nawet kosza z żarem. Zła wentylacja – wyjaśnił Ekkenhard, gdy poprosiły o coś takiego.
Od kilku dni zastanawiały się, czy nie lepiej byłoby im w lochu.
Daghena przeciągnęła się jeszcze raz, znów łokciem trafiając Kailean w żebra. W
komnacie znajdowały się dwa pojedyncze łóżka, ale po pierwszej nocy zsunęły je i spały
razem, dzieląc się odrobiną ciepła. Sprawdzało się to nieźle, tylko poranki, składające się z
poszturchiwania i prób zawładnięcia oboma kocami, były niezmiennie irytujące.
– To która wychodzi i zapala lampę? – Kailean nie zadała sobie trudu wysunięcia głowy
spod przykrycia.
– Inra-lon-Weris oczywiście – obcy głos dochodził spod ściany. – Nie do przyjęcia jest,
by księżniczka Gee’nera z rodu Frenwelsów wstawała pierwsza, podczas gdy jej dama do
towarzystwa wyleguje się w łóżku.
Koce pofrunęły do góry, zanim padło słowo „księżniczka”, a przy słowie „towarzystwa”
obie były już na nogach, jedna z szablą, druga z nożem i bransoletką z kilku kamyków
powiązanych rzemykiem w rękach. Kobieta siedząca pod ścianą skończyła zdanie, mając
przed twarzą dwa ostrza i błyszczący dziwacznie talizman. Nawet nie mrugnęła.
– Ekkenhard uprzedził mnie, że czegoś takiego mogę się spodziewać, ale muszę
stwierdzić, że i tak mnie zaskoczyłyście. Noclegi pod gołym niebem z nieprzyjaciółmi
mogącymi czaić się gdzieś w ciemnościach, nieprawdaż moje drogie? Warty na wrogim
terenie, gdy od was zależy życie towarzyszy. Broń zawsze pod ręką i ciągła czujność, mam
rację?
Obca siedziała na krześle z taką godnością, jakby to był tron. Wyprostowana, z
siwiejącymi włosami zaczesanymi w malutki kok, w czarnej sukni złamanej tylko bielą
kołnierzyka i mankietów. Dłonie złożyła na podołku. W bladej twarzy zwracały uwagę
ciemne przenikliwe oczy.
Kailean opuściła szablę.
– A mimo to weszłaś tutaj, a my cię nie usłyszałyśmy. Kim jesteś? Zawodową
skrytobójczynią?
Kobieta potrząsnęła głową.
– Nie, moja droga. Jestem kimś groźniejszym, kimś, kto może podejść do ciebie o każdej
porze dnia i nocy. Kimś, kto może cię ubierać i rozbierać, dotykać nagą, grzebać w bieliźnie,
sprawdzać listy, podać truciznę w jadle i napoju, wykraść każde dokumenty, odkryć każdy
sekret. Kimś, kogo nie dostrzegasz, kto porusza się jak cień na samym skraju widzenia, lecz
zawsze jest pod ręką. – Uśmiechnęła się, niespodziewanie ładnie i życzliwie. – Jestem
zawodową służącą od trzydziestu lat.
Machnęła dłonią w stronę Dagheny.
– Twój nóż, skarbie. Byłabyś tak uprzejma? I to, co trzymasz w drugiej ręce też.
Daghena zawahała się, po czym opuściła broń.
– Dobrze. Muszę wspomnieć Ekkenhardowi, że warunki, jakie wam zapewnił, są bardziej
niż skandaliczne. Zimno, ciemno i wilgotno. Pewnie stąd wasze stroje, jak mniemam?
Spojrzały na siebie. Grube koszule, wełniane portki i skarpety. O co jej chodzi?
Ubrana na czarno kobieta wykonała ruch, jakby zamierzała wstać, i zamarła ze sztychem
szabli przy piersi.
– Nie przedstawiłaś się... moja droga. – Kailean pozwoliła sobie na złośliwość, ale dla
podkreślenia powagi delikatnie poruszyła bronią. – Rzucenie imieniem Szczura to za mało.
Zbyt wielu go zna. Weszłaś tu bez zaproszenia, a u nas, na Wschodzie, można dostać za to
szablą po łbie. Powiedz mi coś więcej albo zwiążemy cię i poczekamy na naszego opiekuna.
Kobieta opadła na krzesło, ponownie splotła palce na podołku i uśmiechnęła się samymi
oczami.
– Ekkenhard chyba was nie docenia. – Przekrzywiła głowę, uważnie mierząc Kailean
wzrokiem. – Wspominał coś o dwóch gąskach z prowincji, które idą na rzeź, ale nie jesteście
takie naiwne, jak sądzi. Mam rację?
Szabla delikatnie oparła się o jej mostek.
– Dobrze. – Uśmiech z oczu nie zniknął. – Ty jesteś Kailean-ann-Alewan, przybrana
córka Wozaków Verdanno, a ona to Daghena Oanyter z rodu Weghein, z plemienia
Hearysów. Obie macie za zadanie wcielić się w wozacką księżniczkę i jej towarzyszkę i udać
do zamku hrabiego Cywrasa-der-Malega. Waszym zadaniem będzie sprawdzenie, dlaczego
większość mordów i zaginięć w Olekadach ma miejsce w pobliżu jego ziem. Ty, drogie
dziecko – spojrzała na Daghenę – masz być barbarzyńską księżniczką, bo twoja uroda,
całkiem interesująca zresztą, pasuje do tego, jak miejscowi wyobrażają sobie taką osobę.
Kailean ma odgrywać Inrę-lon-Weris, Meekhankę czystej krwi, którą księżniczka wynajmuje
jako towarzyszkę i nauczycielkę języka. Ponieważ ostatnia wielka karawana ma przybyć
dopiero za kilka dni, a Wozacy nie zgodziliby się, by ich księżniczka opuściła obóz, nim
wszystko zostanie należycie przygotowane, mamy jeszcze trochę czasu, by nauczyć was ról.
Przekonałam cię?
– Tak. – Kailean cofnęła szablę. – Co teraz?
– Teraz wrócicie do łóżka, zanim się przeziębicie.
Usiadły na łóżku, chowając przemarznięte stopy pod kocami, ale wciąż trzymając broń na