Читаем Messier 13 полностью

Drzwi otwarły się, pomimo że nikt do nich nie podchodził, i przeszliśmy do ciasnej komórki, w której pomieściliśmy się wszyscy z największym trudem. Drzwi za nami zamknęły się, po minucie natomiast otwarły się inne, po przeciwnej stronie, bliźniaczo podobne do pierwszych. Ktoś popchnął mnie lekko w plecy i znalazłem się na wolnej przestrzeni. Przede mną otwierał się widok na jakąś brudnorudawą pustynię, upstrzoną stożkowatymi wzniesieniami i postrzępionymi skałami. Nieco w lewo, w pewnym oddaleniu od miejsca, gdzie stałem, widniał obszerny plac o wyrównanej, twardej powierzchni. Stał tam pionowo olbrzymi walec, ostro zakończony, wsparty na jakichś kratownicach, ale dzięki swej wysokości sprawiający wrażenie, że za chwilę będzie musiał się przewrócić. Skierowaliśmy się ku niemu. Przebyliśmy mniej więcej połowę drogi, kiedy tuż przy moich uszach, nie mam pojęcia, jakim cudem, bo przecież na głowie miałem ciężki, szczelny ochraniacz, rozległ się ostry, wibrujący dźwięk. Ludzie przede mną i za mną zatrzymali się. Usłyszałem jakieś krzyki i nagle ktoś popchnął mnie z całej siły w plecy, tak, że o mało nie upadłem. Ktoś inny chwycił mnie za rękę i pociągnął. Odruchowo zacząłem biec. Dopadliśmy do najbliższego wzniesienia i nagle grunt uciekł mi spod nóg, spadłem dobre dwa metry niżej, na dno jakiegoś kwadratowego wykopu. To dno było twarde, potłukłem się, pomimo że byłem tak grubo ubrany. Kiedy się podniosłem, ci, którzy szli ze mną, byli już wszyscy tu w dole, a nad naszymi głowami zamknęła się przezroczysta, gruba kopuła. Przez nią ujrzałem jaśniejszy od słońca blask, rozjarzający się coraz bardziej, tak że wkrótce musiałem odwrócić oczy. Inni patrzyli przez kolorowe szybki, nie wiem, skąd je wzięli. Krzyczeli coś. Zauważyłem, że w kierunku, z którego dochodził ten blask, mkną jakieś dziwne pojazdy. Z każdego z nich sterczała z przodu krótka, gruba rura. Za pojazdami posuwały się wolniej maszyny, przypominające trochę ludzi, bo utrzymujące się na dwóch elastycznych kończynach.

Blask zniknął nagle, a cały teren przed nami zasłoniła chmura kurzu, Przestałem widzieć cokolwiek, inni jednak patrzyli nadal. Minęło kilka minut i z tej chmury wyłonił się dziwny orszak. W otoczeniu owych pojazdów, sunących teraz powoli, poprzedzany owymi kroczącymi maszynami, szedł ktoś, ubrany dokładnie tak samo jak ja. I nawet pod jego bluzą widniały te wypukłości, które, jak to przedtem zauważyłem, różniły mnie od ludzi, znajdujących się razem ze mną. Wyraźnie usłyszałem czyjś głos, wołający „ależ to Ago”, i ten głos brzmiał bardzo dziwnie. Później chwilę panowała cisza. Wreszcie jeden z obecnych w tym wykopie otworzył jakieś niewidoczne drzwiczki i wybiegł. Ujrzałem go zaraz potem na otwartej przestrzeni, jak podchodził do tamtego, który przybył wraz z tym nieznośnym blaskiem. Stanęli i przez moment jakby rozmawiali. Ten, który odłączył się od nas, zatrzymał się jednak tak, że nie mogłem widzieć, co robi nowo przybyły. Zaraz zresztą poszli dalej, już razem, kierując się w stronę zabudowań, które sami opuściliśmy przed chwilą. Weszli do nich przez owe grube drzwi i zniknęli nam z oczu. Niektóre maszyny weszły razem z nimi, większość ich jednak została na zewnątrz. Dość długo trwało, zanim drzwi otwarły się ponownie i wyszedł ten człowiek, który przedtem był razem z nami. Dał jakiś znak i wtedy ktoś jeszcze raz popchnął mnie delikatnie w plecy. Tym razem wyszliśmy po schodkach, nie zauważyłem ich przedtem, bo kiedy rozległ się ten przenikliwy dźwięk, wszyscy skakali po prostu w dół. Człowiek, który odprowadził nowego, dołączył do nas i wtedy znowu, nie wiem skąd, usłyszałem, jak ktoś spytał: „co?…”, a inny odpowiedział krótko: „nic…”. Wtedy jeszcze inny głos powiedział: „to może nie ma sensu, żeby startował?”, na co pierwszy rzucił, jak mi się wydało, ze złością: „musi wystartować, skoro już wrócił”… Potem nie mówili więcej nic. Co do mnie, chciałem coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło mi na myśl. Umiałem poruszać nogami i rękami, wiedziałem, że jestem jednym z tych, którzy mnie otaczają, że to, na co patrzę, jest mi swojskie i powinienem się czuć tutaj jak u siebie… i to wszystko.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Аччелерандо
Аччелерандо

Сингулярность. Эпоха постгуманизма. Искусственный интеллект превысил возможности человеческого разума. Люди фактически обрели бессмертие, но одновременно биотехнологический прогресс поставил их на грань вымирания. Наноботы копируют себя и развиваются по собственной воле, а контакт с внеземной жизнью неизбежен. Само понятие личности теперь получает совершенно новое значение. В таком мире пытаются выжить разные поколения одного семейного клана. Его основатель когда-то натолкнулся на странный сигнал из далекого космоса и тем самым перевернул всю историю Земли. Его потомки пытаются остановить уничтожение человеческой цивилизации. Ведь что-то разрушает планеты Солнечной системы. Сущность, которая находится за пределами нашего разума и не видит смысла в существовании биологической жизни, какую бы форму та ни приняла.

Чарлз Стросс

Научная Фантастика