Opowiedział mi o fałszywym alarmie w sąsiedniej wsi, gdzie jeden z mieszkańców został postrzelony przez policjanta za bezmyślne chodzenie po ulicy w marynarce. Sprzedawca wyglądał na oburzonego. Sugerowałem, że była to wina przechodnia, gdyż takie są warunki i konsekwencje wojny.
Potrząsnął głową.
— Ja myślę, że nie mielibyśmy kłopotów, gdybyśmy zajmowali się swoimi sprawami. Bóg nie stworzył ludzi po to, by wybierali się w kosmos. Powinniśmy zapomnieć o stacjach kosmicznych i zostać w domu. Wtedy wszystko będzie w porządku.
Powiedziałem, że pasożyty przybyły tu na własnych statkach. W tym momencie Mary dała mi znak, żebym nie mówił za dużo. Sprzedawca oparł ręce na ladzie, pochylił się.
— Nie mieliśmy żadnych kłopotów do czasu rozpoczęcia podróży kosmicznych. Przyzna mi pan rację — wyszeptał.
Chyba ją miał. Nie umiałem zaprzeczyć.
— Więc? — zapytał triumfalnie. Zamknąłem się. Co mógłbym powiedzieć?
Po tej rozmowie odechciało nam się spacerów po mieście. Z nikim już nie rozmawialiśmy. W drodze powrotnej przechodziliśmy blisko chaty Johna Kortona, miejscowego pustelnika. Niektórzy twierdzili, że ma on hodowlę kóz. Tego nie wiedziałem, ale rzeczywiście czuć było od niego zapach tych zwierząt. Pilnował trochę mojego domu, szanowaliśmy się nawzajem. Ale widywałem go tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne i tak krótko, jak to możliwe. Ale tym razem, widząc go, ucieszyłem się.
Pomachał do nas ręką na powitanie. Był ubrany jak zwykle w starą wojskową koszulę, spodnie i sandały. Pomyślałem, czy może go nie ostrzec, że człowiek został zabity za nieprzestrzeganie nakazu odkrywania pleców, ale zdecydowałem się tego nie robić. John był absolutnym anarchistą. Moje ostrzeżenie mogłoby wzbudzić jego nieufność.
— Wypuść Pirata! — krzyknąłem.
— Kto to jest Pirat, kochanie? — zapytała Mary.
Zobaczysz.
Jak tylko wróciliśmy do domu, wszedł Pirat. Miał swoje małe drzwi, przez które mógł swobodnie wychodzić i wracać, kiedy tylko chciał. Pirat to wielki kocur, rudy Pers. Wszedł dumnie i obojętnie, dając nam do zrozumienia, co myśli o ludziach, którzy wyjeżdżają na tak długo. Ale chyba mi wybaczył, bo otarł się o moje nogi. Pochyliłem się i pogłaskałem go.
Przyglądał się Mary. Klęczała i wydawała z siebie dźwięki, które prawdopodobnie były kocią mową. Jednak Pirat patrzył na nią podejrzliwie. Nagle wskoczył jej na ramię i zaczął głośno mruczeć, jednocześnie ocierając się o jej policzek.
Odetchnąłem z ulgą.
— Co za szczęście — oznajmiłem. — Przez moment myślałem, że nie mógłbym pozwolić ci zostać tutaj.
Mary podniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się.
— Niepotrzebnie się martwiłeś. Uwielbiam koty. Sama w dwóch trzecich jestem kotem.
— A pozostała jedna trzecia? Mary spojrzała na mnie.
— Sam się przekonasz.
Głaskała delikatnie Pirata, a on wyciągał grzbiet, przyjmując pieszczoty z wyraźną przyjemnością. Dostrzegłem, że jej włosy i kocie futro prawie nie różnią się kolorem.
— Stary John zajmuje się nim, kiedy wyjeżdżam — wyjaśniłem — ale Pirat należy do mnie, a może jest odwrotnie.
— Domyślam się — odpowiedziała Mary — ale teraz ja także należę do Pirata. — Czyż nie, Pirat?
Kot nie odpowiedział, nadal mruczał i przeciągał się z zadowoloną miną. Było jasne, Mary miała rację. Naprawdę byłem bardzo zadowolony. Gdyby Mary była jedną z tych kobiet, które nie znoszą kotów, szczególnie w domu, chyba nie wybaczyłbym jej.
Od tego momentu, kot już był cały czas z nami. No, może raczej z Mary. Oczywiście oprócz chwil, kiedy zamykałem mu przed nosem drzwi sypialni. Nie mogłem znieść, że Mary i Pirat mieli mi to za złe. Zabieraliśmy go ze sobą nawet, gdy chodziliśmy do kanionu poćwiczyć strzelanie. Sugerowałem, że bezpieczniej będzie zostawić go w domu.
— Myślę, że nie zastrzelisz go. Ja także tego nie zrobię. Nie powiedziałem nic, ale poczułem się dotknięty. Dobrze strzelałem, a osiągnąłem to, dzięki systematycznej pracy — treningi bez względu na okoliczności, nawet podczas miodowego miesiąca. Mary także bardzo lubiła strzelać. Zresztą robi to doskonale. Próbowała nauczyć mnie swoich sposobów, ale tego nie można przekazać. Zapytałem ją, dlaczego nosi przy sobie więcej niż jeden pistolet.
— Są sytuacje, w których potrzebuję więcej niż jednej pukawki — odpowiedziała. — Zabierz mi mój pistolet.
Podszedłem blisko żeby ją rozbroić. Umknęła mi łatwo.
— Chcesz zabrać mi broń, czy zaprosić mnie do tańca? Zrób to porządnie — krzyknęła żartobliwie.
Więc zrobiłem to porządnie, zapasy to moja specjalność. Gdyby się nie poddała, złamałbym jej nadgarstek.
Wtedy jednak poczułem, że drugi pistolet mam przystawiony do brzucha. Była to mała kobieca broń, zdolna jednak, bez załadowania, uczynić dwa tuziny żon — wdowami. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że jest odbezpieczony i wystarczy jeden ruch mojej pięknej panny młodej, żeby mi zrobić dziurę w brzuchu. Nie za dużą, ale wystarczającą.
— Skąd, na Boga, go wytrzasnęłaś? — zapytałem ze zdziwieniem.
Byłem zaskoczony, bo mógłbym przysiąc, że jedyną broń, jaką miała, niosła w swojej małej, słodkiej rączce.