— Brzmi nieźle — powiedział bez namysłu.
— Nie podoba mi się to. Coś mi w tym wszystkim nie gra.
— Co?
— No pomyśl. Prezydent przekazał na wszystkich kanałach, że ludzie muszą odsłaniać plecy. Potem okazało się, iż wiadomość nie dotarła do regionów opanowanych przez pasożyty. Co następnie się dzieje?
— Operacja „Powstrzymanie”, przypuszczam.
— To jeszcze się nie stało.
— Jakie jest moje zadanie?
— Skocz do Kansas City i dobrze się rozejrzyj — podał mi klucze do wozu. — Trzymaj się z dala od stacji, glin, zresztą cholera, znasz ich metody lepiej niż ja. Zobacz, co tam poza tym się dzieje i nie daj się złapać. — Popatrzył na swoje ręce. — Bądź u mnie wpół do dwunastej albo wcześniej. Ruszaj.
— Dajesz mi niewiele czasu na sprawdzenie całego miasta — poskarżyłem się. — Przecież do Kansas City dostanę się najmniej za trzy godziny.
— Więcej niż trzy godziny — odpowiedział. — Nie zwracaj uwagi na mandaty.
— Jestem ostrożnym kierowcą.
— Ruszaj.
Poszedłem więc. Chciałem jeszcze wejść do Białego Domu po sprzęt. Straciłem dziesięć minut na przekonanie nowego strażnika, że spędziłem tam całą noc i pozostawiłem rzeczy, które muszę zabrać.
Wsiadłem do wozu. Wyjechałem na platformę Rock Creek Park. Ruch był niewielki.
— Przewóz i handlowy transport prawie zanikły — poinformował mnie strażnik drogowy. — Stan zagrożenia. Czy masz wojskową przepustkę?
Mogłem ją dostać dzwoniąc do Starca, ale zawracanie mu głowy o każdą bzdurę nie jest tym, co lubi najbardziej.
— Sprawdź numer — powiedziałem.
Wzruszył ramionami i włożył moją kartę identyfikacyjną do automatu. Chyba wszystko było w porządku. Uniósł brwi i oddał mi ją po chwili.
— No, no! — stwierdził. — Musisz być jednym z chłopców Prezydenta.
Nie pytał mnie o cel podróży, a ja nie zamierzałem mu nic wyjaśniać.
Kiedy mnie przepuścił, nastawiłem wóz na Kansas City. Przekaźnik odzywał się za każdym razem, gdy mijałem blok kontrolny, ale na ekranie nikt się nie pojawiał. Widocznie komputer Starca przesterowano.
Zastanawiałem się, co się stanie, jeżeli wkroczę na czerwone obszary. Czy siatka kontroli wpuści mnie na teren, o którym wiemy na pewno, że jest opanowany przez pasożyty.
Jeżeli przybysze Tytana chcą utrzymać kontrolę nad zajętymi przez siebie terenami, całkowite opanowanie kanałów komunikacyjnych powinno być ich pierwszym krokiem. Mogłem jednak przypuszczać, że pasożyty nie są wystarczająco liczne, by opanować całą komunikację, ale co wobec tego zrobią?
Doszedłem do niezbyt odkrywczego wniosku, że coś zrobią i że ja, obiektywnie rzecz biorąc, będąc częścią potencjalnej komunikacji, muszę przygotować się na atak, jeśli chcę zachować swoją skórę.
Tymczasem dotarłem do Missisipi, a więc czerwona strefa jest coraz bliżej. W każdej chwili sygnał rozpoznawczy mógł trafić na stację kontrolowaną przez władców. Próbowałem myśleć jak pasożyty, ale to było niemożliwe, chociaż byłem kiedyś niewolnikiem jednego z nich. Ta myśl znowu mną wstrząsnęła.
Nieśmiało przypuszczałem, że w powietrzu jestem bezpieczny.
Starałem się, by mnie nie wykryli. To przesądzało o moim powodzeniu już bezpośrednio na lądzie.
Chciałem szybko wylądować w opanowanym terenie. Gdybym posuwał się pieszo, mógłbym uniknąć czujnych strażników bezpieczeństwa z ich elektronicznymi ekranami.
Kiedyś będąc w dobrym, jowialnym nastroju Starzec powiedział mi, że nie zamęcza swoich agentów dokładnymi instrukcjami. Daje człowiekowi misję i od niego już zależy czy zginie, czy przeżyje. Stwierdziłem wtedy, iż wielu z nich musiało zginąć dzięki takiej metodzie.
— Na pewno kilku — odpowiedział — ale nie więcej niż z innych powodów. Wierzę w osobowość i staram się wybierać do pracy ludzi, którzy są typami umiejącymi przetrwać. Jak się przekonujesz o tym, że to właśnie taki typ?
— Agenci tego typu zawsze wracają. — Zachichotał szyderczo.
Musiałem podjąć decyzję. „Elihu — powiedziałem do siebie jesteś blisko odkrycia, jakim typem agenta jesteś i niech diabli wezmą tego człowieka o kamiennym sercu”.
Kurs jaki obrałem, prowadził nad St. Louis, które znajdowało się w czerwonej strefie. Na wojskowej mapie sytuacyjnej Chicago było ciągle zielone, pamiętałem też bursztynowy zygzak gdzieś na zachód od Missouri. Bardzo chciałem przekroczyć Missisipi jeszcze w zielonej strefie. Pojazd przelatujący nad rzeką będzie widoczny dla radaru jak gwiazda nad pustynią.
Połączyłem się z blokiem kontrolnym, przekazując prośbę o pozwolenie na zejście do poziomu lokalnego ruchu. Zrobiłem to, nie czekając na odpowiedź, przechodząc na ręczne sterowanie i zmniejszając prędkość. Skierowałem się na północ.
Niedaleko objazdu do Springfieid skręciłem znów na zachód. Kiedy osiągnąłem rzekę, przeleciałem bardzo blisko wody z wyłączonym systemem rozpoznawczym. Oczywiście nie można wyłączyć sygnału rozpoznawczego pojazdu w powietrzu, nie w standardowych systemach. Ale pojazdy Sekcji nie są standardowe.
Nie miałem zupełnie pojęcia, czy następna sekcja kontrolna jest już w strefie czerwonej czy zielonej, ale jeśli mnie pamięć nie myli, powinna być jeszcze w zielonej.