. Podszedł do łóżka i zaczął studiować kartę choroby. Potem usiadł na łóżku i sprawdził moje odruchy.
— Potrzebowałby jeszcze kilku dni na pełną rekonwalescencję, ale jeśli to ważne, może pan go zabrać. Siostro, proszę przynieść ubranie dla pacjenta — powiedział, świecąc mi w oczy małą lampką.
Doris podała mi szorty i buty. Lepiej bym się prezentował w koszuli szpitalnej. Ale wszyscy dookoła wyglądali tak jak ja. Poza tym, widok nagich pleców bez pasożytów działał na mnie uspokajająco. Powiedziałem o tym Starcowi.
— Jeśli nie opanujemy sytuacji przed zimą, będziemy załatwieni — mruknął.
Zatrzymał się przed drzwiami ze świeżo wymalowanym napisem: „Laboratorium Biologiczne. Wstęp Surowo Wzbroniony!” Otworzył drzwi.
— Dokąd idziemy — zapytałem przerażonym głosem.
— Zobaczyć twojego pasożyta.
— Tak myślałem. Ale nie, dziękuję — poczułem, że zupełnie nieświadomie zacząłem się trząść.
— Posłuchaj synu — powiedział łagodnie. — Musisz pokonać strach. Wiem, że to trudne. Ja spędziłem tu wiele godzin. Patrzyłem, próbując się przyzwyczaić do jego widoku.
— Nic nie rozumiesz. — Drżałem już tak, że musiałem oprzeć się o framugę.
Domyślam się, że wolałbyś mieć to już za sobą — powiedział powoli, przyglądając mi się uważnie. — Ty byłeś jego ofiarą, Jarvis… — przerwał.
— Masz rację. To zupełnie co innego. Nie zmusisz mnie, żebym tam wszedł.
— W porządku synu. Doktor miał rację. Jest jeszcze za wcześnie — był raczej skruszony niż zły. Odwrócił się i ruszył w kierunku laboratorium.
— Szefie! — zawołałem po chwili.Zatrzymał się i spojrzał na mnie pytająco.
— Poczekaj! Idę.
— Nie musisz.
— Podjąłem już decyzję. Pomóż mi tylko opanować dreszcze wstrząsające mym ciałem.
Objął mnie ramieniem ciepło i przyjaźnie. Byłem mu za to wdzięczny, sam nie dałbym sobie rady. Przeszliśmy przez kolejne drzwi. Znaleźliśmy się w dużym, ciepłym i wilgotnym pomieszczeniu. Na środku stała wielka klatka, a w niej małpa. Patrzyła na nas, uwięziona w rusztowaniu z metalowych prętów i skórzanych pasów. Ramiona i nogi zwisały jej jakby nie miała nad nimi kontroli. Później dowiedziałem się, że tak było naprawdę. Znowu poczułem się bardzo źle.
— Obejdź klatkę dookoła. Powoli i ostrożnie — powiedziałStarzec. Najchętniej wycofałbym się, ale on ciągle trzymał mnie za ramię. Małpa przez cały czas wodziła za nami oczami.
„Mój pasożyt — pomyślałem — rzecz, która żyła na moim ciele, mówiła moimi ustami, myślała moim mózgiem. Mój władca”.
— Bądź spokojny — odezwał się znowu Starzec. — Przyzwyczaisz się. Popatrz przez chwilę w inną stronę.
Zrobiłem to. Rzeczywiście pomogło. Niewiele, ale zawsze. Parę razy odetchnąłem głęboko, żeby uspokoić oszalałe serce. Znowu spojrzałem. Wygląd pasożyta budził we mnie największe przerażenie. Czułem to już, kiedy pierwszy raz go zobaczyłem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jakie są ich możliwości. Powiedziałem o tym Starcowi. Słuchał mnie uważnie, chociaż jego oczy wpatrzone były cały czas w pasożyta.
— Wiem. Ze wszystkimi jest tak samo. Odczuwają niewytłumaczalny strach i nie potrafią nad nim zapanować. Może dlatego są wciąż silniejsze od nas. Nagle odwrócił wzrok. Jego stalowenerwy napięte były do granic możliwości.
Ja patrzyłem nadal. Zmuszałem się. Chciałem się przyzwyczaić do tego widoku. W myślach powtarzałem sobie, że jestem bezpieczny, już nic mi nie może zrobić.
Starzec obserwował mnie uważnie.
— Jak? — zapytał. — Już lepiej?
— Trochę — spojrzałem w stronę pasożyta. — Chciałbym go zabić. Chcę zniszczyć wszystkie. Mogę poświęcić całe swoje życie na zabijanie tych potworów — powiedziałem zdenerwowany i znowu zacząłem drżeć.
Starzec ciągle mi się przyglądał.
— Masz — powiedział, podając mi pistolet. Zaskoczyło mnie to. Wziąłem broń i patrzyłem na niego pytająco.
— Chcesz to zabić, czy nie? Jeśli czujesz, że musisz — zrób to. Teraz.
— Przecież potrzebujecie go do badań.
— Tak, ale masz do tego prawo. Teraz przecież należy do ciebie. Powinieneś to zrobić, żeby móc z powrotem stać się w pełni człowiekiem.
„Stać się znowu normalnym człowiekiem…” — te słowa brzęczały mi w głowie. Starzec wiedział lepiej, czego mi potrzeba. Miał rację. Mogę się wyzwolić. Stałem i ściskałem pistolet gotowy do strzału. To był mój władca…