Читаем Imperium полностью

Czy mam opisać lotnisko w Erewanie (które znam zresztą z różnych okazji)? Czy mam opisać poranek na tym lotnisku? To, jak budzi się tłum setek i tysięcy ludzi, którzy spali na ławkach, na posadzce lastriko, na kamiennych schodach? Jak ludzie ci zaczynają się podnosić wśród wyzwisk, przekleństw, płaczu niemowląt? A od kiedyż oni tu śpią? No, jedni nie tak dawno, dopiero pierwszą noc. A ci wymięci, zarośnięci, skołtunieni? Ci — od tygodnia. A ci, do których nie można nawet zbliżyć się, bo tak strasznie śmierdzą? Ci — od miesiąca. No więc oni wszyscy, jak jeden mąż, budzą się, rozglądają, drapią, ziewają. Jakiś mężczyzna wstaje i próbuje wepchnąć koszulę w spodnie. Jakaś kobieta stara się swoje włosy wcisnąć pod chustkę. Czarne, lśniące włosy, wspaniałe, jak u Szeherezady. To jest czas, kiedy wszyscy chcieliby za potrzebą. Zaczyna się rozglądanie, coraz bardziej niespokojne rozglądanie — gdzie by tu pójść, gdzie skryć się, gdzie przycupnąć? Na lotnisku są cztery ubikacje. Gdyby nawet przyjąć optymistycznie, że są one czynne, i tak trzeba by kilku godzin, aby wszyscy mogli je odwiedzić. Niestety, są one nieczynne, a ściślej mówiąc nie da się z nich korzystać. Rzecz w tym, że kiedyś, kiedyś zatkały się sedesy. Skoro zatkały się i urosła w nich wyniosła góra, ludzie zaczęli zapełniać miejsce koło sedesów. Z niezwykłą, zdumiewającą drobiazgowością wypełnili każdy centymetr kwadratowy podłogi. Ponieważ nie mogli już znaleźć dla siebie żadnego pola działania w okolicach sedesów, zaczęli posuwać się dalej, rozprzestrzeniać, ze zrozumiałą, bo naturalną determinacją opanowywać nowe tereny, coraz szerzej i szerzej.

No dobrze, załóżmy, że dorośli poszukiwacze ustronnego miejsca, na widok tych cuchnących konstrukcji, które zastygły u drzwi czterech ubikacji, powściągną na kilka godzin swoją potrzebę. Ale dzieci? Przecież małe dzieci — muszą. Ta roczna dziewczynka — musi, ale nawet ten pięcioletni chłopczyk, choć już tak duży — też musi. Czy jednak jest sens opisywać komendanta lotniska, który chodzi i złości się na dzieci, że bez większego wstydu załatwiają się po kątach?

Część ludzi biega to tu, to tam i próbuje dowiedzieć się o jakiś samolot. Czy będzie? Kiedy będzie? itd. O to, czy są miejsca — nie pytają, bo wiadomo, że miejsc nigdy nie ma. Ci, co biegają jak zwariowani i próbują się czegoś dowiedzieć, to nowicjusze, naiwni i niedoświadczeni, którzy prawdopodobnie spędzili tu dopiero jedną-dwie noce. Weterani nie ruszają się nigdzie. Wiedzą, że to nie ma sensu, i wolą pilnować swoich miejsc na ławkach. Siedzą na nich nieruchomi, autyczni, bez kontaktu z otoczeniem, jak ludzie w zakładach dla umysłowo chorych.

Czy opisywać sceny w małym, zatłoczonym pokoiku, w którym przyjmuje się reklamacje? Ormianin, który pełni tu dyżur, sądząc po wyglądzie, musiał być jakimś bokserem, łamaczem podków, zapaśnikiem. Ale tylko taki gladiator jest w stanie fizycznie powstrzymać napierający, pomstujący, wygrażający tłum, którego wzniesione pięści coraz to suną w stronę Ormianina, jak potok śmiercionośnych kamieni. W tym tłumie ileż nieszczęść, ile dramatów. Ta kobieta musi dziś zdążyć na Ural, na pogrzeb syna, który zginął w wojsku. Nie podejmuję się opisać jej krzyku, jej twarzy, palców wczepionych we włosy. Ten mężczyzna nagle stracił wzrok. Musi lecieć do Kijowa, na operację. To jedyna szansa, aby nie został niewidomym na zawsze. Pod ścianą pokoiku stoi cicha kolejka kobiet, które też powinny jakoś odlecieć. Stoją spokojnie, im nie wolno się denerwować. Brzuchy wysokie, w każdej chwili może zacząć się poród.

