Potem, w każdej lokalnej rozgłośni miało być nadane przemówienie Prezydenta. Akcja odsłaniania pleców powinna w ten sposób dotrzeć do każdego miejsca w kraju, wojna miała się zakończyć i zostałby tylko smutny obowiązek uprzątnięcia terenu walki.
Dwadzieścia pięć minut po północy zaczęły nadchodzić meldunki z opanowanych przez pasożyty punktów. Jakiś czas potem proszono o pomoc z innych miejsc. Ale rankiem okazało się, że wszystkie zadania zostały wypełnione, operacja przechodzi sprawnie, komandosi wylądowali i przekazywali raporty już z ziemi.
I to był ostatni raport. Nikt już ich potem nie słyszał. Czerwona strefa wchłonęła całe wysłane tam siły zbrojne, jakby ich nigdy nie było. Jedenaście tysięcy pojazdów wojskowych, pochód stu tysięcy ludzi wraz z technikami, siedemnaście grup komandosów. Dlaczego tak się stało? Wojska Stanów Zjednoczonych nie poniosły większej porażki od czasu Czarnej Niedzieli. Nie chodzi tu o wielkość strat, ale o to, że były tak wyselekcjonowane.
Nie krytykuję Martineza, Rextona, sztabu generalnego ani tych nieszczęśników, którzy to zorganizowali. Wszystko zostało należycie przygotowane i oparte na tym, co wydawało nam się prawdziwymi danymi.
Do tego sytuacja wymagała natychmiastowego działania najlepszymi środkami jakie posiadaliśmy. Gdyby Rexton posłał kogoś innego niż swoich najlepszych chłopców, zasłużyłby na sąd wojenny.
Nie wiedział o tych siedmiu małpach.
Zbliżał się świt, kiedy Martinez i Rexton zrozumieli, że informacje o realizowanych zadaniach i sukcesach są fałszywe, że to kłamstwa przesyłane przez ich własnych ludzi opanowanych przez pasożyty i odgrywających tę ponurą komedię. Po moim raporcie, o godzinę za późno, by powstrzymać całą akcję, Starzec próbował ich przekonać, żeby nie wysyłali więcej ludzi. Byli jednak tak zachwyceni sukcesem, i tak im zależało, żeby dokonać całkowitej czystki, że nie posłuchali.
Starzec poprosił Prezydenta, żeby ten koniecznie zażądał wizualnych przekazów z sytuacji, ale akcję kontrolowała kosmiczna stacja Alfa i nie było takiej możliwości.
— Wiedzą przeciwko czemu wyruszyli — powiedział Rexton. — Nie powinniśmy się martwić. Jak tylko chłopcy odzyskają stacje lokalne, przekażą nam wszystko. Będzie pan miał całe wizualne sprawozdanie.
Starzec zauważył, że wtedy może być za późno.
— Przeklęty człowieku — zdenerwował się Rexton. — Przecież nie mogę zatrzymać żołnierzy w czasie akcji, żeby przekazali nam obraz swoich nagich pleców. Chce pan, abym skazał na śmierć tysiące ludzi tylko po to, aby uspokoić pana obawy.
Prezydent go poparł.
Rano mieli swoje wizyjne sprawozdania. Stacje nadawały tę samą papkę co zwykle: „Blaski i cienie życia Mary Sunshine”, „Śniadanie z Brownami”. Na żadnym kanale nie było programu Prezydenta. Żadna stacja nie podała nawet wiadomości, że coś się stało. Gorączka związana z oczekiwaniem na wiadomości skończyła się około czwartej po południu, a próby Rextona połączenia się z terenem działań pozostawały bez odpowiedzi. Zbawienna akcja sił zbrojnych pod kryptonimem Akcja Powstrzymania, przestała istnieć.
Dowiedziałem się o tym wszystkim nie od Starca, ale od Mary, która osobiście współpracowała z Prezydentem.
Kiedy spotkałem się ze Starcem, pozwolił mi opowiedzieć o wszystkim, co zdarzyło się w Kansas. Właściwie nie zareagował, nie wyciągnął wniosków, co było chyba jeszcze gorsze.
— A co z moim więźniem? Czy potwierdził moje przypuszczenia?
— Ach, on? Wciąż jest nieprzytomny, przynajmniej według ostatnich raportów. Nie oczekuję, że będzie żył. Psychotechnicy nie mogą z niego nic wyciągnąć — odpowiedział Starzec.
— Chciałbym się z nim zobaczyć.
— To nie jest konieczne.
— W porządku. Masz jakieś zadanie dla mnie? — zapytałem.
— Teraz nie. Lepiej żebyś… Albo nie, zrób to. Idź do ZOO. Zobaczysz coś, co być może wiąże się z wydarzeniami w Kansas. Poszukaj doktora Horoce, jest zastępcą dyrektora. Powiedz mu,że cię przysłałem.
Horoce przedstawił mnie doktorowi Vargasowi, specjaliścieod biologii egzotycznej. Vargas brał udział w drugiej wyprawiena Wenus. Powiedział mi, co się stało. Patrzyłem na gibbony, przełamując swoje uprzedzenia.
— Widziałem program telewizyjny Prezydenta — rozpoczął zachęcająco. — Czy pan nie jest tym człowiekiem, który… no, mam na myśli… Czy to pan był tym, który…
— Tak, to ja byłem „tym, który…”
— To może pan nam wiele powiedzieć o tym przedziwnym zjawisku. Pańskie doświadczenia są unikalne.
— Może i mógłbym — odpowiedziałem powoli — ale wolałbym…
— Chce pan powiedzieć, że przypadki rozszczepienia przez reprodukcję nie miały miejsca, kiedy był pan… no, ich więźniem?
— Tak — odrzekłem — przynajmniej tak mi się wydaje.
— To pan nie wie? Dano mi do zrozumienia, że ofiary pamiętają swoje przeżycia.
— Jakby to powiedzieć. Pamiętają i nie pamiętają — próbowałem wytłumaczyć osobliwie obojętny stan żywiciela.
— Przypuszczam, że przypomina to trochę działanie we śnie.
— Może. A propos snu. Jest jedna rzecz, której nie sposób pamiętać. Mam na myśli konferencje.
— Konferencje? Ach, ma pan na myśli koniugację?
— Nie, mam na myśli konferencje.