Читаем Niebo ze stali полностью

– Pół miliona sztuk?

Ewens omal nie przelał kielicha, który właśnie napełniał, a hrabia zamarł na mgnienie oka

z wpółotwartymi ustami.

– Pół miliona?

– Jesteśmy narodem pasterzy i hodowców, panie hrabio. – Daghena posłała mu łagodny

uśmiech. – Bydło i konie są dla nas tym, czym dla meekhańskiej szlachty ziemia.

– Ale Law-Onee nie wykarmi tylu zwierząt. Tutejsze ziemie są ledwo w stanie utrzymać

nasze kozy i owce.

– Dlatego też część zwierząt przepędzimy do Wermoh i dalej na zachód. Tamtejsze

pastwiska są bardziej urodzajne, a starszyzna już omawiała kwestie związane z ich

wydzierżawieniem. Zresztą spodziewamy się, że gdy minie zamieszanie na Stepach, Cesarz

ber-Arlens pozwoli nam wrócić na wschodnie pogranicze.

– A do tego czasu banda starców i kobiet z małymi dziećmi będzie pilnować tego

niewyobrażalnego bogactwa? – Ewens odstawił karafkę, ale nie sięgnął po napełniony kielich.

– Pomaga im meekhańska armia.

Och, właśnie powiedziała to, na co wszyscy czekali. Informacja, że meekhańscy żołnierze

„strzegą” stad Verdanno, wyjaśniała, jakim kijem pognano Wozaków na północ.

Przynajmniej to było proste i zrozumiałe dla wszystkich.

– Nadal jednak nie wiemy, dlaczego Cesarz wyraził taką... prośbę. – Hrabia nie

ustępował.

– Och, czy to nie oczywiste, ojcze? – Pierworodny pociągnął z kielicha, po czym zakręcił

nim, drwiąco parodiując Daghenę. – Ojciec Wojny zdycha gdzieś w swoim barłogu, nie

pozostawiwszy, jeśli są mi znane barbarzyńskie obyczaje, prawego dziedzica. Synowie

Wojny szykują się do walki o schedę po nim, więc ten kocioł, zwany Wielkimi Stepami,

zacznie wkrótce wrzeć. Istnieje szansa, że będzie wrzał przez wiele lat i wygotuje się sam tak

bardzo, że koczownicy przestaną stanowić ciągłe zagrożenie. Zostanie po nich tylko,

wybaczcie banalne porównanie, osad na ściankach i trochę krwawej brei na dnie. Chyba że

ktoś, wybaczcie kolejny banał, dźgnie ten kocioł włócznią. Wtedy może wybuchnąć nam

prosto w twarz.

Daghena obdarzyła go pięknym i bardzo zimnym uśmiechem.

– Żeby dźgnąć coś włócznią, trzeba mieć dość siły i odwagi, by się nią posługiwać. Jedno

mogę obiecać, Verdanno nie wjadą na Wielkie Stepy, by rzucić wyzwanie koczownikom, bo

taka jest wola Cesarza, którego szanujemy, lecz jak to powiadacie... eee... Lepiej przysypać

żar ziemią? Dobrze pamiętam powiedzonko? Lepiej być przezornym, żeby nie prowokować

do wojny. Żeby jakieś gorące głowy nie podpaliły całej wschodniej granicy.

Hrabia wziął srebrny szpikulec i zaczął dźgać wyłożone przed nim przystawki. Jakby

nabijał wrogów na pikę.

– Więc... proszę wybaczyć szczerość pytania, księżniczko, ale rozkazy ze stolicy były

dość ogólnikowe, więc Wozacy nie zostali tu przesiedleni na stałe?

– Tu? – „Księżniczka” uniosła brwi. – W góry? Gdzie nie ma miejsca ani dla ludzi, ani

dla zwierząt? Gdzie jedynymi w miarę płaskimi terenami są imperialne drogi, a reszta to tylko

skały, drzewa, kamienie i mech? Poza tym, jak już mówiłam, my nie jesteśmy poddanymi

meekhańskiego cesarza, by mógł nas przesiedlać wedle woli. My tylko spełniamy jego

prośbę, by usunąć się znad granicy i nie prowokować nikogo do głupich czynów. Ale żeby

być Verdanno, potrzebujemy otwartych przestrzeni.

Drzwi za plecami Kailean otworzyły się i jeden ze służących zaanonsował:

– Aeryh-der-Maleg, drugi syn Cywresa-der-Malega i Euherii-der-Maleg-seg-Wydram,

dziedzic rodu der-Maleg, spadkobierca Wyższych Pól Wschodnich, Kalonwee, Czehran,

Małopasu...

Widocznie zgodnie z lokalnym obyczajem przybycie dziedzica wymagało odpowiedniej

oprawy, a słuchając długiej listy miasteczek i wsi, Kailean musiała przyznać, że majątek

hrabiego jest całkiem spory, choć jak pamiętała, wioska, w której się urodziła, składała się z

pięciu chałup i trzech szop. Zapewne kryształowy kielich, który przed nią stał, był wart więcej

niż roczny dochód z większości wymienianych właśnie podobnych wioseczek. Ale ich liczba

była imponująca.

Spojrzała na pierworodnego. Uśmiechał się uprzejmie, w oczach miał tylko szczere

rozbawienie, a dłonie, w których trzymał kielich, nie drżały. Lecz patrząc, jak zaciskał

szczęki, mogła się założyć, że gdyby włożyć mu między zęby podkowę, przegryzłby ją na

pół.

Daghena obróciła się do wchodzącego. Kailean poszła w jej ślady. Aeryh miał włosy ciut

jaśniejsze niż starszy brat, za to oczy odrobinę ciemniejsze. Prosty jak strzała, wysoki, szeroki

w ramionach. Mógłby pozować do następnego obrazu w kolekcji hrabiego, jako meekhański

zdobywca świata. Choć pewnie już to zrobił.

I nawet był w stosownym stroju. Wysokie buty do jazdy konnej, ciemne spodnie,

skórzana przeszywanica, pas obciążony mieczem i okazałym sztyletem. Wszystko znoszone i

zakurzone, jakby wszedł do sali wprost z siodła. Kailean przyłapała się na tym, że zerknęła za

Перейти на страницу:

Похожие книги