drzwi, spodziewając się konia w korytarzu. Prawdziwy dziedzic wojowniczej arystokracji,
szkolony od dziecka na żołnierza.
– Wasza wysokość – przerwał służącemu litanię wyliczeń i ukłonił się w pas. – Ojcze,
matko, najdroższa Laiwo, bracie, bracie. – Kłaniał się każdemu z osobna, lecz już nie tak
uniżenie. – Panno...
Zawiesił na niej wzrok.
– Inra-lon-Weris. – Kailean wstała i dygnęła. – Towarzyszka i tłumaczka jej wysokości.
– Zajeździłem dwa konie, spiesząc się na to spotkanie, ale i tak będę żałował każdej
chwili, która mnie ominęła. Więc wybaczcie mi, proszę, podróżny strój.
Zaakcentował to „zajeździłem” i trzasnął po wojskowemu obcasami, aż zabrzęczały
stalowe gwiazdki przy główkach ostróg. Kailean przeniosła spojrzenie na jego buty. Gwiazdki
były krwistoczerwone.
Wbiła obcas w stopę Dagheny, aż ta podskoczyła i zerwała się z miejsca. I natychmiast
nachyliła się do ucha „tłumaczki”.
– Co się stało? – syknęła w
Przy stole już wszczęło się zamieszanie, hrabia również poderwał się z krzesła, podobnie
hrabina, oboje patrzyli na swojego gościa, jakby nagle wyrosła mu druga głowa.
Kailean szepnęła tylko:
– Obraził cię.
Dag zareagowała prawidłowo, bez wahania odsunęła krzesło i nie patrząc na nikogo,
skierowała się do drzwi. Aeryha minęła z taką miną, jakby był kupą łajna pokrytą warstwą
larw.
– Wasza wysokość! Wasza wysokość! – Cywras-der-Maleg próbował za nią pobiec, ale
Kailean bezceremonialnie stanęła mu na drodze.
– Proszę o wybaczenie, hrabio – dygnęła – ale gdy księżniczka jest w takim nastroju,
lepiej jej nie przeszkadzać. Spróbuję ją jakoś ułagodzić.
I wyszła, zostawiając wszystkich w bezbrzeżnym zdumieniu.
* * *
Gdy tylko dotarły do swoich komnat, Daghena znieruchomiała, jakby nasłuchując.
– No dobrze, powiesz mi, o co właściwie chodzi? Jeśli hrabia poczuje się urażony...
Kailean znów stuknęła palcem w ucho. Jej towarzyszka parsknęła.
– Nie, tym razem na pewno nie. Mam swoje sposoby. Babka i tego mnie uczyła. Więc:
dlaczego ryzykujemy wyrzucenie z zamku?
– Bo jej książęca wysokość Gee’nera z rodu Frenwelsów na samą wzmiankę o
zajeżdżeniu dwóch koni chlusnęłaby Aeryhowi winem w twarz. A po zademonstrowaniu
okrwawionej szpicruty i ostróg rozbiłaby mu kielich na głowie. Dag zmiękła.
– O tym nie pomyślałam... – Uśmiechnęła się półgębkiem. – Czyli wychodzi na to, że w
domu hrabiego obrażono mnie, i to śmiertelnie. Więc co, czekamy na przeprosiny?
– Nie możemy czekać, bo Cywras-der-Maleg prawdopodobnie nie bardzo wie, o co ci
chodzi. Za kilka chwil pójdę do hrabiego z twoim żądaniem, by wysłał gońca i zawrócił nasz
wóz albo przygotował na rano własny.
– A jeśli się zgodzi?
Kailean pokręciła głową.
– Nie. On hołduje, albo bardzo stara się sprawiać takie wrażenie, starym meekhańskim
obyczajom, a nie ma większej hańby niż obrażony gość. Będzie chciał nas zatrzymać. Każe
synowi przepraszać, i takie tam. A my damy się przeprosić. Ale dopiero jutro. Na razie grasz
wściekłą dzikuskę. Rozbij lustro, potrzaskaj meble, potnij obicia na sofach.
Daghena skrzywiła się ze zniecierpliwieniem.
– A potem?
– Grasz gościa, który ledwo dał się przeprosić i który nie zawsze ma ochotę na
towarzystwo gospodarza. To nam da więcej swobody. Mamy jeszcze trzy dni i lepiej ich nie
zmarnujmy.
Kwadrans później Kailean wyszła na korytarz, złapała pierwszego napotkanego służącego
za rękaw i kazała się prowadzić do Cywrasa-der-Malega.
Najwyraźniej kolacja się skończyła, bo hrabia był już w innej komnacie, pomieszczeniu
pełnym półek z księgami i stojącym pośrodku olbrzymim biurkiem z czarnego drewna.
Wyglądał tak, jakby się jej nie spodziewał, stojąc twarzą do wąskiego okna, zapatrzony w
noc. Na odgłos otwieranych drzwi obrócił się powoli, a widząc, kto wchodzi, uniósł brwi.
– Panno lon-Weris. Co się tam, na imię Jasnej Pani, stało?
Krótko, zwięźle wyjaśniła, o co poszło.
– Więc chodzi o konie? O to, że Aeryh przyznał się, że zajeździł dwa?
– Dla księżniczki to bardzo poważna sprawa. Konie dla Wozaków to...
– Wiem, wiem. – Machnął ręką. – Słyszałem o tym, ale sądziłem, że dwadzieścia lat życia
na ziemiach Imperium pozwoliło im nieco złagodzić obyczaje. Czyż nie handlują swoimi
końmi? Nie wiedzą, że niektóre z nich trafiają do brutalnych, okrutnych albo bezmyślnych
ludzi?
– Wiedzą, panie hrabio. Ale na Wschodzie żaden okrutny albo bezmyślny człowiek nie
jest tak głupi, by w obecności Verdanno chwalić się, że katuje swoje konie. Bardzo szybko
wszystkich tego nauczyli.
Zmierzył ją uważnie wzrokiem i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że wypadła z roli, a
Inra została zastąpiona przez Kailean. Zdradził ją ton i sposób, w jaki odezwała się do
arystokraty. Inra nigdy by sobie na coś takiego nie pozwoliła, ale dziewczyna, której kha-
darem był sam Laskolnyk, już tak.
– Odważne słowa, panno Inro. Więc mój syn jest leniwy, okrutny albo bezmyślny?