Inny kraniec Europy, 125 lat różnicy, a jednak są podobieństwa. W obu wypadkach tym, którzy ruszają do szturmu, przynosi zwycięstwo ten sam czynnik — czynnik zaskoczenia.
Ale celem mojej wyprawy nie był Petersburg, lecz położony 150 kilometrów na południe Nowogród Wielki i mieszkający tam profesor Aleksander Pietrowicz Greków.
Nowogród był w średniowieczu słynnym miastem, czymś w rodzaju Florencji czy Amsterdamu Północy — dynamicznym skupiskiem handlu i rzemiosł, kwitnącym wiekami ośrodkiem wszelkich sztuk, zwłaszcza architektury sakralnej i malarstwa ikon. Istniał tu unikalny ustrój polityczny. Przez 400 lat (XI—XV wiek) Nowogród był rodzajem niezależnej, samorządnej republiki feudalnej, w której najwyższą władzą był wiec ludności miejskiej i okolicznego wolnego chłopstwa. Ludność wybierała księcia, który sprawował w jej imieniu rządy i mógł być w każdej chwili odwołany. Jak na te czasy i na tę część świata były to zwyczaje niebywałe. Symbolem wolności i samodzielności tego miasta-państwa był wielki dzwon, którym zwoływano mieszkańców na wiec. Toteż kiedy Iwan III moskiewski podbił ostatecznie Nowogród w 1478 roku i nakazał ów dzwon usunąć, oznaczało to, że miasto utraciło swoją niezależność. Są historycy, którzy uważają, że był to jeden z tych dziejowych momentów, które rozstrzygnęły o kierunku, w jakim poszła Moskwa i Rosja. Nowogród był miastem demokratycznym, ludowładczym, otwartym na świat, utrzymującym kontakty z całą Europą. Moskwa byta ekspansywna, przesiąknięta wpływami mongolskimi, wroga wobec Europy, wchodząca już z wolna w mroczną epokę Iwana Groźnego. Gdyby więc Rosja poszła drogą nowogrodzką, mogłaby stać się innym państwem niż to, na którego czele stanęła Moskwa. Ale stało się inaczej.
Wołodia P. żyje z tego, że pod pękatym, odlanym z ciemnego brązu pomnikiem Tysiąclecia Rosji robi pamiątkowe zdjęcia wycieczkom, które przyjechały do Nowogrodu zobaczyć arcydzieło starej architektury i malarstwa — miejscowy kreml (kreml to rodzaj cytadeli eklezjastycznej, otoczone murami skupisko cerkwi, klasztorów i budynków gospodarczych, kiedyś — siedziba władzy książęcej). Ponieważ dolną część pomnika tworzą rzeźby postaci 129 wielkich Rosjan, Wołodia może zrobić wam zdjęcie na tle takiej grupy sław i bohaterów, jaką sobie wybierzecie. Jeżeli będzie to wycieczka wojskowych, Wołodia ustawi ich na tle Aleksandra Newskiego, Dymitra Dońskiego, Aleksandra Suworowa, Michaiła Kutuzowa i Iwana Paskiewicza. Jeżeli przyjedzie wycieczka jakiegoś Związku Literatów, będą mieli w tle Michaiła Łomonosowa, Iwana Kryłowa, Aleksandra Gribojedowa i Michaiła Lermontowa. Nauczyciele zobaczą, że na fotografii zrobionej przez Wołodię znajdują się w towarzystwie Cyryla i Metodego, Maksyma Greka i Tichona Zadońskiego. Wycieczkę działaczy państwowych i gospodarczych Wołodia rozstawi pomiędzy Michaiłem Romanowem — twórcą dynastii, a szczupłą, z wdziękiem siedzącą Katarzyną II, zamyślonym Piotrem I i dumnie wyprostowanymNMikołajem I.
Zajęcie Wołodi musi mu przynosić niezłe profity, bo kiedy bierze mnie do siebie do domu, widzę w jego kawalerskim mieszkaniu opalizujące ciemnym metalem rozliczne baterie, kolumny i wieże wszelkich Panasoniców, JVC i Sonnych, które gospodarz natychmiast uruchamia. Jest też ładna i zgrabna dziewczyna, która już po chwili rozmowy prosi mnie zupełnie serio, abym wstawił się za nią i namówił Wołodię do żeniaczki. Bo on się za nic nie chce ze mną ożenić!, tłumaczy strapiona i trochę nadąsana.
Wróciliśmy na kreml, pod pomnik. Jakaś wycieczka szkolna czekając na Wołodię, który obiecał im zdjęcie (Wołodia jest tu jedynym fotografem), stała w siąpiącym deszczu, pochylona nad stolikiem, za którym Anna Andrejewna sprzedawała pamiątkowe pocztówki. Kiedy dzieci poszły ustawiać się do fotografii, zacząłem wybierać dla siebie widokówki. Nie wiem, co było przyczyną, ale w pewnej chwili Anna Andrejewna, kobieta lat może czterdziestu, a może sześćdziesięciu, wyciąga do mnie z przykusych rękawów płaszcza swoje dłonie.
Patrzcie, mówi do mnie wzburzona i zrozpaczona, patrzcie, zrobili mi męskie ręce!
Pokazuje swoje żylaste, szorstkie, masywne dłonie i powtarza: Zrobili mi męskie ręce!
W jej ustach brzmi to jak najstraszniejsze oskarżenie, jak horror, jak przekleństwo.
Od młodej dziewczyny, wyjaśnia krzycząc i wybuchając płaczem, musiałam pracować jako ślusarz. Całe życie — jako ślusarz.
I dziś patrzcie, mówi mi z mieszaniną bólu i grozy w głosie, dziś mam męskie ręce!
I choć obcuje z nimi od dzieciństwa, choć widzi je codziennie, patrzy na swoje dłonie z mieszaniną wstydu i przerażenia.
Szczupła, drobna Anna Andrejewna, kobieta o siwiejących włosach i bladej mizernej twarzy, wygraża przy mnie stalowymi pięściami mocnego spracowanego ślusarza.
A jednak w tym swoim przeklętym losie odnajduje w końcu pewną jasną iskierkę, kruszynę jakiejś ludzkiej satysfakcji, bo za moment dodaje:
Zrobili mi męskie dłonie, zrobili mnie stalinistką, ale komunistką nigdy mnie nie zrobili!