Przecisnęliśmy się z Gurenem przez ludzką gęstwinę, przez tłum na coś (na kogoś?) uporczywie, zaciekle napierający i dostaliśmy się do pokoju pilotów. Na nasz widok jeden z nich wstał i przywitał się. Był szczupły, nieco ode mnie wyższy. Nazywał się Suren. Powiedział, abym poszedł za nim. Zaprowadził mnie na parking, do swojego samochodu. W bagażniku miał mundur — kurtkę i spodnie. Całą noc prasowałem, powiedział z dumą. Jeszcze musimy zdobyć naramienniki i czapkę, dodał. Przebrałem się w samochodzie, a moje ubranie włożyliśmy w torbę plastikową. Wróciliśmy do budynku, Suren odnalazł jakąś stewardesę, widziałem, że coś jej mówi. Zniknęła, a my czekaliśmy na nią, rozmawiając o czymś takim jak pogoda. W końcu przyszła i kiwnęła głową, żebym poszedł za nią. Miała klucz do szatni pilotów. Tam dobrała mi odpowiednie naramienniki i czapkę. Miałem lecieć jako kapitan samolotu. Wyprowadziła mnie na korytarz i powiedziała: ja tu zostanę w szatni, a ty idź sam do Surena. Nie chciała, żeby nas widziano razem.

Poszedłem, ale zaraz zderzyłem się z nieoczekiwaną sytuacją. Bo ledwie pokazałem się w sali lotniska, ludzie, widząc pilota, rzucili się na mnie z pytaniami, dokąd lecimy, kiedy i czy ich zabierzemy.

Перейти на страницу:

Похожие книги

1941: фатальная ошибка Генштаба
1941: фатальная ошибка Генштаба

Всё ли мы знаем о трагических событиях июня 1941 года? В книге Геннадия Спаськова представлен нетривиальный взгляд на начало Великой Отечественной войны и даны ответы на вопросы:– если Сталин не верил в нападение Гитлера, почему приграничные дивизии Красной армии заняли боевые позиции 18 июня 1941?– кто и зачем 21 июня отвел их от границы на участках главных ударов вермахта?– какую ошибку Генштаба следует считать фатальной, приведшей к поражениям Красной армии в первые месяцы войны?– что случилось со Сталиным вечером 20 июня?– почему рутинный процесс приведения РККА в боеготовность мог ввергнуть СССР в гибельную войну на два фронта?– почему Черчилля затащили в антигитлеровскую коалицию против его воли и кто был истинным врагом Британской империи – Гитлер или Рузвельт?– почему победа над Германией в союзе с СССР и США несла Великобритании гибель как империи и зачем Черчилль готовил бомбардировку СССР 22 июня 1941 года?

Геннадий Николаевич Спаськов

Публицистика / Альтернативные науки и научные теории / Документальное
10 мифов о России
10 мифов о России

Сто лет назад была на белом свете такая страна, Российская империя. Страна, о которой мы знаем очень мало, а то, что знаем, — по большей части неверно. Долгие годы подлинная история России намеренно искажалась и очернялась. Нам рассказывали мифы о «страшном третьем отделении» и «огромной неповоротливой бюрократии», о «забитом русском мужике», который каким-то образом умудрялся «кормить Европу», не отрываясь от «беспробудного русского пьянства», о «вековом русском рабстве», «русском воровстве» и «русской лени», о страшной «тюрьме народов», в которой если и было что-то хорошее, то исключительно «вопреки»...Лучшее оружие против мифов — правда. И в этой книге читатель найдет правду о великой стране своих предков — Российской империи.

Александр Азизович Музафаров

Публицистика / История / Образование и наука / Документальное