Obejrzałem ją i podałem Mary. Zdjęcie prawdopodobnie zostało zrobione teleobiektywem z odległości pięciu tysięcy mil. Cienie chmur zasłaniały najważniejszą część obrazu, a zielona plama w kształcie koła mogła być tak samo dyskiem statku kosmicznego, jak cysterną oleju czy zbiornikiem wody. Przypomniałem sobie, ile razy bombardowaliśmy hydroponiczne plantacje na Syberii myśląc, że to instalacje fabryk militarnych.
Mary oddała zdjęcie bez słowa komentarza.
— Według mnie wygląda to jak namiot na biwaku — powiedziałem. — Co jeszcze wiemy?
— Nic.
— Nic? Po siedemnastu godzinach? Czyżbyśmy nie mieli agentów?
— Owszem mieliśmy sześciu, ale wszyscy zginęli. Żaden z nich nawet nie zdążył przekazać raportu. Wiesz, że nie lubię tracić agentów Sammy. Szczególnie, jeśli nie przynosi to żadnych rezultatów.
Pomyślałem o tym, co powiedział i zastanawiałem się, czy to zadanie jest istotnie aż tak poważne, skoro ryzykujemy swoim życiem. W końcu był mózgiem organizacji. Nikt kto go znał, nie wątpiłby w słuszność jego decyzji, miał też dużo sprytu i wyczucia zagrożenia. Znał swoją wartość i nie ryzykowałby, gdyby nie był pewien, że wykona zadanie i wyjdzie z tego zwycięsko. A jednak wyczułem podświadomie niebezpieczeństwo.
Nagle oblał mnie zimny pot. Zazwyczaj agent ma obowiązek, a za wszelką cenę ratować swoje życie, by móc złożyć raport. W tej sytuacji Starzec jest tym, który musi wrócić do centrali. Po nim Mary. Ja byłem na trzecim miejscu. Sytuacja była jasna i wcale mi się nie podobała.
— Jeden z agentów próbował przesłać trochę informacji — odezwał się Starzec. — Dostał się tam jako przypadkowy obserwator. Przekazał przez nadajnik, iż wygląda to na pojazd kosmiczny, choć nie potrafił stwierdzić o jakim napędzie. Potem poinformował, że pojazd się otwiera i usiłował przedostać się bliżej, przed kordon policji. Powiedział nam o jakichś małych stworzeniach. W tym momencie połączenie zostało przerwane.
— Mali ludzie?
— Użył słowa: stworzenia.
— A co mówią lokalne raporty?
— Niewiele. Stacja Des Moines przekazała informację o lądowaniu i wysłała swoich ludzi, żeby to sprawdzili. Zdjęcia, które przesłali są nienajgorsze, ale zrobione z dużej odległości i pokazywały tylko obiekt w kształcie dysku. Mniej więcej po dwóch godzinach wszystko się zmieniło. Żadnych zdjęć, żadnych informacji. Potem nastąpiła przerwa i nadali kolejny raport, który wydaje się być mocno naciągany. — Starzec umilkł.
— No? — zapytałem niecierpliwie.
— Okazało się, że cała sprawa to żart. Ten „statek kosmiczny” miał pokrywę z metalu i plastiku. Figiel, rozumiesz? Zbudowali go dwaj chłopcy z pobliskiej farmy, w lasku opodal domu. Cały ten fałszywy alarm wszczął reporter, który znalazł dzieci i statek. Postanowił zrobić z tego sensacyjny reportaż. W ten sposób ostatnia „inwazja z kosmosu” okazała się niewinnym żartem — wyjaśnił Starzec.
— I w związku z tym straciliśmy sześciu ludzi? Chyba będziemy próbowali odszukać naszych agentów?
— Nie, bo jestem pewien, że ich nie znajdziemy. Musimy najpierw dowiedzieć się dlaczego pomiary triangulacyjne na zdjęciach — ujął fotografie zrobione przez stację kosmiczną — niezgadzają się z tymi najnowszymi, pokazywanymi w wiadomościach.
— Chciałabym porozmawiać z tymi chłopcami z farmy — po raz pierwszy odezwała się Mary. Ja również byłem zainteresowany tą historią.
Wylądowałem pięć mil od Grinnell i zaczęliśmy szukać farmy McLainów.
Najświeższe wiadomości podały już nazwiska nieszczęsnych budowniczych. Byli nimi Yincent i George McLain. Nie mieliśmy więc trudności ze znalezieniem osławionego miejsca lądowania. Na skrzyżowaniu dróg stała wielka, świetnie zrobiona reklama, informująca, że jest to droga do „statku kosmicznego”. Po chwili ujrzeliśmy niedbale zaparkowane samochody. Kilka naprędce skleconych sklepików oferowało zimne napoje i pamiątki z pobytu na ziemi McLaina. Policjant próbował kierować ruchem.
— Zatrzymaj się — rozkazał Starzec.
— W porządku wuju Charlie — zgodziłem się.
— Starzec lekko wyskoczył z wozu. Po utykaniu pozostało tylko wspomnienie. Idąc, zaczepnie wymachiwał laską. Wyciągnąłem rękę do Mary, żeby pomóc jej wysiąść. Oparła się o moje ramię i spojrzała mi w oczy. Jej bezczelne spojrzenie zaniepokoiło mnie.
— Nie do wiary braciszku, jaki ty jesteś silny — powiedziała drwiąco.
Chciałem dać jej klapsa, ale zamiast tego uśmiechnąłem się zażenowany. Znów dała o sobie znać szkoła Starca. Nie mogłem sobie pozwolić na żadne zbędne gesty.
Wuj Charlie zachowywał się, jak na turystę przystało. Naprzykrzał się wszystkim. Zawracał głowę policji, zatrzymywał ludzi, żeby wygłaszać jakieś opinie nie pytany o zdanie. W jednym sklepiku kupił cygaro, a przede wszystkim robił wrażenie zamożnego, zgrzybiałego głupca, który bezmyślnie spędza wakacje.
— Inspektor twierdzi, że cała ta sprawa była żartem, kochani — figiel wymyślony przez chłopców. Idziemy? — mówiąc to, wymownie spojrzał na sierżanta stojącego obok nas.
— Nie ma statku kosmicznego? — Mary wyglądała na rozczarowaną.