Weris, a jej rola sprowadzała się do pilnowania, by „księżniczka” potrafiła porozumiewać się
w miarę poprawnie w meekhu i nie próbowała jeść palcami.
Powitania i ukłony trwały jeszcze chwilę i już nabrała przekonania, że zostanie
całkowicie zignorowana i będzie musiała stać pod drzwiami przez resztę wieczoru.
– Panno lon-Weris. – Gospodarz przypomniał sobie także o niej. – Nie spodziewaliśmy
się, że przyjdziesz.
– Jej wysokość nalegała, panie hrabio.
– Mój meekhański nie jest jeszcze aż tak dobry – akcent Dagheny nagle stał się bardzo
wyraźny – i czasem potrzebuję pomocy przy rozmowie.
– Wasza wysokość doskonale posługuje się językiem Imperium. – Żona hrabiego wyrosła
jakby spod ziemi obok męża.
– Dziękuję. – Kolejny uśmiech. – Ale, na przykład, nadal nie rozumiem wszystkich
tutejszych powiedzonek.
– Powiedzonek?
– Na przykład gdy mówicie „poszedł do Bleawch”, to znaczy, że nie wiadomo, gdzie on
jest, a nie, że trzeba go szukać na drodze do tego miasta. Które, jak słyszałam, i tak nie
istnieje.
Narzeczona drugiego syna hrabiego uniosła brwi.
– To prawda, nigdy o tym nie myślałam w ten sposób. A jak mówią Verdanno?
– Koń na nim usiadł.
Blondynka zaśmiała się perliście.
– Och, no tak, ale myślałam, że konie nie siadają.
– Oczywiście, że nie. Ale może siadają w Bleawch, mieście, którego nie ma.
Tym razem zaśmiali się wszyscy. Nawet hrabina. Daghena rozejrzała się teatralnie i
rzuciła:
– Myślałam, że Aeryh-der-Maleg dołączy do nas. Czy nie będzie go na kolacji?
– Będzie. – Hrabia skinął zdecydowanie głową. – Straże doniosły, że widać już jego
orszak. Dlatego zaraz każę dostawić krzesło dla panny lon-Weris.
Zaklaskał, służący w szarościach i brązach oderwali się od ścian i zakrzątnęli przy stole, a
po chwili na śnieżnobiałym obrusie znalazło się dodatkowe nakrycie.
– Zapraszam.
Usiedli, u szczytu owalnego stołu hrabia, po jego prawicy księżniczka i jej towarzyszka.
Kailean musiała przyznać, że der-Maleg nie był małostkowy, jeśli już uznał, że obecność
damy do towarzystwa i tłumaczki jest Gee’nerze niezbędna, nie próbował ich rozdzielić ani
podkreślać niższego statusu służącej.
Czyli dostała ten sam przerażający komplet naczyń i sztućców, co Dag. Naliczyła przed
sobą cztery łyżeczki, trzy szpikulce do mięs i trzy różne noże. Skromność i prostota
najwyraźniej nie dotyczyła zastawy stołowej. Rozejrzała się. Po prawej miała puste miejsce, a
na końcu usiadła Laiwa-son-Baren, potrząsając złotą falą włosów, której wymyślny nieład
musiał być efektem wielu godzin pracy.
Po lewicy gospodarza zajęła miejsce jego żona, w dalszej kolejności synowie hrabiego.
Gdy tylko wszyscy zajęli miejsca, Kailean znalazła się pod obstrzałem szarych jak
pochmurne niebo oczu. Jeszcze parę dni temu, gdyby ktoś tak się na nią gapił, zawarczałaby i
błysnęła szablą. Teraz spuściła skromnie wzrok i zajęła się podziwianiem sreber.
Brzęknęło i jej kielich napełnił się ciemnym karminem.
Nie wiedziała, co ją bardziej zaskoczyło – dźwięk czy to, że hrabia osobiście napełniał jej
naczynie. Nawet nie zauważyła, kiedy wstał.
– Starym obyczajem jest – zagaił, wciąż pochylony – aby gospodarz sam napełnił
pierwszy kielich szczególnie dostojnym gościom. A przecież na tradycjach i zwyczajach
winien opierać się każdy naród i każde państwo. Nieprawdaż?
– Oczywiście, hrabio. – Daghena uśmiechnęła się uroczo. – Człowiek, który nie wie, kim
jest i skąd pochodzi, który nie zna obyczajów ani drogi swoich przodków, jest niczym liść
pędzony wiatrem. Przeznaczony mu upadek i butwienie w zapomnieniu.
– Pięknie powiedziane. – Laiwa uniosła nieco swój kielich i pochyliła się, by lepiej
widzieć rozmówczynię. – To o drodze ma jakieś szczególne znaczenie w ustach księżniczki
Wozaków?
Daghena odpowiedziała uśmiechem.
– Nie pierwszy raz słyszę takie pytanie. Lecz o odpowiedź musiałaby pani, hrabianko,
poprosić mojego stryja. Zawiłości i in... in...
– Interpretacje?
– Właśnie, i interpretacje mądrości różnych narodów to jego ulubiona rozrywka. Zresztą –
machnęła ręką – znajdź pani dwóch mędrców i zapytaj ich o coś, a usłyszysz dwie różne
odpowiedzi.
– Zwłaszcza jeśli trafisz na takich, co to za mędrców się mają.
– No tak. Raqa.
Hrabia skończył napełnianie kielicha hrabianki i wrócił na miejsce. Kailean spodziewała
się, że teraz przyskoczy do nich zastęp służących, ale nie, ci nadal stali pod ścianami. Zamiast
tego pierworodny sięgnął po karafkę z rżniętego szkła i ruszył wzdłuż stołu, nalewając
najpierw ojcu i macosze, potem bratu, na końcu sobie. Nie siadając, uniósł kielich.
– Ojcze, czy uczynisz mi ten honor i pozwolisz pierwszemu wznieść toast za naszych
gości?
Skinięcie głową wystarczyło za odpowiedź.
– Wznoszę toast za księżniczkę Gee’nerę z królewskiego rodu Frenwelsów, która
rozświetliła nasz dom blaskiem swojej urody, i za jej towarzyszkę, pannę Inrę-lon-Weris,