Читаем Niebo ze stali полностью

„młody głupiec błagający o wybaczenie”, a koń, którego podarowano Daghenie, kosztował na

oko ze sto orgów. Bojowy kaneya czystej krwi. Królewski dar.

Lecz ich misja nie posunęła się ani o krok. Czego właściwie Szczury od nich oczekiwały?

Że będą za dnia udawać księżniczkę i jej tłumaczkę, a nocą w przebraniu skradać się

ciemnymi korytarzami, by zdobyć tajne dokumenty straszliwego Bractwa Śmierci, które

uwiło sobie gniazdo w domu hrabiego? Albo lepiej, ubrane w czarne jak noc stroje, z

zamaskowanymi twarzami, będą wspinać się po zewnętrznych murach zamku, by uwiesiwszy

się parapetu, podsłuchiwać mrocznych narad, w czasie których hrabia lub ktoś z jego rodziny

wyjawia szczegóły przerażającego spisku, najlepiej takiego sięgającego samej stolicy, po

czym zdrajcy wychodzą, zostawiając na stole pergaminy ze wszystkimi szczegółami

zbrodniczego planu. A one wdzierają się oknem, zabierają dowody i umykają po linie

uplecionej z podartych prześcieradeł, by przekazać dokumenty Besarze i ocalić życie samego

Cesarza.

Uśmiechnęła się do tej wizji. Dobrej do sztuki wystawianej przez uliczną trupę teatralną.

Która zresztą byłaby pewnie niezłym sukcesem. Bo ta, w której szpieg błąka się po zamku,

nie bardzo wiedząc, co robić, po czym wyjeżdża z pustymi rękoma, raczej nie cieszyłaby się

powodzeniem.

Różnica między życiem a teatrem jest taka, że życie jest albo sto razy nudniejsze, albo sto

razy ciekawsze.

Miały za sobą dwa beznamiętne obiady, w czasie których gospodarze zachowywali się

jak na stypie nielubianego krewnego. Przy czym hrabia zaczął traktować ją z wyniosłą

pobłażliwością, skończyły się wzmianki o Meekhance czystej krwi i córce oficera.

Najwyraźniej nie lubił, jak mu się odmawia, nawet jeśli chodzi tylko o szpiegowanie

pracodawczyni. Z damy do towarzystwa spadła do rangi zwykłej służącej. Ale nie na wiele jej

się to zdało, bo i tak nie uzyskała dzięki temu większej swobody ruchów ani nie udało jej się z

nikim porozmawiać.

Bo choć w zamku oprócz rodziny Cywrasa-der-Malega znajdowało się jeszcze około

dwudziestu zbrojnych – najczęściej ponurych typów o wyglądzie górskich zbójów – i służba,

to wszyscy ignorowali ją w sposób doskonały. Mężczyźni i kobiety w szarych strojach kręcili

się po labiryncie pomieszczeń, zajęci swoimi sprawami, a jeśli ją spotykali, kłaniali się

uprzejmie, odpowiadali zdawkowo na zadane pytanie, po czym szli dalej. Do tego służby było

zdumiewająco mało, Kailean oceniała, że w całym zamku mniej niż trzydzieści osób. Może i

była to stara twierdza, lecz sądząc po liczbie pokoi, powinno się tu znajdować ze trzy razy

więcej ludzi.

Oczywiście rację mogła mieć Besara, twierdząc, że hrabia, jak na arystokratę, jest po

prostu biedny, lecz w takim razie można się było spodziewać, że służba na każdym kroku

będzie stękać, kwękać i narzekać na nadmiar pracy, i że radośnie wyleje wszystkie żale przy

pierwszej nadarzającej się okazji. Nic bardziej mylnego. Gdy drugiego dnia pobytu Kailean

zeszła do zamkowej kuchni, gdzie zgodnie z tradycją pokojowi, stajenni, kucharze i reszta

spożywali późną kolację, powitała ją głucha cisza. Wszyscy jak jeden mąż przerwali

rozmowy i wlepili wzrok w talerze. Wyszła po kwadransie wypełnionym odgłosami żucia

podpłomyków i siorbania rzadkiej polewki.

Besara miała rację, miejscowi, nawet służba, nie lubili obcych.

Wychyliła się przez blanki i spojrzała w dół, prosto w trzystułokciową przepaść. To

jedyne miejsce, gdzie mogła na chwilę zdjąć maskę, klapa wiodąca na spiralne schody

otwierała się z tak przeraźliwym skrzypieniem, że nie było szansy, aby ktoś ją zaskoczył. A

potrzebowała chwili bezpiecznej samotności.

Berdeth. Sięgnęła myślą do przyjaciela. Berdeth.

Poczuła go z taką intensywnością, jakby cały czas kręcił się wokół. A przecież odkąd

wyruszyli ze Stepów, pojawiał się sporadycznie, ledwo na kilka chwil, najdłużej przy tej

nieszczęsnej wieży. Nie wzywała go z byle powodu, bo zawsze wydawało jej się to czymś

niestosownym. Został z nią, bo go o to poprosiła, był przyjacielem i towarzyszem, więc

powinien mieć tyle samo swobody, co i ona. Poza tym i tak przez cały czas czuła go pod

skórą, a to wystarczyło.

Gdy tylko pojawił się w pełni, wyłaniając z cieni, wyciągnęła dłoń i położyła ją na jego

łbie. Lubił taki dotyk, a ona, gdy wtedy sięgała po własny talent, naprawdę czuła pod palcami

jego ciało. Skórę, kości, przyniesiony nie wiadomo skąd brud. Świat duchów wcale nie był

takim czystym miejscem, jak niektórzy sądzili.

Chodź, poprosiła. Chodź.

Połączyli się od razu, bez żadnych ceregieli. Westchnęła głęboko, nocne szarości nabrały

kontrastów, zapachy aromatów, a dźwięki głębi. Od pewnego czasu wiedziała już, że w chwili

połączenia ona sama się zmienia. Inaczej patrzy, inaczej mówi, inaczej się porusza. Ma nawet

Перейти на страницу:

Похожие книги