Będzie nabierał on rozmiarów i znaczenia, choćby i dlatego, że te wiekami prześladowane, uciskane i rusyfikowane narody i plemiona szybko obecnie rozrastają się, natomiast procent rdzennych Rosjan wśród mieszkańców Federacji spada od lat — Rosjanie mają bardzo niski przyrost naturalny. Toteż daje się odczuwać, że ogarnia ich niepokój, niepewność i frustracja.
W Irkucku widzę plakat, który zaprasza na widowisko teatralne pt. SŁOWO O ROSJI.
Kupuję bilet, idę.
Widowisko odbywa się w cerkwi, która dawniej nazywała się Muzeum Ateizmu.
O cerkwiach:
paradoksalnie, najlepiej zachowały się cerkwie, które bolszewicy zamienili na centra walki z religią — z prawosławiem, z popami, z klasztorami i właśnie... z cerkwiami. Centra te, nazywane muzeami ateizmu, stały się siedzibą stałych wystaw, które objaśniały, że religia to opium narodu. Odpowiednie rysunki i napisy mówiły, że Adam i Ewa to postacie z bajek, że księża palili kobiety na stosach, że papieże mieli kochanki, a w klasztorach gnieździli się homoseksualiści. Wystaw tych, zrobionych zresztą według jednego, na najwyższym szczeblu zatwierdzonego scenariusza, było w całym kraju tysiące i jeżeli dawnymi laty przyjeżdżało się do Imperium, zwiedzenie muzeum ateizmu należało do żelaznych punktów programu.
Cudzoziemcy po zwiedzeniu takiego muzeum wyrażali czasem oburzenie, że miejsce kultu Boga zamieniono w siedzibę walki z Bogiem. Niesłusznie! Załóżmy, że jakiejś cerkwi wyznaczono rolę walki z Bogiem, tj. zamieniono ją w muzeum ateizmu. Pracę dostawały tam żony miejscowych notabli, które dbały o to, aby mieć ciepło — w oknach były więc szyby, drzwi domykały się, palił się piecyk. Panowała też tam względna czystość — ściany od czasu do czasu bielono, podłogę od czasu do czasu zamiatano. Zupełnie inaczej wyglądał los cerkwi, którym nie kazano walczyć z Bogiem. Te cerkwie zamieniano na stajnie, na obory, na składy paliw, na magazyny. W pięknym kościele Franciszkanów w Niesterowie koło Lwowa urządzono warsztaty naprawy motocykli. Ani tego kościoła, ani tysięcy cerkwi, w których latami trzymano ropę naftową i sztuczne nawozy — nie da się odratować. Nie da się również uratować cerkwi, które pięćdziesiąt, siedemdziesiąt lat temu zostały obrabowane, zdewastowane, zamknięte, wystawione na niszczycielskie działania mrozu, deszczu i wiatru, porzucone szczurom i ptakom. Może uda się ocalić bóżnicę w Drohobyczu — ma ona mocny dach i mieści się w niej skład mebli, a więc nie niszczy jej żadna chemia. Dzisiaj większość cerkwi uratowanych to właśnie wczorajsze muzea ateizmu (w ostatnich latach często zmieniano im nazwę na muzea ikon).
O ikonach:
ta sama dzika i żywiołowa, a potem już zimna i metodyczna barbaria, która zrujnowała i zburzyła cerkwie, zniszczyła również ikonę.
Ile ikon padło jej ofiarą?
Od października 1917 po nasze dni zniszczono w Rosji dwadzieścia — trzydzieści milionów ikon!
Liczbę tę podaje rosyjski historyk sztuki — A. Kuzniecow w miesięczniku „Moskwa” (1, 1990). Kuzniecow wymienia, do czego używano ikon:
w wojsku — jako tarcze na strzelnicach,
w kopalniach — jako chodników w korytarzach zalewanych wodą,
w handlu — jako materiału do robienia skrzynek na ziemniaki,
w kuchniach — jako desek kuchennych do krajania mięsa i jarzyn,
w mieszkaniach — do palenia zimą w piecach i piecykach.
Masowo też, dodaje autor, palono ikony na stosach albo wywożono je na wiejskie i miejskie śmietniska.
Cerkiew w Irkucku (ta ocalona, ta nie zburzona, żeby zbudować na jej fundamentach gmach komitetu partyjnego) ma wysokie, pobielone ściany, na których tle jarzą się połyskujące ciemnym werniksem ikony. Z mrocznych, oprawnych w srebrne fryzy i ramy malowideł patrzą na nas twarze świętych, ewangelistów, apostołów i mistyków, które za chwilę, kiedy światło przygaśnie, cofną się w skrytą i zagadkową ciemność obrazów.
W nawie rozstawiono ogrodowe ławki. Siedzi na nich około dwustu osób — wszystkie miejsca zajęte. Ludzie chowają się w płaszcze, marzną, to Irkuck, wschodnia Syberia.
Na scenę, którą urządzono w prezbiterium, wychodzi teraz siedmiu młodych, rosłych mężczyzn. Ubrani są w staroruskie lniane koszule przepasane krajką i w bufiaste lniane spodnie wpuszczone w wysokie juchtowe buty. Uczesani są po starosłowiańsku, z grzywką, na pazia i mają długie brody. Trzech z nich trzyma fanfary takie, w jakie dęli trębacze drużyny księcia Włodzimierza, a jeden coraz to bije w werbel. Na czele tej bojowej trupy stoi Wódz, Chorąży, Ideolog. Ten wygłasza coś w rodzaju hymnu do Rosji, który miejscami przemienia się w śmiały i wyniosły referat historyczny, a miejscami w żarliwą antyfonę przerywaną długą litanią do Rosji, donośnie skandowaną przez staroruskich wojów, a kończącą się każdorazowo rykiem fanfar i eksplozjami werblowego łoskotu.
— Rosjo! — wołają wojowie — byłaś zawsze wielka i święta! Chwała ci, Rosjo! (Fanfary, werbel, wojowie kreślą znak krzyża, kłaniają się do ziemi).
— Tak — mówi Chorąży — Rosja była potężna, a naród rosyjski przewodził światu!