Niestety, nie znalazł innego rozwiązania. Już miał rozkazać, by sprowadzono dla niego jakąś maszynę, gdy na ekranie komunikatora pojawił się ten sam wachtowy. Tym razem wyglądał na skonfundowanego.
– Sir, otrzymałem informację, że wahadłowiec z „Inspiracji” prosi o pozwolenie na wejście do doku. Pilot twierdzi, że otrzymał rozkaz przewiezienia bardzo ważnego pasażera. Czy tu chodzi o pana, sir?
Dzięki, Roberto! Nie mam pojęcia, skąd wiesz, co tu się wyrabia, ale jestem twoim dłużnikiem.
– Tak, to maszyna dla mnie. Przekażcie pilotowi, że ma być gotowy do startu, jak tylko wejdę na pokład.
Skończyło się na tym, że musiał odczekać kilka długich minut, zanim wahadłowiec zdołał opuścić pokład „Nieulękłego”.
– Czy wie pan, do którego doku lecimy, sir? – zapytał pilot. – To naprawdę wielki terminal.
– Lądujcie jak najbliżej stanowiska statku, który ma odlecieć na Kosatkę. Jeśli będzie ich kilka, wybierzcie ten, który wystartuje pierwszy.
– Chodzi o jednostki cywilne? – zapytał z powątpiewaniem pilot. – Bez problemu namierzę to miejsce, sir, ale nam wolno lądować tylko w strefach wyznaczonych, więc możemy nie trafić aż tak blisko.
– I nie ma sposobu na to, by pozwolono panu na skorzystanie z cywilnego lądowiska?
– Nie, sir. Chociaż zaraz… Jeśli zgłoszę poważną usterkę, pozwolą mi wylądować na pierwszym wolnym stanowisku.
– Poważną usterkę? – zapytał Geary, starając się zachować obojętny ton.
– Tak, sir. Wie pan, coś w rodzaju… dekompresji przedziału pasażerskiego.
– Rozumiem. Jakie są szanse na to, by taka awaria miała miejsce w czasie, gdy będziemy przelatywać nad naszym celem?
Usłyszał śmiech pilota.
– Dla pana, sir, gotów jestem ogłosić alarm w każdej chwili. Domyślam się także, że powinienem lecieć na wspomniany terminal z maksymalną prędkością?
– Zgadł pan.
– Załatwione, sir.
Dwadzieścia pięć minut później Geary wytoczył się z wahadłowca, którego pilot wykonał kawał dobrej roboty, nie oszczędzając swojej maszyny. Przy wyjściu minął grupkę znudzonych cywili w dziwnie skrojonych ubraniach. Jeden z nich próbował go zatrzymać, lecz Geary zbył go machnięciem dłoni.
– Nie teraz. Spieszę się.
– Ale musi pan… – zaczął mężczyzna i nagle opadła mu szczęka. Rozpoznał twarz rozmówcy.
– Przepraszam, naprawdę się spieszę – powtórzył Geary, mijając go.
W tłumie kręciło się sporo ludzi w mundurach, lecz bardziej rzucały się w oczy cywilne ubrania. Nie tylko dlatego, że przywykł przez te miesiące do jednego koloru i kroju, ale głównie za sprawą odmienności od tego, co znał sprzed hibernacji. Senatorowie z rady nosili się bardzo oficjalnie, urzędowo, a ten styl od bardzo dawna nie ulegał większym modyfikacjom i wciąż przypominał stroje sprzed stu lat. Tymczasem ludzie wypełniający terminal wydawali mu się bardzo dziwni, choć podejrzewał, że zmiany, z jakimi miał do tej pory do czynienia, są tylko czubkiem góry lodowej.
Zachwyt nad modą musiał jednak poczekać przynajmniej do momentu, w którym dotrze do właściwego doku. O ile zdoła go znaleźć na czas. Musiał się przepychać przez gromady ludzi zmierzających w różnych kierunkach, co dodatkowo go opóźniało. Opuścił głowę i brnął przez tłum w kierunku bramy, której numer otrzymał wcześniej od pilota. Starał się ignorować spojrzenia, którymi go obrzucano. Nagle nadział się na sporą grupę marynarzy czekających na swój lot. Wszyscy jak jeden mąż stanęli na baczność i zasalutowali, budząc zdumienie czekających obok wojskowych. Ci ludzie nie znali jeszcze znaczenia tego gestu.
Nie mógł zignorować oddawanego mu salutu. Dopiero gdy odpowiedział na niego marynarzom, mógł się rozejrzeć za szukanym wejściem. Jeden z młodzików, sądząc z naszywek, służący na „Śmiałym”, wystąpił z szeregu i zapytał:
– Pomóc panu w czymś, sir?
– Szukam doku jeden dwadzieścia cztery bravo – odparł Geary. – Muszę się tam znaleźć, i to szybko.
– Zaprowadzimy pana, sir. Proszę za nami.
Marynarze chwycili się za ręce i nie zważając na gniewne protesty roztrącanych, stworzyli żywy klin, aby utorować drogę swojemu dowódcy. Geary ruszył za nimi, uśmiechając się pod nosem mimo dręczącego go wciąż niepokoju. Za plecami słyszał coraz częściej, jak ludzie powtarzają jego nazwisko. Miał nadzieję, że gromadzący się tłum nie ruszy jego śladem.
Chwilę później szarżujący marynarze zatrzymali się, a ich przywódca wskazał admirałowi drogę do wrót.
– Jesteśmy na miejscu. Dzięki niezłomnej załodze liniowca „Śmiały”. Czy możemy liczyć na to, że będzie pan nami dowodził w przyszłości?
Geary zatrzymał się i uśmiechnął do nich.
– Jeśli szczęście nam dopisze. Dzięki. – Jeden szybki salut i znalazł się w poczekalni przylegającej do doku.
Tania Desjani odwracała się właśnie. Miała na sobie zwykły mundur. Czekała na wejście na pokład razem z innymi żołnierzami. Serce zabiło mu mocniej na jej widok. Zamarł, nie mógł się ruszyć przejęty tym, że w końcu ją odnalazł, że stoi tuż przed nim i nie istnieją już żadne bariery, które przeszkodziłyby im w szczerej rozmowie. Tania zrobiła wielkie oczy, gdy go dostrzegła. Geary miał nadzieję, że z radości na jego widok.