Читаем Trawnik полностью

Wydawało mi się, że słyszę dochodzący z pochmurnego nieba bulgot podobny do tego, jaki wydobywa się ze starych rur kanalizacyjnych. Nic nie było w stanie oderwać mnie od moich myśli, nawet spacerujący chodnikami wojskowi w szkockich strojach.

W ogrodach przy Princes Street, na dnie doliny oddzielającej nowe miasto od starego, w takt ludowej muzyki tańczyły jakieś pary. Większość miała na sobie niemal identyczne, różniące się tylko barwarhi tartanu, stroje narodowe. Spacerowicze gromadzili się w amfiteatrze, żeby się im przyglądać. Na skraju estrady kobieta o zaokrąglonych kształtach i wyglądzie podstarzałej harcerki głosem stanowczym i chropawym rzucała przez mikrofon jakieś polecenia.

Po prawej i lewej stronie tego teatru rozciągały się dobrze utrzymane trawniki, których soczysta zieleń przełamana była klombami kwiatów. Po każdym rozpogodzeniu tłumy rzucały się na trawę, na której uprzednio rozłożyły swoje płaszcze. Zakochani, nie zważając na spacerujących po wąskich asłaltowych ścieżkach przechodniów, ściskali sie bezwstydnie.

O ósmej wieczorem pogoda zaczęła być prawie ładna. Zrobiło sie nagle tak jasno, iż można było pomyśleć, że jest trzecia po południu. Wstąniłem do restauracji. Dosłownie umierałem z ałodu. Zakład miał dwie sale – na parterze i na piętrze – ale o tej porze czynne było tylko piętro. Zająłem miejsce przy małym stoliku obok szerokiego okna, z którego widziałem całą Princes Street.

W słońcu błyszczały trawniki i złociły się blanki cytadeli. Dlaczego Marjorie nie siedziała naprzeciwko mnie? Co mogło się stać? Kto zabrał telegram z tablicy w hotelu „Learmonth"?

Szorstka, stara i brzydka kelnerka przyjęła zamówienie. Miałem ochotę na świeżego łososia i „lamb with mint sauce".

Jedzenie było bez smaku, a frytki, które towarzyszyły baraninie, były dosłownie surowe. Zalałem wszystko ketchupem wmawiając sobie, że mimo wszystko jest to jadalne. Inni goście restcuracji siedzieli bez ruchu. Byli posępni i niemi, a gdy zwracali się do kelnerów, czuli sie w obowiązku mówić szeptem jak w kościele. Ich obecność ciążyła mi. Wolałem patrzeć na groźna perspektywę Princes Street, na ciąg budynków, na szeroką jezdnię, po której sunęły piętrowe cufobusy, na pochyłe ogrody, na dnie których wystrojone pary dolej tańczyły kadryle o skomplikowanych figurach. Jedyna zabawna i rzecz w tym ponurym krajobrazie to pasażerowie autobusów, a przynajmniej ci, którzy siedzieli na ich piętrach. Gdy przyjeżdżał autobus, znajdowali sie na tym samym poziomie co ja i swoim wyaladem przypominali niedźwiedzie w szklanych klatkach z Juan-les-Pins.

Ruch na tej szerokiej arterii był spory. Autobusy jechały jeden za drugim, tak jakby dopiero co opuściły zajezdnie. Nagle podskoczyłem. W orzodzie ciemnoczerwonego autobusu zauważyłem Marjorie. Podniosłem sie tak gwałtownie, że wywróciłem na obrus butelkę piwa. Machając rękami, przywarłem do panoramicznej szyby. Niestety, od Marjorie dzieliła mnie przestrzeń i hałas Princes Street. Siedząca kobieta, mimo że autobus zatrzymał się przed czerwonym światłem, nie zauważyła mnie.

Miała na sobie czarny płaszcz przeciwdeszczowy, błyszczący jak skóra morskiego Iwa, a włosy były związane aksamitną wstążką. Patrzyłem na nią bezradnie, przeżywając prawdziwe katusze.

