Uniosłem głowę, oderwałem wzrok od jego twarzy, której wyraz nie wróżył niczego dobrego, i rozejrzałem się. Byłem w pracowni informatycznej. Tej samej, do której wprowadzono mnie przed chwilą… lub kiedyś tam. Wprowadzono i natychmiast zgaszono światło. Ale znałem przecież tę salkę, z całym jej wyposażeniem. Tylko że teraz byliśmy tutaj jedynie my dwaj: Bess i ja. Wtedy mieliśmy towarzystwo… wcale liczne. Przeniosłem wzrok na swoje stopy. Spoczywały na krawędzi rozłożonego fotela i były nagie. To znaczy jeśli nie liczyć pokrywającej jej rudawej sierści. Ponownie spojrzałem na Bessa, który zdążył już ulokować się wygodnie w sąsiednim fotelu.
— Coś się stało? — spytałem. — Nie lecę? Bess odwrócił głowę. Wyglądało na to, że nie
ma ochoty rozmawiać. Rozejrzałem się ponownie po sali i zaświtało mi, że może jestem tu już po raz drugi i że w takim razie moje pytanie należało sformułować inaczej.
— Czy już wróciłem?
— Tak.
— Rozumiem — głowa opadła mi z powrotem na oparcie. Pomyślałem chwilę, po czym mruknąłem: — Kiedy?
— Wczoraj.
— A kiedy wystartowałem?
— Także wczoraj.
Poleżałem jeszcze kilka sekund bez ruchu, wreszcie zebrałem się w sobie i usiadłem. Przekręciłem się w fotelu, spuściłem nogi na podłogę i przeciągnąłem się.
— Nie trwało to długo — zauważyłem. — Zawróciliście mnie?
— Zasoby energetyczne twojego statku były wyczerpane zaledwie w połowie. Mogłeś lecieć przez trzy galaktyki — odburknął niechętnie. — A wróciłeś, zanim wystartowałeś. Mój umysł pracował już jasno. — A więc jednak byłem u k o g o ś… i to kogoś takiego, kto nauczył się wykorzystywać prawa nadprzestrzeni do celów praktycznych. Ich Einstein musiał się urodzić znacznie wcześniej od naszego. Popełnili jednak drobny błąd. Drobniutki. Widać nie tak łatwo obliczyć relacje czasu w zakrzywionej przestrzeni z dokładnością do kilku minut. To musiało nieźle wyglądać — dodałem z uznaniem. — Nie sądziłem, że takie rzeczy się zdarzają. Teoretycznie oczywiście… szkoda, że nie pamiętam — zakończyłem szczerze.
— Nie ma czego żałować — zaprzeczył ponuro. — Widok był raczej głupi.
— A co by się stało, gdybym nie wystartował?! — spytałem, chociaż znałem, rzecz jasna, odpowiedź na to pozornie niedorzeczne pytanie. — Mielibyście nas teraz dwóch…
— Nie będziemy się bawić w paradoksy — uciął cierpko. — Oczywiście teraz też nic nie pamiętasz? — położył nacisk na słowie „teraz”. Teraz, to znaczy po pobycie w tej salce, gdzie przywrócono mi pamięć.
— Pamiętam wszystko — odpowiedziałem — do momentu, kiedy weszliśmy tutaj i zgasiliście światło. Z przyjemnością stwierdzam, że dotrzymałeś słowa… przynajmniej w połowie. Jak jest ze mną?
Milczał chwilę, po czym wzruszył ramionami.
— Poleciałeś bez zapisu osobowości i bębnów pamięciowych. Nie mogli nic z ciebie wyciągnąć. Ale nie ciesz się — dorzucił. — Byłeś u nich. Grzebali w statku. I wróciłeś, nie pamiętając nic… z całego lotu. Tak samo jak Weyth.
— Weyth… — powtórzyłem bezwiednie. — Czy… coście z nim zrobili?
— Był tu przed tobą — mruknął Bess. — Także jest już sobą… w połowie — uśmiechnął się w sposób, który wydał mi się szczególnie antypatyczny.
— Przywróciliście mu pamięć, ale pozostał z kosmatymi garbami — pomyślałem na głos. — Musieliście ze mną rozmawiać, kiedy wróciłem. Kto?
— Ja sam — odrzekł po chwili. — Ja i Weyth. Był także jeden ze specjalistów…
— Wydobyliście coś ode mnie? Potrząsnął głową i nic nie odpowiedział.
— Nieźle… — mruknąłem z namysłem. — Nieźle… jak oni to, do diabła, robią? A co z automatami? — spytałem.
— Jeszcze nie wróciły. O ile w ogóle wrócą…
— Mogą nie wrócić — zgodziłem się. — Czy zamierzacie mnie jeszcze maglować? Dobra, dobra, nie patrz tak na mnie — wykrzywiłem się w uśmiechu. — Wiem, że jestem podejrzany. Musisz mnie traktować tak, jak bym ja to robił na twoim miejscu, ale możesz rozmawiać ze mną normalnie. Nie jestem dzieckiem. Chciałbym cię tylko na wszelki wypadek zapewnić, że naprawdę nic nie wiem. Czy liczyliście na coś, przywracając mi pamięć, czy był to po prostu przyjacielski gest?
— Nie wygłupiaj się — mruknął, odwracając ponownie głowę. Tym razem zajął się jakimiś nie istniejącymi szczegółami na suficie. — Zaraz coś ci powiem i przestanie ci być wesoło…
— Myślisz? — podchwyciłem z powątpiewaniem. — Nie sądzę — pokiwałem z powagą głową. — Jestem w świetnym nastroju. Oczywiście automaty na moim statku nie przywiozły żadnych zapisów?
— Żadnych.
— A mój nadajnik?
— O którym nadajniku myślisz? — spytał dziwnym tonem. — Ten, który my wszyliśmy ci pod skórę, umilkł pięć minut po starcie. Natomiast ten drugi pracuje w dalszym ciągu…
Wstałem. Wyprostowałem się, aż mi w kościach zatrzeszczało, po czym szybko pochyliłem się i utkwiłem wzrok w jego oczach. Powieki mu zadrgały, ale tym razem nie odwracał twarzy.
— Jaki nadajnik? — spytałem cicho.
— A ja wiem, jaki… — burknął, nie przestając świdrować mnie spojrzeniem. — W każdym razie nie nasz…
— Co to jest, do licha! — wybuchnąłem. — I gdzie?…