Wuj Charlie hałaśliwie wkroczył do biura generalnego dyrektora, ciągnąc nas za sobą. Na początek wygłosił stek kłamstw. Chociaż? Może Charles M. Cavanaugh jest naprawdę znaczącą figurą w Federalnym Wydziale Środków Masowego Przekazu? Skąd mógłbym to wiedzieć?
Kiedy znaleźliśmy się w gabinecie szefa, wuj kontynuował swoją życiową rolę.
— A teraz sir, chciałbym się dowiedzieć, o co chodzi w tym absurdalnym numerze ze statkiem kosmicznym? Otwarcie ostrzegam, że od tego może zależeć ważność pańskiej licencji.
Szef studia okazał się małym niepozornym człowieczkiem o zgarbionych plecach, ale nie wyglądał na przestraszonego. Wręcz przeciwnie, był bardzo pewny siebie.
— Wydaje mi się, że przekazaliśmy wystarczająco obszerne wyjaśnienia w naszych programach — odrzekł prawie oburzony. Zostaliśmy oszukani przez jednego z naszych ludzi. Ten człowiek został już zwolniony.
— Bardzo słusznie, panie Barnes — powiedział Starzec — ale ostrzegam sir, ze mną nie ma żartów. Sam prowadzę dochodzenia. Nie jestem przekonany, aby ci dwaj prostacy i nic nie znaczący reporter mogli do tego stopnia zorganizować i rozdmuchać taką sprawę. W tym czuje się pieniądze? Wysoko… A teraz powie mi pan, co pan robił…
Mary przysunęła się bliżej biurka Barnesa. Niepostrzeżenie zsunęła z ramion kostium. Miała piękne ciało. Jej poza przywiodła mi na myśl „Nagą kobietę” Goyi. W tym momencie opuściła kciuk w dół i przekazała coś Starcowi.
Barnes nie powinien był tego zauważyć. Wydawało się, że cała jego uwaga skoncentrowana jest na Starcu. A jednak zauważył. Spojrzał na Mary. Wtedy wyraźnie zobaczyłem jego obojętną i bezwzględną twarz. Nigdy dotąd nie widziałem kogoś, o takimwyrazie twarzy. Sięgnął do szuflady biurka.
— Sam, uważaj! — krzyknął wuj Charlie.
Kiedy strzeliłem, ciało Barnesa osunęło się na podłogę. To nie był dobry strzał. Celowałem w nogi, a trafiłem w brzuch. Podbiegłem do niego i kopnąłem jego pistolet, którego wciąż próbował dosięgnąć. Człowiek zraniony w ten sposób jest już właściwie martwy, z tym, że ma jeszcze kilka minut na umieranie. Chciałem zrobić mu przysługę i go dobić.
— Zostaw i nie dotykaj go! Mary! Odsuń się! — powstrzymał mnie szef.
Zobaczyłem, jak ostrożnie przesuwa się do tego faceta. W tym momencie Bames wydał z siebie bełkotliwy odgłos i zamilkł na zawsze. Dziwna śmierć. A poza tym, rana postrzałowa nie krwawiła prawie wcale. Starzec przyjrzał mu się i trącił ciało laską.
— Szefie — powiedziałem — chyba czas na nas.
— Jesteśmy tutaj tak samo bezpieczni, jak w każdym innym miejscu — odpowiedział. — Prawdopodobnie ten budynek roi się od nich.
— Roi od czego? — nie zrozumiałem.
— Skąd miałbyś wiedzieć kim są? Prawdopodobnie jest ich sporo. — Wskazał na ciało Barnesa. — Właśnie miałem potwierdzić ich istnienie.
Mary tymczasem szlochała cicho. Pierwszy raz zareagowała jak zwyczajna kobieta.
— Spójrzcie, on ciągle oddycha! — powiedziała zduszonym głosem. Leżał twarzą do podłogi i rzeczywiście unosił się jakby ciągle jeszcze żył i oddychał. Starzec jeszcze raz szturchnął go.
— Sam, chodź tutaj! — zawołał. — Zdejmij z niego ubranie. Tylko użyj rękawiczek i bądź ostrożny!
— Myślisz, że to pułapka? — zaśmiałem się.
— Zamknij się i uważaj!
Nie wiedziałem co chce znaleźć, ale na pewno miał przeczucie, że to pomoże nam rozwiązać całą sprawę. Starzec miał zainstalowany w mózgu niezłej klasy integrator, który pozwalał mu z minimalnej ilości faktów skonstruować logiczna całość. Dlatego zawsze mu ufałem. Założyłem rękawiczki i obróciłem ciało, żeby zdjąć z niego ubranie. Pierś Bamesa ciągle się unosiła. Zawsze czuję się nieswojo, kiedy mam do czynienia z tak nienaturalnymi sytuacjami. Dotknąłem jego pleców. Ludzkie plecy są zazwyczaj kościste i umięśnione, te były miękkie i prawie falowały pod wpływem dotknięcia. Cofnąłem rękę z obrzydzeniem. Mary podała mi nożyczki z biurka. Przeciąłem marynarkę i rozsunąłem ją. Pod prawie przeźroczystą podkoszulką, od szyi do połowy pleców znajdowało się coś, co na pewno nie miało nic wspólnego z ludzkim ciałem. Było grube na parę cali i dzięki temu Barnes wydawał się lekko zgarbiony, a także dziwnie pulsował. Wyciągnąłem rękę, żeby ściągnąć koszulkę i przyjrzeć się dokładnie, ale Starzec uderzył mnie laską.
— Zdecyduj się czego chcesz — powiedziałem, rozcierając stłuczone kości.
Nie odpowiedział. Końcem laski podniósł koszulę i wtedy zobaczyliśmy go dokładnie.
Ciało tego stworzenia było szarawe, bladoprzeźroczyste i poprzecinane ciemniejszymi żyłkami. Przypominało gigantyczny żabi skrzek. Najwyraźniej żywe, bo wciąż pulsowało i rytmicznie unosiło się. Nagle osunęło się z Barnesa i upadło na podłogę, nie mogąc się poruszyć.
— Biedaczysko! — powiedział Starzec dziwnie łagodnie.
— Co? To? — zapytałem zdziwiony.
— Nie, Barnes. Pewnie dostanie jakieś odznaczenie, kiedy to wszystko się skończy. -Jeżeli się skończy.Starzec wyprostował się i chodził zamyślony po pokoju, jakby zapomniał o szarym obrzydlistwie, które leżało obok Barnesa.