— To tylko podstawowe założenie. Każdy z nich jest jednocześnie indywidualnym istnieniem. Ich zapas pamięci i doświadczeń zostaje wymieniany podczas bezpośrednich kontaktów. To, co mają w pamięci miesza się i przestają się od siebie różnić. Na przykład, ten wczorajszy, jeśli miał kontakt z moim władcą — wie wszystko o mnie. Nie musiał mieć nawet kontaktu z moim pasożytem, wystarczyło jeśli skontaktował się z jakimś innym, któremu ten mój przekazał wszystkie informacje. Jeśli McILvaine miał rację i jeśli są ich setki, tysiące, to wiedzą kim jesteśmy, jak wyglądamy, znają nasze nazwiska, wiedzą o naszym mieszkaniu, o tym domku w górach…o wszystkim…
— To… — powiedziała Mary przestraszonym głosem — to straszne. Ale skąd oni mogli wiedzieć, że tu będziemy. Nikomu przecież o tym nie mówiliśmy. Czyżby przybyli tu wcześniej i czekali?
— Możliwe. Nie wiem, czy dla nich istnieje takie pojęcie jak czekanie. Czas dla nich może oznaczać coś zupełnie innego.
— Tak, jak dla ludzi na Wenus — potwierdziła Mary. Rzeczywiście, człowiek na Wenus może poślubić swoją praprapraprawnuczkę i jeszcze być od niej młodszy. Wszystko zależy od sposobu rozumienia czasu.
— Przekażemy te wszystkie przypuszczenia — odrzekłem. — Może ci od analizy coś z tym zrobią.
Właśnie chciałem powiedzieć Mary, że tak naprawdę w największym niebezpieczeństwie jest Starzec, ze względu na swoją funkcję, dopiero potem my, kiedy po raz pierwszy od naszego wyjazdu odezwał się mój nadajnik.
— Zgłoś się osobiście! — usłyszałem głos Starca.
— Jesteśmy już w drodze — wyjaśniłem — będziemy za pół godziny.
— Pospieszcie się. Ty przez wejście numer pięć, Mary przez jedynkę.
Wyłączył się, zanim zdążyłem zapytać skąd wie, że Mary jest ze mną.
— Słyszałaś? — spytałem.
— Tak. Chyba rzeczywiście musimy się pospieszyć.
— Zdaje się, że zabawa właśnie się zaczyna.
Jeszcze przed dotarciem do biura Sekcji przekonaliśmy się, jak drastycznie zmieniła się sytuacja. Wiedzieliśmy o rozkazie chodzenia z odsłoniętymi plecami, okazało się, że akcja została posunięta dalej. Po drodze zatrzymało nas dwóch policjantów. Wysiedliśmy z wozu.
— Nie ruszajcie się z miejsc! — krzyknął jeden z nich. — Żadnych gwałtownych ruchów!
Trudno było się domyślić, że byli to policjanci. Mieli na sobie tylko przepaski na biodrach i pasy z bronią, z przypiętymi odznakami.
— A teraz koleś, ściągaj spodnie! — zawołał jeden z nich. Chyba nie ruszałem się wystarczająco szybko.
— Szybciej! — warknął. — Dzisiaj zginęło już dwóch podczas próby ucieczki, chcesz być trzeci?
— Pośpiesz się Sam — powiedziała cicho Mary. Po chwili zostałem tylko w butach i rękawiczkach. Czułem się jak idiota. Ale przynajmniej udało mi się ukryć odbiornik i pistolet. Wtedy kazali mi się odwrócić.
— Jest czysty.
Zacząłem nakładać spodenki, kiedy gliniarz popchnął mnie.
— Hej, ty! Szukasz kłopotów? Zostaw je w spokoju.
Nie mam zamiaru być zgarnięty za obrazę moralności — powiedziałem poważnie.
Najpierw spojrzał na mnie zdziwiony, a potem zaczął się śmiać. Odwrócił się do swojego kumpla.
— Słyszałeś? Za obrazę moralności! Drugi gliniarz był bardziej cierpliwy.
— Słuchaj — mówił łagodnie — musisz się podporządkować. Takie są zasady. Dla mojej przyjemności możesz paradować w futrze. Za obrazę moralności nikt cię nie zwinie, a jeśli się ubierzesz Strażnicy załatwią cię, zanim się zorientujesz. Oni są strasznie szybcy w używaniu broni. — Zwrócił się do Mary. — Teraz jeśli pani pozwoli…
Mary bez słowa zaczęła zdejmować krótkie spodenki. Gliniarz jednak zatrzymał ją grzecznie.
To nie jest konieczne proszę pani. Te spodenki są tak uszyte… Proszę się tylko powoli odwrócić.
Wiedziałem, o co mu chodzi. Rzeczywiście strój Mary był dość skąpy. Było oczywiste, że nie mogła niczego ukryć.
— A co z tymi bandażami? — zapytał pierwszy gliniarz, ten bardziej gwałtowny.
— Ona jest poważnie poparzona! — Zdenerwowałem się. — Nie widzicie?
Policjant popatrzył z powątpiewaniem na nieudolnie zrobione opatrunki.
— No… jeżeli rzeczywiście jest poparzona…
— Oczywiście, że jest poparzona! — Straciłem panowanie nad sobą. Jako mąż byłem idealny: nieobliczalny, jeśli chodzi o żonę. — Do diabła, człowieku popatrz na jej włosy! Czy zrobiłaby coś takiego, by cię oszukać?
— Jeden z „nich” mógłby to zrobić — powiedział policjant ponuro.
— Spokojnie Karl. Przykro mi proszę pani, musimy zdjąć te bandaże — odezwał się drugi gliniarz.
— Nie możecie tego zrobić! — wrzasnąłem. — Jedziemy do lekarza. Przecież…
— Pomóż mi, Sam — przerwała mi Mary spokojnie. Zamilkłem i zacząłem zdejmować bandaże. Ręce mi się trzęsły.
— Wystarczy, rzeczywiście nie wygląda to najlepiej. Jak myślisz Karl?
— Jasne. Przykro mi, co się pani stało, do diabła?
— Powiedz im Sam — odrzekła Mary, wciąż zupełnie spokojna.
Opowiedziałem. Policjanci słuchali uważnie.