Stało się coś podobnego do tego, co nastąpiło rano: zanim zauważyłem, że nadchodzą, oboje byli tuż obok mnie. Ciągnął ją, trzymając pod rękę, ku wejściu do teatru. Marjorie patrzyła na mnie i w jej spojrzeniu mogłem odczytać jakąś mglistą obietnicę. Nie wiem, co zaalarmowało pana Faulksa: odwrócił się gwałtownie w chwili, gdy przekraczał furtkę. Spojrzał natychmiast w moim kierunku, przyglądając mi się zimnymi jak szkło oczyma. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale odniosłem wrażenie, że wie, kim jestem i co tu robię. Po chwili Faulksowie zniknęli w tłumie.
Nie wiedziałem co czynić. Stałem niespokojny i przestraszony jak sztubak pod drzwiami zamężnej kobiety. Nic w tym dziwnego skoro od kilku dni zachowywałem się rzeczywiście jak zakochany młokos.
Starszy mężczyzna w meloniku nalał sobie kolejną filiżankę herbaty i schrupał dwa suchary, nucąc przy tym melodię, którą wykonywała orkiestra.
– Lubi pan szkockie tańce, Sir? – spytał podczas jednej z przerw.
– Szalenie.
– Tak, to wspaniały folklor. Wojowniczy folklor!
– Lovely race – dodałem nie bez ironii.
Przytaknąłem ironicznie.
– Tak, to prawda, Sir, lovely race! Czy mogę zaproponować panu filiżankę herbaty?
– Nie, dziękuję, nie lubię ziółek.
O mały włos staruszek nie rzucił we mnie kubkiem, ale nie miałem czasu nacieszyć się jego gniewem, bo Marjorie wychodziła z teatru. Była sama. Nie szłac w moim kierunku, ale dała mi znak, że mam się udać za nią. Kroczyła szybko, z głową wciśniętą w ramiona, jak zbieg, który pokonuje oświetloną przestrzeń. Dotarła do pięknego trawnika na tyłach sceny teatru. Po chwili byłem przy niej. Czekała na mnie z Opuszczonymi ramionami, oczy miała zamknięte, nie wykonała żadnego gestu. Objąłem ją i przytuliłem do piersi. Westchnąłem:
– Nareszcie...
Nie zaznałem dotychczas prawdziwego, tak silnego i tak pełnego szczęścia. Czułem, jak jej serce bije z niezwykłą gwałtownością.
– Och, Jean-Marie – powiedziała otwierając oczy – jest pan piękniejszy i silniejszy niż w moich marzeniach.
Odsunęła się ruchem bardziej czułym jeszcze od mojego objęcia.
– On wie wszystko, Jean-Marie.
Mimo błogiego stanu, w którym tkwiłem, wiadomość ta trochę mnie przeraziła.
– To znaczy, co?
– Miał tu być dopiero w tydzień po moim przybyciu, ale w ostatniej chwili postanowił zrobić mi miłą niespodziankę, oświadczając że jedzie razem ze mną... – Mówiła urywanym głosem, rozglądając się trwożliwie. – Muszę się spieszyć, bo myśli, że poszłam do toalety. Gdyby wiedział... – Wróciła do przerwanego wątku: – Przyjechaliśmy przedwczoraj. W Learmonth nie było miejsca, rozumie pan?
Nie tylko rozumiałem, ale zacząłem przewidywać dalszy ciąg.
– Poszliśmy więc do tego „Bed and breakfast", o którym ktoś mu powiedział. Wczoraj, nie informując mnie o tym, poszedł do hotelu, kiedy byłam w łazience i znalazł telegram, który pan adresował do mnie.
– Dlaczego tak postąpił? Czy coś podejrzewał?
– Zazdrośni mężowie zawsze coś podejrzewają. A poza tym myślę, że po powrocie z Francji nie byłam już sobą. Sądzę, że właśnie dlatego chciał przyjechać.
– I co dalej?
– Na razie nic, ale muszę wrócić do niego, Jean-Marie. To konieczne.
– A co z telegramem... Co pani powiedział?
– Pokazał mi go i zapytał, co to oznacza.
– I co mu pani powiedziała?
– Prawdę. Co mogłam innego? – wyjąkała Marjorie, przyciskając się twarzą do mnie.
– Jak zareagował?
– Nevil nigdy nie reaguje! Nawet węże reagują, kąsając! Ale on nie. On jest wężem, który nie kąsa. To straszne, Jean-Marie! Co się ze mną stanie?
Objąłem ją powoli i pocałowałem z całej duszy.
– Wyjedziemy stąd, kochanie.
– On mnie nie puści... Muszę wrócić, muszę koniecznie. Spotkajmy się jutro na tym samym trawniku i o tej samej porze.
Pocałowała mnie gwałtownie w usta. Ostro ruszyła w stronę teatru, ale po przebiegnięciu dziesięciu metrów zawróciła do mnie ze zmartwioną miną.
– Jest mi strasznie przykro, Jean-Marie, ale czy pan może mi pożyczyć jednego penny? Nie mogłabym wrócić do teatru, bo tu nie ma biletów. Wrzuca się monetę, aby otworzyć furtkę... Zabrał wszystkie pieniądze, które miałam w torebce...
Była cała czerwona ze zmieszania, tak jakby prosiła o jakąś zawrotną sumę.
Ucałowałem monetę, zanim jej wręczyłem.
– Może pani potrzeba kilka funtów, Marjorie, na wypadek...
– Nie, dziękuję! Gdyby je znalazł, wiedziałby o wszystkim!
Kiedy odeszła, położyłem się na trawie i rozłożyłem ramiona jak na piasku w Juan-les-Pins.
I tak jak w Juan miałem głowę pełną słońca.
ROZDZIAŁ XI
Nazajutrz wyniosłem się z hotelu „Learmonth". Nie chodziło o to, że przestraszyłem się Nevila Faulksa. Nie obawiałem się go i chętnie dałbym mu w zęby. Ale wydało mi się, że ze względu na bezpieczeństwo Marjorie rozsądniej będzie, aby jej mąż myślał, że wróciłem do Francji.