— Nie otrzymałem polecenia, master.
— Nie otrzymałeś polecenia — burknął Gag. — No, czego stoisz jak słup? Idziemy!
Przez jakiś czas szli w milczeniu. Potem Gag zapytał:
— Słuchaj no, ty! Kim jest Korniej?
— Nie rozumiem pytania, master.
— No… jakie zajmuje stanowisko? Co robi?
— Nie wiem, master.
Gag znowu stanął.
— Jak to — nie wiesz?
— Nie mam informacji.
— Przecież to twój właściciel! I ty nie wiesz, kto jest twoim właścicielem?
— Wiem.
— Kto?
— Korniej.
Gag zacisnął zęby.
— Jakoś to bardzo dziwnie wygląda, przyjacielu — powiedział nieomal tkliwie. — Korniej jest twoim właścicielem, jesteś w jego domu osiemdziesiąt lat i nic o nim nie wiesz?
— To nie tak, master. Moim pierwszym właścicielem był Jan, ojciec Kornieja. Jan przekazał mnie Korniejowi. To było trzydzieści lat temu, kiedy Jan odszedł, a Korniej zbudował dom na miejscu obozowiska Jana. Od tej pory moim właścicielem jest Korniej, ale nigdy z nim nie pracowałem i dlatego nie wiem, czym on się zajmuje.
— Aha… — mruknął Gag i ruszył przed siebie. — To znaczy, że w ogóle nic o nim nie wiesz?
— To nie tak. Wiem o nim bardzo dużo.
— Mów, co wiesz — zażądał Gag.
— Korniej, syn Jana. Wzrost sto dziewięćdziesiąt dwa centymetry, waga, według danych pośrednich, około dziewięćdziesięciu kilogramów, wiek, według danych pośrednich, około sześćdziesięciu lat, indeks użyteczności społecznej, według danych pośrednich, około zero dziewięć…
— Poczekaj — przerwał mu oszołomiony Gag. — Zamknij się na chwilę. Mów do rzeczy, co ty mi za brednie opowiadasz?
— Nie rozumiem polecenia, master — natychmiast odparł Dramba.
— N-no… na przykład, czy jest żonaty, jakie ma wykształcenie… dzieci… rozumiesz?
— Informacji o żonie Kornieja nie posiadam. O wykształceniu również. — Robot przerwał na chwilę. — Posiadam informację o synu. Andrzej, około dwudziestu pięciu lat.
— O żonie nic nie wiesz, a o synu wiesz?
— Tak, master. Jedenaście lat temu otrzymałem polecenie, abym przeszedł do dyspozycji chłopca, według danych pośrednich, wiek około czternastu lat, którego Korniej nazywał synem i Andrzejem. Byłem w jego dyspozycji około czterech godzin.
— A potem?
— Nie rozumiem pytania, master.
— Czy go potem jeszcze kiedyś widziałeś?
— Nie, master.
— Jasne — powiedział z zadumą Gag. — No i co robiliście przez te cztery godziny?
— Rozmawialiśmy. Andrzej wypytywał mnie o Kornieja.
Gag potknął się.
— I co mu powiedziałeś?
— Wszystko, co wiedziałem — wzrost, waga. Potem Andrzej mi przerwał. Zażądał, żebym mu opowiedział o pracy Jana na innych planetach.
Ta-ak. A więc tak to wygląda… No to nie moja sprawa. Ale co za kretyn! O dom w ogóle nie ma co go pytać, jasne, że nic nie wie. Zburzył wszystkie moje plany, bezmózgi tapir… Ale po co Korniej mi go podsunął? Czyżbym się mylił? O, do diabla, jak go wybadać? Przecież nic, dosłownie nic nie będę mógł zrobić, jeśli się tego nie dowiem!
— Przypominam — odezwał się Dramba — że zamierzałeś wrócić do domu.
— Zamierzałem. I co z tego?
— Coraz bardziej zbaczamy z optymalnego kursu, master.
— Nikt cię nie pyta — powiedział Gag. — Chcę zobaczyć, co tam sterczy na wzgórzu…
— To obelisk, master. Pomnik nad zbiorową mogiłą.
— Kto tam leży? — żywo zapytał Gag.
– Żołnierze ostatniej wojny. Sto lat temu archeologowie odkryli na tym wzgórzu zbiorową mogiłę.
Zobaczymy, pomyślał Gag i przyśpieszył kroku. Śmiała, a nawet straszna myśl przyszła mu do głowy. Ryzykowne, pomyślał. Och, zmyją mi głowę! A za co? Ja przecież nic nie wiem, nic nie rozumiem, jestem nowicjuszem… Zresztą pewnie nic z tego nie wyjdzie… Ale za to jeżeli wyjdzie… Jeśli wyjdzie, to jestem dobry. No, spróbujemy.
Wzgórze było niewysokie, ze dwadzieścia metrów, może dwadzieścia pięć, i na taką samą wysokość wznosiła się nad nim granitowa płyta, z jednej strony — wypolerowana, grubo ociosana — z pozostałych. Na polerowanej płaszczyźnie wyryto napis. Litery były staroświeckie. Gag nie znał ich.
Obszedł płytę dookoła i wrócił w cień. Usiadł.
— Szeregowiec Dramba! — powiedział niezbyt głośno.
Robot odwrócił do niego swoją uszatą głowę.
— Kiedy mówię: „Szeregowiec Dramba”, masz odpowiadać: „Słucham, master kapral”.
— Zrozumiałem, master.
— Nie „master”, ale „master kapral”! — wrzasnął Gag i zerwał się na nogi. — Master kapral, rozumiesz? Jełop!
— Zrozumiałem, master kapral.
— Nie „zrozumiałem”, tylko „tak jest”!
— Tak jest, master kapral.
Gag podszedł blisko, oparł ręce na biodrach, spojrzał w górę na nieprzeniknioną matową siatkę.
— Ja jeszcze zrobię z ciebie żołnierza, przyjacielu — powiedział złowieszczo serdecznym głosem. — Jak stoisz, bydlaku? Baczność!
— Nie zrozumiałem, master kapral — monotonnie wybuczał Dramba.
— Na komendę „baczność” należy zsunąć pięty i rozsunąć czubki butów, pierś wypiąć do przodu, dłonie przycisnąć do bioder i odstawić łokcie… Tak… Nieźle… Szeregowiec Dramba, spocznij! Na komendę „spocznij” należy wystawić lewą nogę i założyć ręce na plecy… Tak. Twoje uszy mi się nie podobają. Możesz opuścić uszy?
— Nie zrozumiałem, master kapral.
— No to, co ci sterczy na głowie, możesz opuścić na komendę „spocznij”?