Latające talerze mogą być zarejestrowane przez radary. Te stare, z lat sześćdziesiątych często je wyłapywały. Ale te nowsze, usprawnione nie widziały już talerzy. Elektroniczne instrumenty stają się coraz bardziej selektywne. Widzą tylko to, do czego zostały przeznaczone. Gładki ekran radaru rejestruje wszystko, co porusza się w zakresie pewnej prędkości. Od szybkości atmosferycznej do pocisków orbitujących z prędkością ośmiu kilometrów na sekundę. Ekran chropowaty ma jeszcze większy zasięg. Pokazuje pociski lecące z minimalną prędkością aż do tych, które osiągają szesnaście kilometrów na sekundę. Są inne urządzenia radarowe mające jeszcze większą selektywność, ale żadne z nich nie wychwytuje obiektów poruszających się szybciej niż szesnaście kilometrów na sekundę. Z jednym wyjątkiem w bazach kosmicznych zanotowano radary do wykrywania meteorów.
Talerz z Przełęczy Christiana dostrzeżono także podczas lądowania. Podwodny krążownik „Robert Fulton”, który wypłynął z Mobile, by patrolować czerwoną strefę był właśnie szesnaście kilometrów od Gulfport, kiedy statek kosmiczny wylądował. Pokazał się na ekranie radaru, gdy zmniejszył prędkość z osiemdziesięciu pięciu kilometrów na sekundę. Pojawił się na ekranie, wyhamował do zera i zniknął. Kapitan okrętu był zdezorientowany. Nie przypuszczał, że statki kosmiczne mogą hamować w ten sposób, przy takiej sile grawitacyjnej. Ale kiedy się wynurzył i rozejrzał, wszystko stało się jasne.
Jego pierwszy meldunek brzmiał: „Na plaży, na zachód od przełęczy Christiana wylądował statek kosmiczny.” Po chwili przekazał następny: „Podpływam do plaży. Będę walczył.”
Właśnie wtedy byłem w budynku stacji. Mój nadajnik jak zwykle o mało co, nie rozsadził mi czaszki. Usłyszałem głos Starca.
— Natychmiast do mnie! — zawołał.
Znowu byliśmy w tym samym składzie, co na początku: on, Mary i ja. Lecieliśmy na południe z alarmową szybkością, nie zwracając uwagi na bloki kontrolne. Dopiero w powietrzu opowiedział nam, co się stało.
— Więc dlaczego lecimy tam w trójkę? — zapytałem zdziwiony. — Potrzebujesz armii powietrznej?
— Już jest na miejscu — odpowiedział ponuro. A potem zobaczyłem na jego twarzy znajomy złośliwy uśmiech. — A co, nie podoba ci się praca w gronie rodzinnym?
— Jeśli tym razem mam być jej bratem, powinieneś wziąć innego chłopaka — odrzekłem.
— Teraz obowiązuje ciebie tylko ta część umowy, która mówi o ochronie Mary przed psami i obcymi mężczyznami — poinformował spokojnie. — I to nie jest żart. Zdaje się, że będziesz mógł wyrównać rachunki, synu.
Chciałem go jeszcze o coś zapytać, ale odwrócił się i przyjmował meldunki. Spojrzałem na Mary.
— Witaj braciszku — zażartowała.
— Nie mów tak do mnie, bo ktoś tu oberwie — mruknąłem.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
Kiedy zbliżyliśmy się do miejsca lądowania, o mały włos a zlikwidowaliby nas strzelcy. Potem dali nam eskortę do samego okrętu, z którego dowodził akcją marszałek Rexton.
Rexton zobaczył nas, wściekł się i kazał nam wracać skąd przyszliśmy. W końcu byliśmy cywilami. Jednak Starzec tak łatwo nie dał się odesłać do domu. Ostatecznie pozwolili nam wylądować na tamie niedaleko przełęczy. Walka trwała. Artyleria przeciwlotnicza waliła bez przerwy, ale w pobliżu statku kosmicznego cały czas panowała niepokojąca cisza.
Znajdował się jakieś pięćdziesiąt jardów od nas. Nie wyglądał tak zabawnie jak plastykowa makieta w Iowa. Był ogromny, miał kształt dysku i przechylał się trochę w naszą stronę. Wylądował i oparł się na starym dworku, znajdującym się blisko plaży. Przez to, że był przechylony mogliśmy zobaczyć jego górną powierzchnię. Na środku dostrzegliśmy coś, co z pewnością było komorą powietrzną. Była to metalowa półkula o średnicy trzech metrów. Nie widziałem, co ją podtrzymywało, ale przypuszczam, że znajdował się tam jakiś główny trzon. Wyglądała trochę jak zawór stożkowy.
Było jasne, dlaczego statek widząc zagrożenie nie wystartował. Komora powietrzna wyglądała na uszkodzoną — została zablokowana przez jeden z tych przypominających amfibie małych czołgów, jakie miał na swoim wyposażeniu „Fulton”. Później dowiedziałem się, że dowodził nim podporucznik Gilbert Calhoun, a załogę tworzyli: Florense Berzowski — ładowniczy i strzelcy: T.Broocker, W Johnson. Wszyscy oczywiście zginęli podczas tego ataku na statek.
Kiedy wylądowałem, natychmiast otoczyło nas wojsko. Dowodził jakiś młody chłopak, który najwyraźniej miał za dużo energii. Nie pozwolił nam zbliżyć się do talerza, dopóki nie uzyskał zgody z pokładu „Fultona”. Nie czekaliśmy długo, zważywszy że Rexton prawdopodobnie konsultował się z Waszyngtonem.
Czekając na pozwolenie, przyglądałem się bitwie. Byłem szczęśliwy, że nie biorę w niej udziału. Zginęło wielu ludzi. Tuż obok naszego wozu leżało ciało chłopca, miał najwyżej czternaście lat. Wciąż ściskał wyrzutnię rakietową, a na ramionach czerwienił się ślad po pasożycie. Potwora jednak nigdzie nie było.
Zastanawiałem się czy zdycha gdzieś, czy też udało mu się przerzucić na tego, który przebił chłopca bagnetem.