Читаем Messier 13 полностью

Maszyna za mną poruszyła się. Ujrzałem jej wznoszące się niemrawo kończyny i zrozumiałem, że chce, abym wstał. Posłuchałem. Poprowadziła mnie wąskim przejściem do niewielkiej komórki, zamkniętej dwojgiem ciężkich drzwi. Potem wyszedłem przez okno, które niespodziewanie otworzyło się przede mną, i ujrzałem ląd. Był rudobrązowy, jakby przybrudzony, pustynny, zarzucony z rzadka rozsianymi głazami i skalnymi iglicami. Dalej, nieco na prawo, ukryta w zboczu łysego wzniesienia, widniała półkolista ściana jakiejś budowli. Niedaleko niej zaczynał się las sterczących pionowo wyższych i niższych prętów, poprzecinanych przeróżnymi rozwidlonymi zastrzałami. Za nimi błyszczało ułożone poziomo olbrzymie, wklęsłe lustro. Maszyna ulokowała mnie na balkoniku przed wyjściem. Ten balkonik zaraz potem drgnął i począł opadać wraz z nami w dół ślizgając się w prowadnicach, przymocowanych do wypukłego pancerza budowli, którą tylko co opuściłem. Zorientowałem się już, że był to olbrzymi walec, u dołu podtrzymywały go ażurowe konstrukcje. Kiedy opadaliśmy na powierzchnię gruntu, spostrzegłem, że cały ten monstrualnych rozmiarów walec nie dotyka ziemi pozostawiając prześwit wysokości człowieka. Maszyna popchnęła mnie i wtedy wokół nas pojawiły się inne, podobne do niej. Przybyły także jakieś unoszące się nad ziemią przypłaszczone bryły, zaopatrzone w krótkie, skośnie ścięte rury. Usłyszałem głos, który powiedział coś jakby: „przecież to Ago” i zaraz potem ujrzałem przed sobą człowieka, ubranego tak samo jak ja. Ubranie miał takie samo, ale był chyba szczuplejszy ode mnie, jakiś bardziej płaski. Nie spodobało mi się to, chociaż nie potrafiłbym powiedzieć, czemu. Ten człowiek wziął mnie za rękę, po czym puścił ją szybko, powiedział „chodź za mną” i ruszył wprost w stronę owej wykopanej w zboczu budowli. Nagle na prawo od drogi, którą szliśmy, zalśnił jakiś błysk. Spojrzałem w tę stronę i ujrzałem szklane wybrzuszenie. Słońce odbijało się od niego, ale pomimo to dostrzegłem za tą kopułą twarze ludzi. Odniosłem wrażenie, że przyglądają mi się tak, żebym ich nie widział. To także mi się nie spodobało. Dobiegł mnie głos, inny niż przed chwilą. Ktoś pytał, czy warto startować, a jeszcze ktoś inny powiedział, że trzeba, skoro już wrócił. Kto wrócił? Przyśpieszyłem, chcąc dogonić człowieka, idącego przodem, ale w tej samej chwili ten doszedł już do ciężkich drzwi, zamykających budowlę. Te stanęły przed nami otworem. Znalazłem się wewnątrz ciasnego pomieszczenia, w którym pozostaliśmy jakiś czas, nic nie robiąc.

— Gdzie jestem? — spytałem w pewnej chwili, rozumiejąc, że coś nie jest tak, jak powinno, skoro nic nie wiem. Ale z moich ust nie wyszedł najcichszy choćby dźwięk. Co się dzieje? Ponownie poruszyłem wargami i stwierdziłem, że usta mam w porządku. Po prostu nie umiałem powiedzieć tego, co przyszło mi na myśl. Inna rzecz, że owe myśli nie zasługiwały na to, by tak je nazywać. Tylko jeśli zdaję sobie z tego sprawę…

Drzwi położone naprzeciw tych, przez które weszliśmy z zewnątrz, otwarły się i ruszyliśmy dalej. Nie próbowałem już nic mówić. Minęliśmy niewielką, półkolistą salkę i znaleźliśmy się w tunelowatym przejściu. Odruchowo pochyliłem głowę, żeby nie stuknąć o sufit tym baniastym ochraniaczem, w którym ona tkwiła. Człowiek, który mnie prowadził, rozebrał się w tej salce, gdzie nie wiedzieć po co czekaliśmy tak długo. Poczułem, że chętnie zrobiłbym to samo. Byłem zły, że kazano mi iść dalej w tym niewygodnym, ciężkim ubraniu, szczelnie przylegającym do ciała i zaopatrzonym w jakieś niezrozumiałe wypustki, lśniące w świetle kwadraciki, miniaturowe szkiełka i inne cudeńka.

Wreszcie mężczyzna idący przodem przystanął. W ścianie tunelu otwarły się drzwi. Kiedy przekroczyłem wysoki, kanciasty próg, wszedł za mną. Znalazłem się w zupełnych ciemnościach. Poczułem na ramieniu czyjąś rękę. Tym razem była to żywa ręka, nie sztywne dwa palce maszyny, która mi asystowała tam, gdzie byłem sam. Poddałem się ruchowi tej ręki i zrobiłem kilka kroków do przodu. Ręka stała się cięższa. Zrozumiałem, że mam usiąść. Opadłem na jakiś fotel czy łóżko, dostatecznie głębokie i wygodne, bym poczuł senność. Próbowałem z nią walczyć, ale była silniejsza ode mnie. Zamknąłem oczy i zapadłem się w nicość.

<p>Część 7</p>

W uszach miałem pulsujący leniwie szum, jakbym leżał nad brzegiem morza i wsłuchiwał się w rytm łagodnego przyboju. Powoli jednak ten szum stawał się coraz cichszy. Pojąłem wreszcie, że jego źródło znajdowało się wewnątrz moich skroni, a nie na zewnątrz. Jakie tam morze.

Uniosłem powieki i ujrzałem nad sobą ściągniętą w jakimś nieprzyjemnym grymasie twarz Bessa.

— Nie śpisz już? — spytał. Było to celne pytanie, zważywszy, że wpatrywałem się w niego szeroko otwartymi oczami. Toteż pozostawiłem je bez odpowiedzi.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Аччелерандо
Аччелерандо

Сингулярность. Эпоха постгуманизма. Искусственный интеллект превысил возможности человеческого разума. Люди фактически обрели бессмертие, но одновременно биотехнологический прогресс поставил их на грань вымирания. Наноботы копируют себя и развиваются по собственной воле, а контакт с внеземной жизнью неизбежен. Само понятие личности теперь получает совершенно новое значение. В таком мире пытаются выжить разные поколения одного семейного клана. Его основатель когда-то натолкнулся на странный сигнал из далекого космоса и тем самым перевернул всю историю Земли. Его потомки пытаются остановить уничтожение человеческой цивилизации. Ведь что-то разрушает планеты Солнечной системы. Сущность, которая находится за пределами нашего разума и не видит смысла в существовании биологической жизни, какую бы форму та ни приняла.

Чарлз Стросс

Научная Фантастика