– Dwadzieścia orgów? Za to można kupić kilka sztuk bydła.
– Owszem. Ale poprzednia towarzyszka zarabiała dziesięć i nie zdecydowała się
towarzyszyć księżniczce w wędrówce.
– Więc na dodatek umiesz się targować, droga Inro.
– Raczej znam swoją wartość, panie hrabio.
Uśmiechnął się.
– No, jak nie robisz miny upośledzonej na umyśle prostaczki, wyglądasz lepiej. Nie będę
cię prowadził w mgłę. Mam nadzieję, że sprawa z księżniczką zostanie załatwiona jak należy
i nie rozstaniemy się w gniewie, ale teraz chodzi mi o Wozaków. Czy będę musiał zakładać
dla nich nowe księgi? Czy zamieszkają w pobliżu moich ziem na dłużej, czy też, jak mówi jej
wysokość, za kilka miesięcy, najpóźniej w przyszłym roku, spróbują wrócić na Stepy? –
Hrabia zaczął się przechadzać wokół biurka, niemal na nią nie patrząc. – Rozkazy cesarskie
były krótkie i proste, „Przyjąć Verdanno w Olekadach, pozwolić założyć obozy, nie
przeszkadzać”. Tylko tyle. Aż tyle. Nie wiem, czy w stolicy ktoś o tym pomyślał, ale ich
jest... ilu? Sto pięćdziesiąt? Dwieście tysięcy? To cały naród. W Olekadach żyje teraz może
ze dwa razy więcej ludzi, wiem to, bo jak widzisz – zatrzymał się i wskazał na księgi –
staramy się dokładnie znać wartość naszych majątków, a ludzie są ich nieodłączną częścią.
Zwiększenie o połowę tej liczby, tu, w górach, to będzie katastrofa. Te ziemie nie napełnią
tylu brzuchów, a nawet gdyby napełniły... Znów zawiesił głos i spojrzał na nią uważnie.
– Z tego, co wiem – zaczęła, ostrożnie dobierając słowa – Wozacy ani myślą zostawać w
górach na dłużej. Stada i tabuny są podstawą ich majątku i dobrobytu, a tu nie ma miejsca,
żeby je wypasać.
– Mogą je sprzedać.
– Jestem córką kupca, panie hrabio, i wiem, że jeśli rozejdzie się wieść, że Verdanno
muszą sprzedać swoje bydło i konie, to cena zwykłej krowy z pięciu orgów spadnie do
jednego. Będą zrujnowani. No i oczywiście chodzi o konie. – Uśmiechnęła się. – Oni nie
zrezygnują z hodowli koni, bo to tak, jakby mieli sprzedać własne dzieci. Prędzej przestaną
mieszkać w wozach i osiądą gdzieś na stałe.
– Ale niektóre z ich wozów wyglądają tak, jakby byli na to przygotowani.
– Obawiam się, że nie rozumiem...
– Wiozą cedrowe i dębowe pnie, deski, beczki smoły, tysiące długich gwoździ, narzędzia
ciesielskie. Zupełnie jakby byli gotowi stanąć w szczerym polu i wybudować tam całe miasto.
Ojej... ojejej... Myśl dziewczyno, myśl.
– Widziałam wozy załadowane tymi belkami. – Najlepsze kłamstwo to takie, które
zawiera najwięcej prawdy. – I widziałam, jak ich używają, jeszcze w czasie drogi przez
Stepy. Gdy karawana trafi na grunt, którego nie może pokonać, Verdanno budują z tych belek
drogę. Tak zrobili, gdy wylała jedna z rzeczek i musieliby objeżdżać podmokły teren. Ułożyli
pnie na ziemi, przejechali i zabrali je ze sobą. Zaoszczędzili dobre trzy dni drogi. Deski,
smoła i narzędzia służą do naprawiania uszkodzonych wozów, karawana tej wielkości zużywa
mnóstwo drewna.
Mierzył ją wzrokiem, czujnie, mrużąc oczy.
– To rozsądne wyjaśnienie – wycedził. – Rozsądne i logiczne. Bardzo przemyślane –
dodał cicho.
Przyszła pora, by się oburzyć. Zmarszczyła brwi.
– Proszę o wybaczenie, panie hrabio, ale nie rozumiem. Dla mnie to nie do wyobrażenia,
by Verdanno mieli nie wrócić na Stepy. Dla kogoś, kto wychował się na równinie, gdzie wiatr
pędzi przez setki mil, nie napotykając nawet małego wzniesienia, tutejsze góry są...
przytłaczające. Czarne i szare kamienne ściany, które chcą człowieka zgnieść, zmiażdżyć,
odbierają wzrokowi ostrość spojrzenia, a piersiom dech. Trzeba albo się tu urodzić, albo być
szaleńcem, żeby chcieć w nich mieszkać.
Ostro, za ostro jak na prostą dziewczynę.
– Mocne słowa, panno Inro. – Jej rozmówca w mgnieniu oka był na powrót hrabią der-
Maleg, arystokratą od piętnastu pokoleń. Wyprostował się i jakby nieco oddalił, wszystko bez
zrobienia nawet małego kroku.
– Ojciec zawsze mi mówił, że nawet przed cesarzem trzeba mówić prawdę. A raczej, że
zwłaszcza przed cesarzem trzeba mówić prawdę.
– Córka oficera, prawie zapomniałem. – Skinął głową. – No dobrze, nie wspominajmy już
o tym. Więc sądzisz, że nasi goście czują się przytłoczeni górami?
– Nie sądzę, tylko wiem. Byłam z nimi, gdy w nie wjeżdżali. Gdyby nie rozkazy
starszyzny, większość wozów zawróciłaby po kilku milach. Verdanno nie są stworzeni do
gór, a góry nie są stworzone dla nich. No i jeszcze ci żołnierze... ta Górska Straż... – Zrobiła
zachmurzoną minę.
– Górska Straż?
– Zachowują się w dolinie, jakby mieli Wozaków pilnować. Zablokowali wszystkie drogi,
zabraniają wychodzenia z obozów nawet po chrust do lasu, zupełnie jakby Verdanno byli
więźniami. To dodatkowo ich drażni. A to źle, panie hrabio. W obozach jest mnóstwo
młodych, którym nie w smak takie ograniczenia, a ludzie mieszkający na Stepach nie
przywykli do zamknięcia. Ktoś może zrobić coś głupiego...