– Wątpię, aby kapitana Gundela interesowały takie szczegóły jak fakt, czy ten raport ma jakiś sens. Zresztą dopóki nim się zajmuje, nie zrobi nikomu krzywdy, a przecież tylko o to chodzi w tej sprawie.
Nie było sensu zastanawiać się nadal nad kolejnymi posunięciami. Geary wywołał więc po raz kolejny dowódcę „Locha”. Kapitan krążownika spoglądał prosto z unoszącego się przed Gearym okna ekranu.
– Admirale, nadal szacujemy szkody.
– Z moich odczytów, podobnie jak z opinii wydanej przez dowódcę eskadry pomocniczej, wynika, że naprawy potrwają minimum cztery dni i będą wymagały sporej pomocy z zewnątrz – odparł Geary. – Czy to zgadza się mniej więcej z waszymi wyliczeniami?
Dowódca krążownika skinął głową, aczkolwiek uczynił to z wielką niechęcią.
– Tak, sir.
– Flota nie może się zatrzymać na tak długo – oświadczył admirał. – „Loch” musi wracać na Varandala, tam zostanie dokonany właściwy remont. Złoży pan przy okazji raport o wydarzeniach na Atalii.
Na tę wiadomość oficer zareagował czystym przerażeniem.
– Proszę, sir. Tu nie chodzi o mnie. Moja załoga zasłużyła na uczestnictwo w tej historycznej misji. „Loch” da sobie radę, sir.
– Nie da rady. Nie cierpię takich rozmów, komandorze, ale muszę powiedzieć, że sam pan jest sobie winien. Cieszy mnie tylko to, że pański okręt nie został zniszczony na tym zaimprowizowanym polu minowym. Pańskie szczęście, że zareagował pan, choć z opóźnieniem, na mój rozkaz i zaczął wykonywać zwrot. Gdyby nie to, kazałbym pana usunąć z zajmowanego stanowiska. Wykonał pan jednak moje polecenie, aczkolwiek z takim opóźnieniem, że nie obyło się bez strat. Nie mogę narażać reszty okrętów i samej misji, zatrzymując flotę w tym systemie na cztery dni, bo tyle czasu trzeba na wykonanie najpotrzebniejszych napraw. Żałuję, że „Loch” nie będzie nam towarzyszył w tej wyprawie, i zaznaczę w raporcie, że odesłanie waszej jednostki nie ma nic wspólnego z nastawieniem kadry oraz załogi, ale proszę mi wierzyć, komandorze, nie mam w tej sprawie żadnego wyboru. Proszę zawrócić i wykonać jak najszybciej skok na Varandala celem dokonania stosownych napraw.
– Tak jest. – Dowódca krążownika był blady jak śmierć, gdy niezdarnie salutował.
Geary opadł ciężko na oparcie fotela i przez dłuższą chwilę gapił się w ekran.
– I tak miał szczęście – stwierdziła Desjani.
– Wiem. My również. Jak bardzo muszą być zdesperowani Syndycy, skoro decydują się na tak szaleńcze posunięcia?
– Powiedziałabym, że bardzo. – Te słowa przywróciły Desjani niedawny radosny wygląd.
– Czy któryś z członków załóg JSR-ów przeżył starcie? – zapytała w tym momencie Wiktoria.
Desjani skrzywiła się, słysząc to pytanie, ale skinęła głową w stronę wachtowego, by odpowiedział.
– Najprawdopodobniej nie, pani współprezydent – ocenił porucznik. – Te jednostki są tak małe, że każde bezpośrednie trafienie musi zabić pilota. Nie ma tam żadnych kapsuł ratunkowych, od pustki dzieli tych ludzi tylko kadłub i kombinezon próżniowy. Załogi takich okręcików to maksymalnie dwie osoby. Systemy podtrzymywania życia działają… od trzydziestu minut do godziny.
– Zatem nie ma sensu, by „Loch” szukał ocalałych i wziął ich do niewoli? – zapytała Rione.
Tym razem odpowiedziała Desjani, tylko że nie zwracała się bezpośrednio do Wiktorii.
– Wyruszyli na samobójczą misję. Wszyscy o tym wiedzieli. Jeśli któryś dożyje do momentu, w którym zbliży się do niego „Loch”, prędzej doprowadzi do przesterowania reaktora albo odpali ładunki ukryte w kadłubie, niż się podda.
Widząc niezadowolenie na twarzy Rione, Geary postanowił sprawdzić ocenę Desjani. W tym celu połączył się z porucznikiem Igerem.
– Zgadza się pan z tą opinią?
Oficer wywiadu zamienił kilka zdań z otaczającymi go ludźmi, a potem skinął głową.
– Tak, sir. Zważywszy sytuację, jestem pewien, że ludzie stanowiący załogi tych JSR-ów byli fanatykami gotowymi polec za sprawę. Nie podchodziłbym do nich, chyba że byliby nieprzytomni albo martwi… – Zamilkł na moment, jakby się nad czymś zastanawiał. – Ale nawet w takim wypadku mogą mieć na sobie bomby z zapalnikami zbliżeniowymi. Nie ryzykowałbym na pańskim miejscu, sir.
Kolejne przypomnienie – jakby ich jeszcze było mało – tego, w co przerodziła się wojna po stu latach nieustannych walk.
– Przykro mi, pani współprezydent.
– Rozumiem. – Wstała z fotela. – Wracam do kajuty i udam, że nie ruszałam się z niej od momentu zakończenia odprawy. Senatorowie Costa i Sakai nie wiedzą, że politycy mogą mieć wstęp na mostek podczas bitew, i lepiej, żeby tak zostało.
Gdy Rione wychodziła, Desjani spoglądała za nią podejrzliwie.
– Dlaczego ona zrobiła się nagle taka uprzejma?
Geary spojrzał w tym samym kierunku.
– Pojęcia nie mam.
– Czy poznała pańskie plany?
– Na pewno nie w szczegółach. – Zamierzał dodać: „jak ty”, ale uznał, że byłoby to samobójcze posunięcie.
Desjani uśmiechnęła się ponuro.
– Dobrze. Kiedy powie pan pozostałym?
– Za jakieś półtorej doby. Tuż przed wykonaniem skoku z tego systemu.