„Ci ludzie wydawali się być wszyscy tacy sami. Zarówno mężczyźni i kobiety noszą ten sam rodzaj kurtki, w sposób oczywisty ciepłej, i te same robocze, wysokie buty. Ich twarze również
Lęk Rosjanki z Pouchina 117 jest obawą na wyrost: Rosjan tu nie tykają. Może Uzbek bić się z Tadżykiem, Buriat z Czeczeńcem, ale Rosjanina nie ruszą. Już Mickiewicz zastanawiał się nad zjawiskiem, które wydawało się, na pierwszy rzut oka, niepojętym: oto jeden carski urzędnik pędzi na katorgę całą kolumnę Tuwińców (plemię syberyjskie) i nikt z tych nieszczęsnych poddanych nie zbuntuje się. A przecież mogliby bez żadnych przeszkód owego urzędnika zabić i rozpierzchnąć się po lesie. Tymczasem idą posłusznie, pokornie spełniają jego rozkazy, w milczeniu znoszą wyzwiska. Bo, tłumaczy Mickiewicz, w oczach zniewolonych Tuwińców urzędnik ten jest personifikacją potęgi wielkiego państwa, którego boją się, które budzi ich lęk, strach, grozę. Podnieść rękę na urzędnika, to podnieść rękę na mocarstwo, a na to żaden z nich się nie zdobędzie. Pisarz tunezyjski Albert Memmi w swojej książce „Portrait du Colonise” dokładnie przedstawia ów złożony zespół nienawiści, ale i lęku, charakterystyczny dla stosunku człowieka skolonizowanego wobec jego władcy — kolonizatora. Lęk, zauważa Memmi, będzie w ostatecznym rachunku zawsze dominować nad nienawiścią, będzie ją tłumić i paraliżować.
Wystarczy zobaczyć takie miasta, przez które świeżo przetoczyła się fala walk etnicznych — choćby Fergane czy Osz. Wśród spalonych i zdewastowanych domów Uzbeków, Karakałpaków czy Tadżyków widać nietknięte domy Rosjan. Kto bowiem stoi za biednym Karaczajem, którego zaatakuje rozsierdzony Turkmen? Najwyżej — drugi Karaczaj. A za Rosjaninem — kałasznikow, czołg, bomba nuklearna.
A jednak moja Rosjanka z Baku, przy pierwszym poruszeniu ulicy, przy pierwszych odgłosach nadciągających bojówek, które — wszyscy to wiedzą — idą rozbijać głowy Ormianom, tylko Ormianom, pakuje w pośpiechu walizki i pędzi na lotnisko, szczęśliwa, że udało jej się wydostać z piekła. Gdzie jednak jest to piekło? Gdzie się ono znajduje?
Ono znajduje się w niej, w jej świadomości.
Przypomina mi się Afryka, lata sześćdziesiąte, sceny na lotniskach Algieru, Leopoldville i Usumbury, potem, w latach siedemdziesiątych, te same sceny na lotniskach w Luandzie i Lourenco Marąues. Koczujące na tobołkach, nieprzytomne ze zmęczenia i ze strachu tłumy białych uciekinierów. To wczorajsi kolonizatorzy, władcy tych ziem. Dzisiaj natomiast ich jedynym pragnieniem jest wyjechać stąd, wyjechać natychmiast, zostawiając wszystko — tonące w kwiatach domy, ogrody, baseny, żaglówki. Skąd ten rozpaczliwy pośpiech i determinacja? Cóż ich nagle gna do Europy? Jakaż tytaniczna siła wyrzuca ich tak gwałtownie i bezwzględnie z tych wygrzanych tropikalnym słońcem, wygodnych, wspaniałych miejsc na Ziemi? Może tubylcy rozpoczęli masowe rzezie swoich białych panów? Może ich luksusowe dzielnice stanęły w płomieniach? Nie, nic się takiego nie dzieje.
To w świadomości kolonizatora odezwało się jego piekło, piekło wewnętrzne. To obudziło się i wydostało na powierzchnię jego nieczyste sumienie, skrywane i usypiane dotąd na tysiąc sposobów, a często po prostu niezbyt jasno i dokładnie uświadamiane. To nieczyste sumienie nie musi dotyczyć każdej jednostki składającej się na rzeszę kolonizatorów. Wielu tych ludzi czuje się — i jest — najzupełniej niewinnymi. Ale są oni ofiarami sytuacji, którą sami współtworzą, a mianowicie sytuacji kolonialnej, której istotą jest zasada asymetrii i podporządkowania człowieka skolonizowanego kolonizatorowi. Paradoks polega tu na tym, że, choćbym nie chciał i nawet protestował, jestem kolonizatorem przez sam fakt przynależności do narodu, który kolonizuje innych. Tylko za cenę wyrzeczenia się własnej ojczyzny i narodu, a czasem za cenę zmiany koloru skóry (teoretyczna hipoteza), mógłbym pozbyć się tej skazy, tego odium. Ale ponieważ są to wybory niemożliwe, tu i tam na lotniskach robi się tłoczno i nerwowo: kilkanaście lat temu na lotnisku w Luandzie, teraz — w 1990 roku — na lotnisku w Baku.
Jednakże przed kim uciekacie?
Czy nie przed samymi sobą?
Ale istnieje różnica między Portugalczykiem i Francuzem opuszczającym Afrykę a Rosjaninem, który powinien wyjechać ze słonecznego Baku czy pięknej, secesyjnej Rygi do takiego ponurego, przeraźliwie zimnego Norylska czy przygnębiająco brudnego i zadymionego Czelabińska. Że nie chcą wyjeżdżać z Estonii czy Armenii? Ja im się nie dziwię! Żeby się ratować, w swoich dawnych koloniach tworzą różnego typu związki i partie, których hasłem jest — pozostać, nie ruszyć się na krok! Rosjanka z Pouchina 117 jest raczej wyjątkiem, a to dlatego, że znajduje się w luksusowej sytuacji — ma rodzinę z mieszkaniem, i to w Moskwie!
Baku: