— A więc przypominam jeszcze raz — nie zamierzałem przeciągać tej sceny dłużej, aniżeli to było konieczne — po pierwsze od dziś wszyscy mieszkacie tutaj, w głównej bazie i nie opuszczacie chronionego terenu od zachodu do wschodu słońca. Po drugie każdy z was nieustannie będzie mieć przy sobie mój nadajnik automatyczny, żebym wiedział, gdzie kto jest. I nie pomieszajcie tych nadajników, bo mają swoje kody identyfikacyjne. W razie potrzeby możecie za ich pośrednictwem nawiązać ze mną zwyczajną łączność… pokazywałem wam jak. Po trzecie ja zamieszkam tam — wskazałem ręką okno — zaraz za ogrodzeniem, w jednym z większych pojazdów… nie zamierzam cały czas tkwić w kabinie statku. Stamtąd będę mógł uruchomić cały sprzęt… i tam mnie szukajcie, jeśli nie powiem, gdzie jestem. Po czwarte będę kolejno odwiedzał wasze stanowiska robocze, bo do tego mnie zobowiązano. Nie mam zamiaru wtrącać się w nie swoje sprawy. Tam jednak będziecie musieli odpowiadać na moje pytania — rzuciłem łagodnym tonem, patrząc prosto przed siebie. — Po piąte wreszcie, zorientowałem się, że misja naukowa jako całość pracuje bez kierownika. Macie tylko szefów poszczególnych specjalności. Pewnie odpowiada wam ten stan rzeczy, ale to niestety musi ulec zmianie. Proszę, żebyście od razu wybrali kogoś, z kim będę mógł się porozumiewać, podejmując decyzje obowiązujące wszystkich na tej planecie…
Nikt nie odpowiedział. Straciłem jednak ochotę do żartów. Powiodłem zmęczonym wzrokiem po ich twarzach… tak, byli wszyscy. Zaraz zaczną się dyskusje, krygowanie…
— Kto jest najdłużej na Petty? — zwróciłem się do Zamfiego. Ten spojrzał na mnie, ale nie otworzył ust. Skinąłem głową. Uruchomiłem mój aparacik i porozumiałem się z komputerem. Nie trwało to długo.
— Pierwszym statkiem przybyli między innymi Semow, Monk i Beccari — stwierdziłem, wyłączając nadajnik. — Oni są tutaj najdłużej. Z nich Semow ma staż na sześciu obiektach pozaziemskich. A więc kierownikiem misji na Petty będzie Semow. Komu się to nie podoba — dodałem szybko, widząc, że paleobiolog, którego nazywali Semem, otwiera usta, żeby zaprotestować — następnym statkiem wróci na Ziemię. I proszę jeszcze raz, żebyście nie zmuszali mnie do przypominania wam o moich kompetencjach. Nikomu to nie jest potrzebne do szczęścia… a choćbyście sobie nie wiem, co myśleli, ja jestem tutaj po to, żeby bronić nie tylko was, ale i Ziemi. Z tym — zastrzegłem się — że na ten temat nie będziemy mówić. Żadnego teoretyzowania. Jeśli naturalnie w ogóle będziemy mówić, na co jak widać i tak niezbyt się zanosi. Może ktoś ma jakieś pytania?
Lana potrząsnęła swoją kasztanową główką i wyprostowała się. Pozostali zwrócili na nią zdziwione spojrzenia.
— Chciałabym wiedzieć — odezwała się lekko zachrypłym głosem — czy przedmioty, które badamy, także będą pod kontrolą… to znaczy kiedy znajdziemy, na przykład, jakieś konstrukcje, jest ich tutaj sporo, czy nie wolno nam ich dotykać, zanim… — urwała. Przy ostatnich słowach w jej głosie zadrgała nutka nie ukrywanej ironii.
Zrozumiałem natychmiast, o co chodzi. Jeśli odpowiem, że tak, włożę im do ręki broń, z której z pewnością nie omieszkają skorzystać. Będą mnie wzywać do wszystkiego, co tylko kiedyś zostało sporządzone przez żywe istoty. W efekcie przy najbliższej okazji zameldują Ziemi, że moja obecność niesłychanie hamuje postęp badań. Jeśli natomiast zwolnię ich z tego obowiązku, zarzucą mi, że przecież obcy mogą im podrzucić w badanych ruinach swoje automaty, że sami mogą się tam ukrywać i że wobec tego cała moja opieka, a zatem i obecność, i tak nie ma żadnego sensu. Tak, nie pomyliłem się wtedy. Ta kobieta rzeczywiście ma głowę na karku. To nic, że kasztanową, rozjaśnioną teraz w świetle lamp rudawym połyskiem. To nic, że wygląda jak z okładki pisma dla młodych małżeństw. Może być bardziej niebezpieczna niż niejeden ze starych wyjadaczy, przywykłych myśleć zbyt prostolinijnie i postępować zbyt szczerze. W każdym razie jak dla mnie.
— Decydować o tym będzie zawsze uczony, który przystąpi do prac nad znaleziskiem — odpowiedziałem. — Sądzę, że każdy z was potrafi na pierwszy rzut oka odróżnić sprzęt czy konstrukcję sprzed tysięcy lat od falsyfikatu. Tak, falsyfikatu, to znaczy czegoś współczesnego, czemu dla kamuflażu przydano by patyny wieków. A może się mylę?
Chwilę czekałem, ale nikt się nie odezwał. Odszukałem wzrokiem twarz Lany, uśmiechnąłem się i mówiłem dalej:
— Brak odpowiedzi oznacza zgodę. A więc to wy sami będziecie decydować o tym, czy należy mnie wezwać, czy nie. Jeśli jednak komuś z was zdarzy się pomylić, będzie to jego ostatnia pomyłka w tym gronie… czy wyraziłem się jasno?
— Co to znaczy?! — wybuchnął Warda Zamfi parsknął pogardliwie i wzruszył ramionami. Lana uśmiechnęła się spokojnie.
— Nie musisz nas straszyć — odrzekła łagodnym tonem. — To nie my przylecieliśmy tutaj ze strachu…