komunikowania się Cywrasa-der-Malega. Bardzo wygodnym, bo zawsze mógł powiedzieć, że
przecież on o nic nie pytał.
– Skoro o tym mowa, to chyba powinnam już wracać do księżniczki, panie hrabio. –
Wyprostowała się z godnością. – Na pewno zadaje sobie pytanie, co też mnie zatrzymało.
Takie opóźnienie może uznać za dodatkową obelgę.
– Duma i lojalność. Miałem co do ciebie rację, moja droga. Przynosisz zaszczyt
wszystkim dzielnym, meekhańskim kobietom. Ale nie zrozum mnie źle, nie chcę, żebyś mi
zdradzała tajemnice alkowy księżniczki. Pragnę tylko, by między moimi ludźmi a Wozakami
obyło się bez niepotrzebnych zatargów. Dlatego muszę wiedzieć, jakie są wśród nich nastroje,
co myśli starszyzna, co zwykli Verdanno, jakie są ich plany. Dlatego pytam o księżniczkę.
Kawer Monel robi błąd, izolując ich od reszty mieszkańców gór. Obcy nieznany, to obcy
budzący dwa razy większy lęk.
Tak, a obcy znany przestaje być obcym. Ile jeszcze banałów będzie musiała wysłuchać,
zanim szlachcic złoży jej konkretną propozycję?
Dygnęła głęboko.
– Za pozwoleniem, panie hrabio, udam się już do jej wysokości i przekażę pańskie
przeprosiny. Możliwe, że jutro nie opuścimy zamku.
Zrobił kilka szybkich kroków i złapał ją za rękę. Niezbyt mocno, lecz stanowczo. Przez
chwilę Kailean walczyła z Inrą. Ta pierwsza wyrwałaby się z uścisku, rozbiła mu nos i być
może złamała to i owo. Ta druga spojrzała tylko z lekko przerażoną miną.
– Proszę mnie puścić, panie hrabio.
– Najpierw mnie wysłuchaj, dziewczyno. Muszę wiedzieć, co księżniczka wie o
prawdziwych planach swojej starszyzny. Wiem, że rodzina królewska nie rządzi u Wozaków,
ale z pewnością cieszy się sporym poważaniem. Oni mają jakieś plany, muszą mieć, bo
inaczej nie pozwoliliby się zapędzić w pułapkę, jaką jest ta dolina. Przynoszą tu nie tylko
tysiące żołądków do napełnienia, ale też własną wiarę, własną magię. Sądzisz, że nie wiem,
jak to jest na Wschodzie? Że dzicy szamani i czarownicy igrają tam z siłami, których ludzie
nie powinni tykać? Wozacy nie używają aspektowanych czarów, ale potrafią posługiwać się
Mocą.
Mówił coraz szybciej, gorączkowym szeptem kogoś, kto dzieli się swoimi obsesjami.
– Ja wiem, że oni nie są głupi, że codziennie ćwiczą, ich rydwany wyjeździły już kilka
kręgów pośrodku doliny, łucznicy, tarczownicy, oszczepnicy zamienili okolicę obozów w
plac wojskowy. To demonstracja, prawda? Chcą nam pokazać, że są gotowi do walki. Ale to
dym w oczy, bo walka już się zaczęła, mam rację? Już wykonali pierwsze ruchy? Ale to nie
będzie walka na miecze i topory... Mroczne siły zawisły nad górami, a wszystko zaczęło się
tuż przed tym, nim przyszły rozkazy z Meekhanu. Dlatego muszę wiedzieć, czy oni mają z
tym coś wspólnego.
Zacisnął palce na jej ręce aż do bólu. Może nieświadomie, a może licząc na to, że
dziewczyna zdjęta strachem wyjawi wszystko, co wie. Tylko że Inra niewiele wiedziała.
Kailean pisnęła, wyszarpnęła się z uchwytu i po chwili stała pod drzwiami. Nie ruszył za
nią.
– Potrafię być... Będę wdzięczny komuś, kto pomoże mi rozwikłać tę zagadkę. Bardzo
wdzięczny, trzysta orgów... pięćset... Tylko wymień sumę.
Sięgnęła do klamki, nie spuszczając go z oczu.
– Nie wiem, o czym pan mówi, hrabio, ale przekażę księżniczce przeprosiny i jutro rano
jej odpowiedź. Na wszelki wypadek jednak proszę o przygotowanie powozu do drogi. Oraz o
zawiadomienie kapitana Kohra, że będzie nam potrzebna eskorta.
Wyszła.
Rozdział 6
Byli dobrzy. Dobrzy jak ludzie, dla których prowadzenie ogromnych karawan jest częścią
życia. I nie miało znaczenia, że ostatnie lata spędzili w obozach, pokolenie woźniców
pamiętających wędrówki po wyżynie nie wymarło bowiem, raczej zasklepiło się w swoich
marzeniach i wychowało następców. Po dwóch dniach Kenneth mógł ocenić, że dotarcie w
tak krótkim czasie ze Stepów tak daleko na północ nie było tylko zasługą znakomitych
imperialnych dróg. Wozacy nie zyskali swojego miana dlatego, że jeździli i mieszkali na
wozach. Oni na wozach żyli. Rodzili się, dorastali, zakładali rodziny, walczyli i umierali.
Gdy podzielił się tym spostrzeżeniem z Hasem, który z jakichś przyczyn został
łącznikiem między kompanią a Verdanno, ten najpierw spojrzał na niego uważnie, a potem
wykrzywił się w dziwnym grymasie.
– Naprawdę sądzisz, że szliśmy szybko?
– Przebyliście ponad sto pięćdziesiąt mil w dziesięć dni. Niemal tak szybko, jak samotny
wóz, a w armii uczą nas, że im więcej pojazdów, tym kolumna wolniej się przemieszcza.
– Mogliśmy zrobić tę drogę w trzy, no, może w cztery dni. To naprawdę nie było szybko,
poruczniku.
Chwilę wędrowali w milczeniu. Kenneth szedł poboczem, czarownik siedział na koźle,
obok woźnicy, zapatrzony w drogę.
– Większość czasu nie jechaliśmy, lecz rozbijaliśmy i zwijaliśmy obozy – rzucił wreszcie.
– Jazda wozem to trudna sztuka, ale byle chłystek nauczy się jej w kilka dni na tyle, by mógł