Nie uciekła spojrzeniem w bok, nie zarumieniła się i nie zemdlała. W końcu panna Inra
rzuciła siedzenie na garnuszku u rodziny i zdecydowała się powędrować na kraj świata w
towarzystwie jeżdżących wozami barbarzyńców. To zobowiązywało.
– Nie, panie hrabio. Sądzę, że pański syn miał dobre intencje, ale źle trafił.
Gospodarz pokiwał głową.
– Może pani uspokoić jej wysokość. Mój syn nie zajeździł żadnego konia na śmierć. Nie
mam tylu koni. Proszę wytłumaczyć księżniczce, że to tylko takie miejscowe powiedzenie.
Gdy ktoś spóźnia się na ważne spotkanie, to chcąc zmazać złe wrażenie, mówi „Spiesząc
tutaj, zajeździłem jednego, dwa czy tuzin koni”. Gdyby Aeryh rzeczywiście zajeżdżał
jakiegoś wierzchowca za każdym razem, gdy się spóźnia, moje stajnie od dawna świeciłyby
pustkami.
– A ostrogi?
– Co ostrogi? Aaa... wiem. Powiedz, że będę bardziej niż szczęśliwy, mogąc podarować
to nieszczęsne zwierzę księżniczce, by w jej służbie nigdy nie zaznało już wędzidła ani siodła.
Tylko w ten sposób mogę wynagrodzić jej bezmyślne zachowanie mojego syna. Czy to
wystarczy?
To była hojna propozycja, bo Aeryh nie wyglądał na kogoś, kto zadowala się jazdą na
koniu innym niż bojowy
Dygnęła.
– Spróbuję wytłumaczyć wszystko jej wysokości.
– Dobrze. Wina?
– Ja... raczej nie powinnam.
– Ja też nie. – Hrabia uśmiechnął się lekko, kładąc rękę na żołądku. – Zwłaszcza gdy
przerwałem kolację w tak nieprzyjemnych okolicznościach. Niestrawność nie da mi zasnąć.
Ale jakoś zaryzykuję.
Sięgnął do biurka i wyciągnął niewielki gąsiorek i dwa skórzane kubki.
– Kryształ i srebra są dobre w czasie wykwintnych przyjęć, lecz dla starego żołnierza nie
ma jak wino pite tak, jak piliśmy je w czasie wojny.
– Służył pan w armii, panie hrabio? Mój ojciec również.
– O? A gdzie, jeśli można spytać?
– Był młodszym porucznikiem Pierwszej Chorągwi Czwartego Pułku Lotnego.
Arystokrata wręczył jej kubek, wino pachniało żywicą i kwiatami. Było mocne.
– Meekhanka czystej krwi i córka oficera. Znakomite połączenie. Ojciec mówił, dlaczego
nie został w wojsku?
– Po wojnie pułk rozwiązano, a on wolał zająć się handlem niż zbójowaniem. No i
podobno matka nalegała. Wolała, żeby parał się czymś spokojniejszym.
– I pewnie miała rację. Ja służyłem w Dwunastym Pułku Pieszym. Brałem udział w
bitwie o Wielką Bramę, a potem w marszu na południowy wschód, gdy odbijaliśmy miasta i
zamki, które Yawenyr obsadził swoimi ludźmi. Trzy bitwy w polu, osiemnaście potyczek,
pięć szturmów na mury. Dosłużyłem się młodszego kapitana, ale po wojnie wróciłem do
domu. Mój starszy brat poległ i zostałem głową rodu. A w domu czekało mnie to. – Zatoczył
łuk ręką. – To nie księgi magiczne ani poezje, ani bohaterskie eposy, lecz księgi zarządcze.
Każde miasteczko i wieś, każde stado owiec i kóz, każda droga i wieża strażnicza, każdy
młyn i tartak. Niektóre z tych ksiąg mają ponad trzysta lat, odziedziczyliśmy je po Świątyni
Dress, ale większość założyliśmy sami.
Kailean rozejrzała się, przytłoczona liczbą woluminów. Było ich ze trzy setki. Hrabia
pochwycił jej spojrzenie i roześmiał się nadspodziewanie ciepło.
– Nie, nie muszę zajmować się wszystkimi. Są tu takie, które dotyczą miejsc już
bezludnych, wiosek zniszczonych przez wojnę, powódź albo pożar, zerwanych mostów,
których nie opłaciło się odbudowywać, stad wybitych przez zarazę albo na mięso. Inne
zapełniły się całe, więc historie pewnych miejsc kontynuuję w nowych. W tej chwili używam
mniej niż dwudziestu z nich. – Wskazał na półkę najbliżej biurka. – I to nie częściej niż kilka
razy w roku, na przykład w czasie strzyży albo wiosną, gdy przychodzą wieści, ilu ludzi
zmarło w danej wiosce, ile dzieci się urodziło, i tak dalej. Wiosenne zapisy już uzupełniłem,
więc do lata mam spokój z księgami.
– To dużo pracy, panie hrabio.
– Tak. I powinienem mieć do tego zarządcę, ale nie lubię zdawać się w takich sprawach
na innych. Tym bardziej nie chciałbym zakładać nowych rejestrów. Mnóstwa nowych... –
przerwał, najwyraźniej uznając, że dziewczyna powinna się już wszystkiego domyślić.
Kailean nie zamierzała mu jednak niczego ułatwiać. Zrobiła zdziwioną minę i zamrugała,
jakby była czymś niezmiernie zakłopotana.
– Nie bardzo rozumiem, hrabio...
– Och. – Machnął ręką wylewając nieco trunku. – Nie graj przede mną prostej dziewuchy.
Proste dziewuchy żebrzą u rodziny o posag, po czym wychodzą za pierwszego, który je z tym
posagiem weźmie. Ty złapałaś życie we własne ręce, zatrudniłaś się u dzikusów, nie
zawahałaś się, wyjeżdżając setki mil od domu. To takie dziewczyny jak ty pomagały stworzyć
Meekhan taki, jaki jest dzisiaj. Nie te mdłe, głupio rozchichotane idiotki, których teraz pełno
w szlacheckich rodach, ale twarde, zaradne i odważne kobiety. Ile Gee’nera ci płaci?
– Dwadzieścia orgów miesięcznie.
Tym razem to on wyglądał na zdziwionego.