Nadal nie było mostu, musieliśmy skorzystać z objazdu. Zaparkowaliśmy dokładnie, według wskazówek zaznaczonych na mapie. Na lądowisko przedostaliśmy się przez zarośla. Nikt nie próbował nas zatrzymać. Ziemia dookoła wyglądała na świeżo wypaloną. Jakby zupełnie niedawno omiótł ją ogromny pożar. Latającego talerza nie zauważyliśmy. Nie wiem, czy ktokolwiek zdołałby udowodnić, że cokolwiek tu lądowało. Ogień zatarł wszelkie ślady.
Jarvis wszystko sfilmował, ale czułem, że ta runda jest przegrana.
Wracając spotkaliśmy starego farmera. Trzymaliśmy się w bezpiecznej odległości, chociaż wyglądał nieszkodliwie.
— Co za pożar! — zagadnąłem, podchodząc na bezpieczną odległość.
— Straszny — potwierdził smutno. — Zabił moje dwie najlepsze mleczne krowy. Nieszczęsne zwierzęta. Jesteście reporterami?
— Tak — stwierdziłem. — Nie wiem, po co nas tu przysłali. — Chciałem, żeby tu była Mary. Ten facet miał zaokrąglone plecy. Po krótkim zastanowieniu zdecydowałem, że muszę to zrobić. Nie mogłem stracić szansy sfilmowania żywego pasożyta. Facet był sam. Potem już mogłem nie mieć takiej okazji.
Rzuciłem się na niego, kiedy odwrócił się, żeby odejść. Upadł na twarz, a ja usiadłem mu na plecach. Rozdarłem ubranie, a Jarvis podbiegł z kamerą. Okazało się, że jego plecy są czyste. Żadnego pasożyta. Zawstydzony pomogłem mu wstać.
— Bardzo przepraszam — powiedziałem — zachowałem się idiotycznie.
Trząsł się ze złości.
— Ty… ty… — nie mógł znaleźć odpowiedniego określenia.
— Zaskarżę was! Gdybym był dwadzieścia lat młodszy, załatwiłbym was wszystkich!
— Proszę mi wierzyć, to była pomyłka. — Było mi naprawdę głupio.
— Pomyłka! — głos mu się załamał, wydawało się, że zaraz zacznie płakać. — Wróciłem właśnie z Omaha. Moja farma spalona, połowa inwentarza zginęła, mój zięć zniknął, a tu jeszcze coś takiego. Do czego to doszło.
Pomyślałem sobie, że na to ostatnie pytanie mógłbym mu odpowiedzieć, ale nie próbowałem. Chciałem mu jeszcze zapłacić za szkody, ale rzucił pieniądze na ziemię. Szybko wróciliśmy do wozu i ruszyliśmy.
— Czy ty i Starzec jesteście pewni, że macie rację? — zapytał Davidson po chwili.
— Ja mogę popełnić błąd — krzyknąłem rozwścieczony ale słyszałeś, by kiedykolwiek zdarzyło się to Starcowi?
— Nie, na pewno nie. Dokąd teraz?
— Prosto do głównej stacji telewizyjnej w Des Moines. Przy wjeździe do Des Moines strażnik zatrzymał nas. Spojrzał w notes, potem na tablice rejestracyjne.
— Szeryf poszukuje tego wozu — oznajmił. — Proszę zjechać na bok.
— W porządku — zgodziłem się, cofnąłem i ruszyłem prosto na barierę.
Pojazdy Sekcji mają wzmocnioną karoserię, czasem się to przydaje. Po drugiej stronie bariery znacznie przyśpieszyłem.
— Mam nadzieję — powiedział spokojnie Davidson — że ciągle jeszcze wiesz co robisz.
— Przestań jęczeć! — rozzłościłem się. — Może jestem szalony, ale ciągle jeszcze jestem agentem Sekcji. I posłuchajcie obydwaj: nawet jeśli mielibyśmy nie wrócić, zdobędziemy te zdjęcia.
Pędziłem jakby nas gonili. Zatrzymałem się dopiero przed stacją telewizyjną. Wysiedliśmy i bez żadnych sztuczek „wuja Charliego” władowaliśmy się do pierwszej lepszej windy. Ruszyliśmy na ostatnie piętro.
Przy drzwiach gabinetu próbowała nas zatrzymać sekretarka. Odepchnąłem ją. Reszta pracownic biura patrzyła na nas z przerażeniem.
Rzuciłem się na drzwi Barnesa, ale były zamknięte.
— Gdzie Barnes? — zapytałem.
— Czy mógłby się pan najpierw przedstawić? — zapytała zimno, ale uprzejmie.
Popatrzyłem na jej plecy. Były wybrzuszone. Przecież ona była tutaj, kiedy zabiłem Barnesa. Złapałem ją za ręce i podniosłem jej sweter. Nie mogłem się mylić. Po raz drugi patrzyłem na to ohydne stworzenie. Miałem ochotę zwymiotować. Sekretarka zdołała się wyrwać i próbowała mnie uderzyć. Mocnym ciosem w plecy pozbawiłem ją przytomności. Na wszelki wypadek uderzyłem jeszcze w brzuch. Wtedy obróciłem ciało i ściągnąłem ubranie.
— Jarvis! — krzyknąłem — fotografuj!
Ten idiota zamiast podejść klęczał pochylony przy sprzęcie.
— Nic z tego — powiedział, kiedy wreszcie się wyprostował przewód pękł.
— Zrób coś, szybko.
W tym momencie dostrzegłem jak kobieta, która stała w rogu pokoju, celuje prosto w sprzęt. Strzeliłem do niej w tym samym momencie co Davidson. Trafiliśmy ją obaj. Wtedy jak na komendę, na Davidsona rzuciło się sześć innych pracownic. Te na szczęście nie miały broni, tylko przewagę liczebną. Odepchnąłem ciało sekretarki i strzelałem, gdzie popadło. Nagle poczułem, że ktoś stoi za mną i odwróciłem się. To był Barnes — „Barnes numer dwa”. Nie zastanawiając się, strzeliłem mu prosto w piersi. Chciałem zabić także pasożyta. Było oczywiste, że tam jest. Darvidson radził sobie nieźle z napastniczkami. Jedna z dziewczyn próbowała jeszcze z nim walczyć. Strzelił jej prosto w twarz. Padł następny strzał, tym razem kula przeleciała mi koło głowy. Obróciłem się i zrozumiałem dlaczego strzelał.