— A co tam jest? — zapytał.
— Tam jest Antonow — odpowiedział Dramba. — To miasto. Osiemdziesiąt lat temu nie było go stąd widać. To było rolnicze miasto.
— A teraz?
— Nie wiem. Bez przerwy wywołuję centrum informacji, ale nikt mi nie odpowiada. Zmieniły się środki łączności, Gag. Wszystko się zmieniło.
Gag patrzył na zagadkowe migotanie, gdy nagle znad horyzontu wyrosło coś ogromnego, podobnego do skośnego żagla niewyobrażalnych rozmiarów. Było to prawie równie szaroniebieskie jak niebo, może odrobinę ciemniejsze, powoli, majestatycznie zakreśliło łuk, jakby wskazówka zegara przeszła po cyferblacie, i zniknęło, rozpłynęło się w szarej mgiełce. Gag odetchnął głęboko.
— Widziałeś? — zapytał szeptem.
— Widziałem — odparł z zafrasowaniem Dramba. — Nie wiem, co to jest. Kiedyś niczego takiego nie było.
Gagiem wstrząsnął dreszcz.
– Żadnego pożytku z ciebie… — burknął. — Dobra, chodźmy do domu.
— Chciałeś zobaczyć rakietodrom — przypomniał Dramba.
— Master! — ostro powiedział Gag.
— Nie rozumiem…
— Kiedy zwracasz się do mnie, bądź uprzejmy dodawać „master”.
— Zrozumiałem, master.
— Opowiedz jeszcze raz o sobie — rozkazał Gag.
Dramba powtórzył, że jest robotem-androidem, numer taki to a taki z eksperymentalnej serii robotów przeznaczonych dla ekspedycji. Został skonstruowany wtedy i wtedy (około stu lat temu — piękny wiek!), uruchomiony wtedy a wtedy. Pracował w takich to a takich ekspedycjach, na Jajle uległ poważnej awarii, został częściowo zniszczony, następnie zrekonstruowany i zmodernizowany, ale więcej już nie brał udziału w ekspedycjach…
— Poprzednim razem mówiłeś, że pięć lat stałeś w muzeum — przerwał Gag.
— Sześć lat, master. W Muzeum Historii Odkryć w Lubece.
— Mniejsza o to — mruknął Gag. — A potem przez osiemdziesiąt lat tkwiłeś w tej niszy u Kornieja…
— Siedemdziesiąt dziewięć, master.
— Dobra, dobra, nie poprawiaj mnie… — Gag umilkł na chwilę. — Pewnie się zdrowo wynudziłeś?
— Nie wiem, co to znaczy „nudzić się”, master.
— No i co tam robiłeś?
— Stałem, oczekiwałem na polecenia, master.
— Polecenia… A teraz przynajmniej cieszysz się, że cię wypuszczono?
— Nie rozumiem pytania, master.
— Co za jełop… Zresztą to nikogo nie obchodzi. Lepiej mi odpowiedz na takie pytanie — czym ty się różnisz od człowieka?
— Wszystkim się różnię, master. Reakcjami chemicznymi, systemem kontroli i kierowania, przeznaczeniem.
— A jakież może być przeznaczenie takiego jełopa?
— Wypełnianie wszystkich poleceń, które jestem w stanie wypełnić.
— To znaczy, że jesteś gotów wypełnić każdy mój rozkaz? — zapytał Gag.
— Tak jest, master. Jeśli to będzie w mojej mocy.
— No dobrze.. A jeśli ja ci każę zrobić jedno, a… m-m-m ktoś inny — coś wręcz przeciwnego? Co wtedy?
— Nie zrozumiałem, kto wydaje to drugie polecenie?
— No… m-m-m… Wszystko jedno kto.
— To nie wszystko jedno, master.
— No na przykład… Korniej.
— Wykonam rozkaz Kornieja, master.
Przez jakiś czas Gag milczał. Ach ty, bydlaku, myślał. Co za ścierwo!
— Dlaczego? — zapytał wreszcie.
— Korniej jest starszy, master. Ma wyższy indeks przydatności społecznej.
— Co to znowu za indeks?
— Ponosi większą odpowiedzialność przed społeczeństwem.
— A ty skąd to wiesz?
— Ma znacznie wyższy poziom zasobów informacyjnych.
— No i co z tego?
— Im wyższy poziom zasobów informacyjnych, tym większa odpowiedzialność.
Sprytnie, pomyślał Gag. Nie ma o co zahaczyć. Wszystko się zgadza. Jestem wobec nich bezradny jak małe dziecko. No, zobaczymy…
— Tak — powiedział. — Korniej jest wielkim człowiekiem. Do pięt mu nie dorastam. Wszystko widzi, wszystko wie. Teraz, na przykład, idziemy sobie, rozmawiamy, a tymczasem Korniej słyszy każde nasze słowo. Niech coś będzie nie tak, już on nam da do wiwatu…
Dramba milczał. Diabli wiedzą, co działo się w jego uszatej głowie. Mordy właściwie nie ma, oczu nie ma — spróbuj coś zrozumieć. Nawet głos zawsze taki sam…
— Mam rację?
— Nie, master.
— Jak to — nie? Twoim zdaniem Korniej może czegoś nie wiedzieć?
— Może, master. Korniej zadaje pytania.
— W tej chwili?
— Nie, master. Teraz nie mam z nim łączności.
— Chcesz powiedzieć, że Korniej nie słyszał tego, co teraz mówisz? Albo tego, co ja mówię do ciebie? On, jeśli chcesz wiedzieć, nawet nasze myśli słyszy! A już rozmowy…
— Zrozumiałem cię, master.
Gag z nienawiścią spojrzał na Drambę.
— Co zrozumiałeś, debilu?
— Zrozumiałem, że Korniej dysponuje aparaturą do czytania myśli.
— Kto ci to powiedział?
— Ty, master.
Gag zatrzymał się i splunął ze złością. Dramba również stanął. Eh, dać by mu pięścią w zęby! Za wysoki, ani sięgnąć. Co za bydlak! A może udaje? Spokojnie, spokojnie, Kocie. Zimna krew i opanowanie.
— A zanim ci powiedziałem, nie wiedziałeś o tym czy co?
— Nie, master. Nic nie wiedziałem o istnieniu takiej aparatury.
— Ty co, chcesz powiedzieć, że taki wielki człowiek jak Korniej nie widzi nas teraz i nie słyszy?
— Proszę sprecyzować — czy istnieje aparat do czytania myśli?
— Skąd ja to mogę wiedzieć? Zresztą to w ogóle nie jest potrzebne! Ty przecież umiesz przekazywać dźwięk i obraz…
— Tak, master.
— Przekazujesz?
— Nie, master.
— Dlaczego?