Читаем Niebo ze stali полностью

kapitana, by zatrzymali się nieco przed zamkiem. Budowla, mimo że przykucnęła na szczycie

góry, wczepiając się murem w skałę i bodąc niebo wysoką wieżą, nie była zbyt imponująca.

Dobra warownia, ale kiepska siedziba arystokratycznego rodu. Niezbyt duża i mało

reprezentacyjna. Kailean przypomniała sobie dworki i pałacyki, jakie szlachta – i to nawet ta

pośledniejszego stanu – stawiała na Wschodzie. Nic dziwnego, że miejscowi hrabiowie mieli

kompleksy.

– Niezbyt wielki. – Daghena wpatrywała się w zamek i w wijącą się wokół góry drogę.

Kapitan Straży pokiwał głową.

– Bo to dawna warownia Świątyni Dress. W środku jest bardziej cywilizowana niż na

zewnątrz, hrabia ma ponoć nawet łaźnię, ale przyznaję, że nie robi wielkiego wrażenia, wasza

wysokość. Ale to jeden z powodów, dla którego nie możemy wam towarzyszyć, w środku nie

ma miejsca dla setki żołnierzy. Będziemy tu na was czekać za cztery dni.

– Wracacie do Kehlorenu?

– Nie, będziemy patrolować okolicę.

Kailean spojrzała na oficera ze zdziwieniem.

– Rozkaz... nie, prośba Szczurów. Mamy czekać w pobliżu, i to tak, żeby hrabia o tym

wiedział. Pokaz, że Górska Straż czuwa.

– Cieszy mnie to, kapitanie. – Daghena nie odrywała wzroku od warowni. – Proszę więc

zawieźć nas do tego orlego gniazda.

Wsiadły do wozu, a konie ruszyły w wędrówkę wokół góry. Kailean wolała nie myśleć o

przepaści, która zaczęła otwierać się po ich prawej stronie, w miarę jak pojazd wspinał się

coraz wyżej i wyżej. Zamiast tego zrobiła szybki przegląd rzeczy, które ze sobą zabrały. Trzy

skrzynie z ubraniami, szkatułka klejnotów i prezent, który miały wręczyć hrabiemu w imieniu

Verdanno, wykonany z alabastru wysoki na dwie stopy posążek klaczy. Zwierzę było

śnieżnobiałe i pędziło przed siebie lekkim kłusem, wysoko zadzierając ogon. Za każdym

razem, gdy na nie patrzyła, Kailean miała ochotę wyszczerzyć się głupio – na czole klaczy

umieszczono żółty diament wielkości ziarna grochu. Starszyzna obozów nie tylko dała im

alibi, ale też nie szczędziła kosztów. Wozacy mieli i gest, i poczucie humoru. Po pierwsze ten

diament był pewnie wart więcej niż miesięczny dochód ze wszystkich włości hrabiego, a po

drugie była to podobizna Laal pod postacią kamendeeth – białej klaczy ze złotą gwiazdą na

czole. Co prawda Laal od wielu wieków miała swoje miejsce w panteonie, ale jeśli prawdą

było to, co mówiła Besara, Cywras-der-Maleg miał własną wizję porządku świata, w którym

znajdowało się bardzo mało miejsca na bogów innych niż Wielka Matka. Ale nieprzyjęcie

tego podarunku byłoby obrazą córki Baelta’Mathran, obrazą dla gości i odrzuceniem małej

fortuny. Rzecz jasna, i to stanowiło sedno żartu, istniała spora szansa, że arystokrata nie

zorientuje się, co właściwie otrzymał, bo Laal w takiej postaci czcili niemal wyłącznie

Verdanno. W Imperium znano ją bardziej jako Szarowłosą, Panią Stepów, Matkę Koni,

Czarną Klacz Zmierzchu. W ten sposób, praktycznie podstępem, stepowa bogini zagarnie dla

siebie kawałek miejsca pośrodku Olekadów.

Powiadano, że podstępy i fortele Laal uwielbiała ponad wszystko. Ten na pewno musiał

się jej spodobać.

W miarę jak wjeżdżały wyżej, wiatr coraz mocniej napierał na ściany wozu. Kailean

spojrzała na Daghenę.

– Lodowate powitanie.

– Nie jest gorzej, niż gdy zimą na Stepach zerwie się północny wicher. – Dag przeglądała

się w małym lusterku. – Jak wyglądam?

– Jak verdańska księżniczka. Dzika i trochę próżna. Tak trzymaj.

– Nie o to pytam. Czy sprawiam wrażenie wystarczająco przejętej i oczarowanej

wielkością i potęgą meekhańskiej arystokracji? – Otworzyła nieco usta i zamrugała

powiekami. – Ojej, te domostwa to kamienne wozy bez kół, ojej, to ubranie to nie

niewyprawiona skóra, a to ogień, który płonie wewnątrz domostwa, ojejej...

Kailean uśmiechnęła się do niej wymuszenie.

– Też jesteś zdenerwowana?

– Nie, skąd. Po prostu po raz pierwszy zaczynam się poważnie zastanawiać, co ja tu

robię. Powinnam z Kocimiętką i resztą szukać drogi dla karawan, a potem walczyć z Se-

kohlandczykami.

Wóz szarpnął i zatrzymał się. Zabrzmiała trąbka, a po chwili przeraźliwy, metaliczny

grzechot łańcuchów. Krata w bramie.

– Mamy ostatnią szansę, żeby wyskoczyć i uciec, dziewczyno. Decyduj się, bo jak

wjedziemy do środka, będziesz dla mnie tylko księżniczką Gee’nerą.

Wóz ruszył.

– Za późno, droga Inro. Zaczynamy zabawę.

Stukot kopyt po kamieniach, stłumione głosy na zewnątrz, coś jakby krótka kłótnia. Po

chwili zapukano w drzwi wozu.

Kailean otworzyła je, wyszła na zewnątrz i skromnie stanęła z boku. Teraz swoją rolę

miała odgrywać Daghena.

Dziewczyna stanęła w progu, rozejrzała się po dziedzińcu, uniosła głowę, podziwiając

górującą nad nim wieżę. Po chwili spojrzała na witających ją ludzi.

Na ich czele stał starszy mężczyzna średniego wzrostu, w haftowanych złotem

Перейти на страницу:

Похожие книги