Читаем Trawnik полностью

Na dole ustał ruch autokarów i hol był pusty. Recepcjonista, siedząc za szybą, pił herbatę.

– Przepraszam pana – rzekłem – czy wśród gości znajduje się pani Marjorie Faulks z Londynu?

Chrupał wolno jakieś ciasteczka, które moczył w filiżance. Skończył jeść, zrobił jakiś ruch ręką, sięgnął po rejestr gości i zaczął uważnie czytać. Przez cały czas oczyszczał sobie dziąsła językiem.

– Jest tutaj od dawna?

– Najwyżej od dwóch dni...

Jego wskazujący palec zaczął szybko przemierzać kolumny nazwisk, aż doszedł do białej kartki.

– Nie, proszę pana, nie mam tego nazwiska.

– W takim razie pani Faulks musiała zamówić pokój i zaraz się zgłosi.

Podsunął księgę; sądziłem, że po to, abym mógł sam sprawdzić, ale jemu chodziło o to, żebym wpisał swoje nazwisko i adres. Skorzystałem z okazji i jeszcze raz przejrzałem listę gości przybyłych w ciągu ostatnich dwu dni. Nie był z tego zadowolony i rzucił mi niechętne spojrzenie.

– Czy zechciałby pan sprawdzić w księdze zamówień? – powiedziałem.

Rozłożył o wiele mniejszy zeszyt i szybko przebiegł go wzrokiem.

– Czy ta pani wchodzi w skład jakiejś wycieczki?

– Nie, nie sądzę.

– A zatem nie mam żadnych indywidualnych zgłoszeń.

– Przecież jest do niej telegram – zaprotestowałem...

Zbliżyłem się do tablicy z wyciągniętym palcem, ale telegramu już nie było...

* * *

Zacząłem jak w transie sprawdzać każdą przesyłkę. Może włożyłem telegram pod jakąś kopertę? Zaglądałem po kolei pod każdy list. Recepcjoniście wyraźnie się to nie podobało, co dał mi do zrozumienia podchodząc do mnie w pobliże tablicy.

– Niespełna dziesięć minut temu znajdował się tu telegram przeznaczony dla pani Marjorie Faulks – powiedziałem z naciskiem. – Kto rozdziela pocztę?

– Ja, proszę pana.

– A zatem musi pan pamiętać, że był telegram. Nadszedł wczoraj...

– Wczoraj nadeszło sporo telegramów, proszę pana.

Oblewał go powoli rumieniec, a wzrok jego stawał się nieruchomy.

– Niech pan sobie przypomni...

– Mój hotel stanowi tylko jeden z wielu etapów turystycznego szlaku gości, proszę pana. Nie jestem w stanie zapamiętać wszystkich, a zwłaszcza ich nazwisk. Codziennie mamy ich ponad setkę, a zostają tylko na jedną noc. Listy ustawiamy na widocznym miejscu, nie interesując się nazwiskami adresatów.

Czułem, że za chwilę wybuchnie i uśmiechając się do niego ze skruchą, starałem się go uspokoić.

– Rozumiem. Proszę mi wybaczyć. Jest jednak faktem, że telegram, o którym mówię, znajdował się w tym miejscu jeszcze kwadrans temu, a teraz go nie ma. Kto go zabrał, jeśli nie ma pani Faulks?

Hotelarz był człowiekiem myślącym logicznie i logika mojego rozumowania zrobiła na nim wrażenie. Wsadził język pod dolną wargę napinając w ten sposób skórę brody. Był świeżo ogolony i pachniał dobrym mydłem.

– Przypuszczam, proszę pana, że pani, o której mowa, zamierzała zatrzymać się w naszym hotełu. Ale wczoraj w „Learmonth" nie było ani jednego wolnego miejsca. Przypuszczalnie poszła gdzie indziej, a dziś rano przyszła odebrać swoją korespondencję. To się często zdarza.

Miałem ochotę go ucałować. Musiało być tak, jak mówił!

– Siedział pan przed chwilą w recepcji, może więc zauważył pan młodą kobietę o kasztanowych włosach?

– Może zauważył pan, proszę pana, ze w holu było pełno ludzi?

– A wczoraj? Jeśli wczoraj przyszła tutaj, żeby zamówić pokój, nie mógł pan jej nie spostrzec!

Zastanowił się wypychając językiem lewy policzek.

– Nie przypominam sobie, żebym kogoś takiego zauważył, proszę pana. Ale nie siedzę cały dzień za okienkiem. Zapytam żonę, gdy zejdzie.

– Dziękuję panu.

Na niskim stoliku leżały stosy folderów o Edynburgu. W jednym z nich znalazłem opis najważniejszych hoteli miasta. Zabrałem go I wyszedłem.

Dopiero co przestało padać, a nieśmiałe północne słońce, blade i zamglone, odbijało się niewyraźnie w błyszczących jezdniach. Przez chwilę czekałem, aż nadjedzie jakaś taksówka. Gdy przekonałem się, że czekam na próżno, wsiadłem do autobusu, którego trasa wiodła do centrum.

Odwiedziłem wszystkie hotele, które figurowały w folderze. Zabrało mi to co najmniej trzy godziny, a rezultat był żaden. Nigdzie nie widziano Marjorie Fculks, nigdzie też o niej nie słyszano. Byłem śmiertelnie znużony i przybity tajemniczością sytuacji. Wszystko wyglądało na monstrualny kawał.

Kiedy przekraczałem próg hotelu „Learmonth", miałem nadzieję, iż uzyskam jakąś informację. Okazało się jednak, że nikt mnie nie prosił, a żona właściciela hotelu, drobna kobieta o czarnych włosach i srogiej twarzy osoby mocno zajętej, zapewniła mnie, że żadna kobieta odpowiadająca rysopisowi Marjorie nie zamówiła poprzedniego dnia pokoju. Również nazwisko Faulks nic jej nie mówiło.

<p>ROZDZIAŁ VIII</p>

Co za koszmarny dzień!

Gubiąc się w domysłach, wlokłem się wzdłuż nędznych wystaw sklepowych Princes Street, na które spoglądałem obojętnym okiem. Wszystko wydawało mi się brzydkie i ponure: przechodnie i budynki, przedmioty i pogoda. Deszcz padał falami. Zaczynał nagle i równie nagle ustawał, przy absolutnym braku jakiegokolwiek rozpogodzenia!

Перейти на страницу:

Похожие книги