spojrzeniem. Kenneth zdążył się przyzwyczaić do tych spojrzeń, które wyglądały, jakby zaraz
za nimi miała polecieć wiązanka na temat długości włosów, niechlujnej brody,
niedostatecznego wypolerowania pancerza i butów, czyli wszystkich tych rzeczy, o które
upierdliwy oficer mógł ochrzanić młodszego stopniem. Czarny Kapitan miał różne
nieprzyjemne nawyki, ale upierdliwy nie był.
– Jak minęła kolejna noc?
– Spokojnie, panie generale.
– Widzę. – Papiery zostały odsunięte w róg stołu, Kawer Monel oparł brodę na dłoniach i
uśmiechnął się lekko, co wyglądało, jakby bolał go ząb. – Wie pan, poruczniku, że w gruncie
rzeczy nie jest pan najlepszym dowódcą.
Kenneth spojrzał na ścianę za jego plecami, przybrał obojętną minę.
– Obawiam się, że nie rozumiem, panie generale.
– Wydałem rozkaz, by pięć kompanii zajęło stanowiska wokół doliny i miało oko na
wszystko. – Uśmiech poszerzył się. – Gdy byłem porucznikiem, też tak to nazywaliśmy. Ale
do rzeczy. Cztery z tych kompanii okopały się w miejscach, gdzie kazałem im się zatrzymać.
Otoczyły się kordonem wartowników i psów, palą ogniska, wywrzaskują hasła i odzewy
dziesięć razy na godzinę i to tak, że aż tu je słyszę. Piąta natomiast wydaje się całe noce
spędzać na zasłużonym odpoczynku, cicho i spokojnie. Potrafi pan to wyjaśnić?
– Nasz obóz jest równie dobrze strzeżony, jak pozostałe.
– Wiem o tym, panie poruczniku. Gdyby było inaczej, twoi ludzie robiliby właśnie sto
okrążeń wokół zamku w pełnym rynsztunku, a ty siedziałbyś w lochu. – Generał wyprostował
się i strzepnął jakiś paproch z blatu. – Wysłałem kilku zaufanych zwiadowców, by was
sprawdzili. Niech pan nie robi takiej miny, poruczniku, nie mieliście szans ich dostrzec, to
nasz teren. Sądzę, że w Nowym Rewendath wy moglibyście tak podejść moich chłopców, ale
tutaj to my znamy wszystkie ścieżki i krzaczki. W każdym razie byli pełni podziwu. Inne
kompanie odstraszają niebezpieczeństwo, wy je wabicie. Co byście zrobili, gdyby ci zabójcy
złapali przynętę?
– Zabilibyśmy ich.
Kenneth wciąż gapił się w ścianę, ale czuł, jak spojrzenie dowódcy błądzi po jego twarzy.
– Tak. Szybka i zdecydowana odpowiedź, godna oficera Straży.
Kawer Monel wstał i podszedł do znajdującego się za stołem okna. Odwrócił się i
przysiadł na wąskim parapecie.
– Właściwie powinienem pana pochwalić, gdyby nie to, że ma pan podkrążone oczy i
sprawia wrażenie potwornie zmęczonego. A przemęczony oficer nie jest w stanie dowodzić w
czasie walki. Nie potrafi szybko myśleć ani decydować. To źle. Widywałem już oddziały,
które nieprzemyślany lub za późno wydany rozkaz posyłał na rzeź.
Porucznik oderwał wzrok od ściany i popatrzył na Czarnego Kapitana, który miał taką
minę, jakby właśnie robił komuś żart. Nie patrzył w oczy Kennetha, co było tym bardziej
denerwujące. Gdy ktoś taki jak Kawer Monel nie patrzy ci w oczy, to znaczy, że jest źle.
– Trzymanie warty wraz ze swoimi ludźmi czy chodzenie w szpicy na patrolu jest dobre
w spokojnych i cywilizowanych prowincjach, jakie macie na zachodzie. Ale nie tu i nie teraz.
Zbyt brakuje mi dobrych oficerów.
Porucznik rzeczywiście musiał być zmęczony, dopiero po chwili bowiem jego niepokój
wzrósł. Velergorf wspominał Monela jako zimnokrwistego, twardego jak krzemień
sukinsyna, który gdy wszystko było w porządku, wrzeszczał na swoich ludzi, wyzywał i klął.
Natomiast kiedy zaczynał chwalić, wszyscy chodzili na paluszkach, jakby ktoś włożył im w
portki gniazdo os. A on, Kenneth-lyw-Darawyt, chyba właśnie usłyszał coś w rodzaju
komplementu. Najwyraźniej Czarny Kapitan zamierzał mu podać rękę, trzymając w dłoni
zatrutą igłę.
– Czytałem właśnie po raz kolejny raport pułkownika Gewanra na temat przebiegu służby
pana i pańskiej kompanii. I gdybym nie słyszał o pułkowniku naprawdę dobrych rzeczy,
zacząłbym sądzić, że mnie okłamuje. Wie pan dlaczego?
– Nie, panie generale.
– Bo zgodnie z tym raportem wysłał mi swój najlepszy oddział.
Cholera, drugi komplement.
– Nadal nie rozumiem, panie generale. Szósty Pułk ma kilka innych, równie zasłużonych
kompanii, a my jesteśmy w nim najmłodszym oddziałem.
– I najbardziej znanym. Przynajmniej w okolicach Belenden. Rajdy na tereny aherów,
zlikwidowanie grupy przeklętych czarowników, kilka rozbitych dużych band, schwytanie
szpiega, odnalezienie zimą zaginionego hrabiego Hendera-sed-Falera, i to podczas zamieci,
doszczętne zniszczenie trzystuosobowej bandy Nawera Ta’Klaw, nawet tutaj o tym
usłyszałem. Do tego pochwały na piśmie dla większości żołnierzy, prawo noszenia własnego
znaku, i tak dalej. W raporcie wasz dowódca opisywał kompanię, jakby była panną na
wydaniu. Taką niezbyt urodziwą i z małym posagiem.
Kenneth potrzebował dłuższej chwili, by zrozumieć aluzję.
– Czyli uważa pan, panie generale, że kłamał?