Widok z tego miejsca przestronny, wysoki. Góry i góry, mgiełka, światło, pastelowa jasność — impresjonizm.
Gari to świątynia zbudowana ponad dwa tysiące lat temu na cześć pięknego boga słońca — Heliosa. Muszę zobaczyć Gari, bo a nuż mam jakieś wątpliwości, czy Armenia rzeczywiście należy do świata śródziemnomorskiego, świata starożytnej Grecji i Rzymu. Więc proszę — dowód. A jeszcze wokół ruiny twierdzy — twierdzy, która wiekami powstrzymywała różnych Mongołów, Tatarów, wszelką rozbestwioną Azję. Oto, co znaczyła kolonizacja w czasach Gari. Znaczyła budować drogi, których używa się nadal, znaczyła budować faktorie, wznosić wspaniałe jońskie świątynie. A dziś co znaczy? Dziś znaczy dawać kałasznikowy do ręki bosonogim, głodnym, oszalałym z nienawiści ludziom!
Teraz autobusem z Erewanu do Gruzji, do Tbilisi. Przy wyjeździe z miasta drogowskaz:
Tbilisi — 253 km
Moskwa — 1971 km.
Szosa biegnie wzdłuż jeziora Sewan. W miejscu, w którym niemal styka się z wodą, gromada chłopców zatrzymuje autobus — sprzedają ryby. Pasażerowie rzucają się do wyjścia i, jak to zawsze w Imperium, gdziekolwiek pojawi się jakiś towar, od razu tworzy się zasapane i wrzeszczące kłębowisko ludzkie, od razu zaczyna się walka. Teraz też jedni drugim wyrywają ryby, ale pojedynek to trudny, a zwycięstwo niepewne i nigdy ostateczne, bo ryby są śliskie, w dodatku jeszcze żywe, sprawne, silne, więc wymykają się, niektórzy próbują chować je za pazuchę albo po kieszeniach, ale też, bestie, albo same wymykają się, albo jakiś chciwy a zręczny współpasażer porwie je dla siebie.
Wojna rybio-ludzka kończy się impasem. Połowa ludzi zostaje z mokrymi, oślizłymi, ale pustymi rękoma. Reszta ugniata swoje, jeszcze skaczące, ale już zdychające zdobycze, gdzie się da. Autobus śmierdzi jak rybny targ, ale najważniejsze — jedziemy dalej.
Wziąłem ze sobą na drogę „Księgę dziejów” — dzieło późnośredniowiecznego historyka ormiańskiego, Arakela z Tebryzu. W rozdziale LIII autor wprowadza nas w tajemniczy i kolorowy świat kamieni szlachetnych:
„Kajc, czyli korund (rubin), właściwości jego są takie: jeżeli człowiek weźmie go do ust, minie mu pragnienie; a' jeżeli roztopić złoto i wrzucić korund do roztopionego złota, nie spali się i nietknięta pozostanie zarówno jego barwa, jak i blask. I jeszcze powiedziane jest, kto nosi przy sobie korund, ten bywa miły ludziom; i jeszcze korund dobry jest przy udarze”.
Jedziemy nad jakimiś przepaściami, w dole strumienie, w górze kopiaste śniegi, aż w pewnym momencie zakręt i kontrola graniczna. Wojsko. Rosjanie. Wchodzą do autobusu, rozglądają się, czegoś szukają. Wiadomo czego — broni. Wtem jakiś Ormianin czy Gruzin zaczyna na nich krzyczeć, że zatrzymują autobus, zabierają czas itd. Krzyczy i krzyczy. Teraz, myślę, ten czerwonoarmista zastrzeli go na miejscu. Ale gdzie tam — nie te czasy! Czerwonoarmista tłumaczy się, przeprasza, mówi, że rozkaz — cały patrol szybko znika, dalej pełzamy po górach.
„Agat, czyli ajnul-hurr. Posiada wszystkie właściwości korundu. Ktokolwiek go nosi, nie zachoruje na trąd, świerzb i podobne choroby. Majątek i mienie jego nie podupadnie, on sam i słowa jego miłe będą ludziom. Dobrze jest nosić agat dla przysporzenia rozsądku. I ile by wypił wina, człowiek, który nosi agat, nie straci rozumu. Tak powiadają, ale ja w to nie wierzę, albowiem wino to mleko lwa i kto je pije łapczywie, ten wyzbywa się sławy, rozumu i mienia”.
Jesteśmy w Gruzji. Zresztą nie trzeba napisów w innym już, gruzińskim alfabecie. Wystarczy rozejrzeć się po okolicy. W porównaniu z Armenią Gruzja to zamożność, to lepsze, bardziej dostatnie domy, większe winnice, dorodne stada owiec i krów, duże plantacje tytoniu, zielone, soczyste łąki.
Droga ciągle w górach, kręta, przylepiona do stromych zboczy. Lasy już jesienne, wielobarwne, wzorzyste. Ryby, zapach jak na rybim targu.
„Diament. Jeśli zaś zapytasz o właściwości diamentu, to są one takie: gdy człowiek ma plamistą cerę, diament spędza plamy. Ten, kto nosi diament, bywa miły królom, słowa jego budzą szacunek, nie boi się zła, nie będzie cierpiał na bóle żołądka ani na świerzb, nie będzie go zawodziła pamięć i będzie żył wiecznie. Jeżeli diament utłuc na kowadle i podać człowiekowi, można otruć go jak trucizną”.
Jeszcze wysoko, na szczyt góry, i nagle, z tego miejsca, widać w dole miasto.
To Tbilisi.
CZŁOWIEK NA ASFALTOWEJ GÓRZE
Kiedyś, kiedyś Tbilisi było miastem jednej ulicy — alei Rustawelego, która ciągnęła się kilometrami, dnem krętej doliny. Samym swoim położeniem wśród zielonych i wygrzanych słońcem gór Tbilisi przypominało jeden z tych zacisznych, a chętnie odwiedzanych kurortów, w które obfitują szwajcarskie i włoskie Alpy. W całym Imperium trzeba było stać w kolejce, aby kupić butelkę wody mineralnej, a tu można było pić tę wodę wprost ze źródeł, których pełno w mieście.