— Do cholery, nie możesz pojąć, że zagraża ci niebezpieczeństwo. Chcę żebyś to zbadał, ale przede wszystkim zalecam ostrożność. Musisz utrzymać to przy życiu, nie możesz pozwolić temu uciec. A przede wszystkim uważaj na siebie. Moje ostrzeżenia nie są bezpodstawne.
Graves uśmiechnął się.
— Nie obawiam się tego. Ja…
— Masz się obawiać! To rozkaz!
— Chciałem tylko powiedzieć, że chcę umieścić pasożyta w inkubatorze. A żeby to zrobić, należy zdjąć go z tego człowieka. Ten martwy, którego dostarczyłeś właściwie w ogóle nie został zbadany. Był martwy, bo go udusiłeś. To stworzenie potrzebuje tlenu. Nie tak jak my, ale tlenu dostarczonego przez żywiciela. Może wystarczyłby mu duży pies.
— Nie — zdecydował Starzec. — Zostaw go tak.
— Co? — Graves popatrzył na niego zdziwiony. — Czy ten człowiek jest ochotnikiem?
Starzec nie odpowiedział od razu. To było trudne pytanie.
— Ludzie, biorący udział w doświadczeniach laboratoryjnych, są ochotnikami. Etyka zawodowa. Chyba to rozumiesz?
— Doktorze Graves, każdy z agentów w mojej Sekcji jest ochotnikiem, dlatego też godzi się na wszystko, co ja uznam za konieczne. Każdy z nich jest do tego zobowiązany. Proszę się zastosować do moich rozkazów, przynieść nosze i zabrać go stąd. I jak wspomniałem proszę być ostrożnym — Starzec powiedział zdecydowanie.
Odesłał nas, jak tylko wynieśli Jarvisa. Wszyscy wybraliśmy się na drinka. Zdecydowanie nikt z nas nie był w dobrej formie. Najgorzej jednak było z Davidsonem. Bardzo chciałem mu pomóc.
— Słuchaj Dave, czuję się tak samo źle z powodu tych dziewczyn, ale nie mogliśmy zrobić nic innego. Wbij to sobie do głowy. Nie było innego wyjścia!
— Było aż tak źle? — zapytała Mary.
— Raczej tak. Nie wiem ile ich zabiliśmy, może sześć, może więcej… Właściwie zlikwidowaliśmy tylko pasożyty. Odwróciłem się do Dave’a.
— Rozumiesz to? Wyglądał już trochę lepiej.
— Tak. Oni nie byli ludźmi — mówił powoli. — Powinienem przecież umieć zabić nawet własnego brata, gdyby to było konieczne. A to nie byli ludzie. Celowałem, a one spokojnie podchodziły do mnie. Nie, to nie byli… — przerwał.
Było mi go żal. Po chwili wstał. Wiedziałem, że pójdzie po zastrzyk, który go uleczy. Mary i ja tymczasem próbowaliśmy jeszcze przeanalizować to wszystko. Nie doszliśmy do niczego. W końcu Mary stwierdziła, że jest śpiąca i poszła do żeńskiej sypialni. Starzec na wszelki wypadek kazał nam nocować w biurze. Poszedłem do skrzydła dla mężczyzn i wskoczyłem do śpiwora. Ale nie mogłem zasnąć. Cały czas słyszałem jakieś hałasy, nie mogłem się również opędzić od obrazu stacji telewizyjnej w DesMoines.
Obudził mnie alarm. Szybko się ubrałem.
— Stan pełnej gotowości! Pozamykać wszystkie okna i drzwi. Wszyscy mają być natychmiast w sali konferencyjnej — usłyszałem głos Starca w interkomie.
Właściwie nie dotyczyły mnie żadne rozkazy dla personelu, ale powlokłem się tunelem ze skrzydła mieszkalnego do biur.
Starzec już siedział w wielkiej sali. Wyglądał ponuro. Chciałem go zapytać, co się stało, ale wokół niego kręciło się z tuzin szaleńców, którzy chyba też chcieli się czegoś dowiedzieć. Starzec dostrzegł mnie wśród tłumu i kazał mi iść do strażnika przy głównych drzwiach po listę obecnych w budynku. Kiedy ją przeczytał okazało się, że na sali są wszyscy od starej panny Haines, prywatnej sekretarki Starca, do kelnera z klubu dla personelu. Oczywiście oprócz strażnika i Jarvisa. Wiadomo było, że lista jest dokładna. Każde wejście i wyjście w tym budynku było zapisywane dokładniej niż przychody i rozchody w banku.
Zostałem ponownie wysłany do strażnika. Tym razem, by go przekonać, że może zejść z posterunku i pójść ze mną. Kiedy wróciliśmy, na sali był także Jarvis. Zajmował się nim Graves i jeden z laborantów. Stał na własnych nogach, ubrany w szpitalną piżamę. Wydawało się, że jest przytomny. Jasne jednak było, że jest pod wpływem narkotyków. Spojrzałem na niego i natychmiast zrozumiałem, o co chodzi. Zresztą po chwili Starzec pozbawił mnie wszelkich wątpliwości. Ze spokojem wyciągnął broń i wycelował w zebranych.
— Jeden ze stworów dokonujących inwazji został wypuszczony i jest teraz między nami — powiedział. — Niektórzy z was aż za dobrze rozumieją, co to oznacza. Reszcie postaram się wytłumaczyć. Bezpieczeństwo całej ludzkości zależy teraz od waszego posłuszeństwa, dyscypliny i całkowitego współdziałania — krótko, ale konkretnie starał się wytłumaczyć czym jest pasożyt i co nam grozi w tej sytuacji. — A więc to stworzenie przebywa teraz z nami, w tym pomieszczeniu. Jeden z nas wygląda jak człowiek, ale już nim nie jest. To automat wykonujący polecenia naszego wroga.
Na sali zapanowała grobowa cisza. Ludzie spoglądali na siebie ukradkiem, a niektórzy próbowali się nawet odsuwać od stojących najbliżej. Przed chwilą stanowiliśmy zgrany zespół, który łączyła praca w tym niezwykłym miejscu. Teraz był to tłum, w którym każdy jest podejrzany. Ja także czułem się zagrożony i starałem się odsunąć jak najdalej od człowieka, który stał obok mnie. To był Ronald, kelner z klubu. Znaliśmy się od lat.