Stałem zaledwie dziesięć metrów od niej, ale nie było siły, aby mnie zauważyła. Autobus ruszył. Nie było mowy, żebym zdążył zapłacić rachunek, zbiec na dół i dogonić opasły pojazd. A może taksówkę? Jeden rzut oka wyjaśnił mi wszystko: na postoju nie było żadnej. Pozostało mi tylko zapamiętać numer autobusu. Była to dwunastka.

Śledziłem go dalej wzrokiem. Z daleka wyglądał, z powodu zaokrąglonego dachu, jak ogromny chrząszcz. Kelnerka wycierała rozlane piwo; jej powolne i ociężałe ruchy przyjąłem jak niemą wymówkę. Miała szare zaczerwienione oczy, a jej rzadkie rzęsy trzepotały, gdy na nią patrzyłem. W restauracji panowała głęboka, wroga cisza. Poprosiłem o rachunek. Miałem na niego czekać dość długo, co wyraźnie ucieszyło kelnerkę.

* * *

O tej porze wszystkie sklepy były zamknięte zamierał ruch uliczny; Princes Street pogrążała się w senność niedzielnego wieczoru. Było jasno jak za dnia – słońce świeciło na bezchmurnym niebie – ale miasto już zasnęło. Wielkie budynki z czarnego granitu wyglądały jak gigantyczne mauzolea. Nikogo już nie było w zielonym amfiteatrze, nie było widać żadnych turystów na esplanadzie obok zamku, tak jakby nagle ogłoszono alarm i wszyscy pochowali się w schronach. Dręczyło mnie uczucie bliskiego niebezpieczeństwa, tym groźniejszego, że nie byłem w stanie określić, jakiego może ono być rodzaju.

Zatrzymałem się przy najbliższym przystanku autobusowym; prawie wszystkie linie miasta krzyżowały się w tym newralgicznym punkcie. Przystanąłem w miejscu, przy którym zatrzymywała się „dwunastka" i uzbroiłem się w cierpliwość.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Афганец. Лучшие романы о воинах-интернационалистах
Афганец. Лучшие романы о воинах-интернационалистах

Кто такие «афганцы»? Пушечное мясо, офицеры и солдаты, брошенные из застоявшегося полусонного мира в мясорубку войны. Они выполняют некий загадочный «интернациональный долг», они идут под пули, пытаются выжить, проклинают свою работу, но снова и снова неудержимо рвутся в бой. Они безоглядно идут туда, где рыжими волнами застыла раскаленная пыль, где змеиным клубком сплетаются следы танковых траков, где в клочья рвется и горит металл, где окровавленными бинтами, словно цветущими маками, можно устлать поле и все человеческие достоинства и пороки разложены, как по полочкам… В этой книге нет вымысла, здесь ярко и жестоко запечатлена вся правда об Афганской войне — этой горькой странице нашей истории. Каждая строка повествования выстрадана, все действующие лица реальны. Кому-то из них суждено было погибнуть, а кому-то вернуться…

Андрей Михайлович Дышев

Детективы / Проза / Проза о войне / Боевики / Военная проза
Циклоп и нимфа
Циклоп и нимфа

Эти преступления произошли в городе Бронницы с разницей в полторы сотни лет…В старые времена острая сабля лишила жизни прекрасных любовников – Меланью и Макара, барыню и ее крепостного актера… Двойное убийство расследуют мировой посредник Александр Пушкин, сын поэта, и его друг – помещик Клавдий Мамонтов.В наше время от яда скончался Савва Псалтырников – крупный чиновник, сумевший нажить огромное состояние, построить имение, приобрести за границей недвижимость и открыть счета. И не успевший перевести все это на сына… По просьбе начальника полиции негласное расследование ведут Екатерина Петровская, криминальный обозреватель пресс-центра ГУВД, и Клавдий Мамонтов – потомок того самого помещика и полного тезки.Что двигало преступниками – корысть, месть, страсть? И есть ли связь между современным отравлением и убийством полуторавековой давности?..

Татьяна Юрьевна Степанова

Детективы