– Oficer Straży innemu oficerowi Straży? – Uśmieszek błądzący na bladych wargach
dowódcy pogłębił się. – Nigdy. Powiedzmy, że uważałem, iż nieco koloryzował.
Wygląd generała odpowiadał powszechnym wyobrażeniom o zimnokrwistych
sukinsynach wszelkiego autoramentu. Blada cera, krótko ścięte włosy, gładko ogolona twarz,
jasnoniebieskie, najczęściej zmrużone oczy. Dlatego gdy się uśmiechał, człowiek miał
wrażenie, że zaraz dostanie nożem w bebechy.
– Jesienią wysłałem paru ludzi na zachód, żeby o was popytali i zadali kilka pytań
pułkownikowi Gewanrowi. Nic specjalnego, wędrując wzdłuż gór, starali się zebrać
informacje o większości kompanii, które mi dostano. W przypadku Szóstej w zasadzie
potwierdzili wszystko, co było w raporcie. Miejscowi ciągle was dobrze wspominają.
Jeśli ten uśmiech miał być przyjazny, to Kenneth wolał nie wiedzieć, jak wygląda taki
złośliwy.
– Pułkownik poszerzył nieco opis, który zawarł w oficjalnym raporcie. Podobno starliście
się z bojową drużyną Szczurzej Nory.
– Przez pomyłkę, panie generale. Nie ujawnili się nam. A potem była nocna walka...
– ... w której każdy, kto nie nosi płaszcza, to wróg. Wiem. Ale to po ich stronie zostało
kilku zabitych i rannych. I ktoś w Norze postanowił się na was odegrać?
– Tak słyszałem.
– Więc pułkownik wysłał was tu, żeby ochronić oddział? Zna pan to powiedzonko, ze
strumienia do rzeki? Miejscowe. Zresztą nieważne. – Monel machnął ręką. – Żałuję, że więcej
kompanii nie weszło w drogę Szczurom.
– Nie rozumiem – wyrwało się porucznikowi.
– Zeszłego lata wzdłuż gór poszedł rozkaz, że dla wzmocnienia Regimentu Wschodniego
każdy pułk ma wysłać tutaj jedną kompanię. Zresztą tak powstała Szósta, nieprawdaż?
Kawałek papieru, kilka dziesiątek z różnych miejsc, młody oficer bez konkretnego
przydziału, pieczątka i mamy kompanię. Jakich ludzi pan dostał?
– Najlepszych.
O, teraz wyjaśniło się, jak wygląda złośliwy uśmiech Czarnego Kapitana. Ściany komnaty
zdawały się pokrywać szronem.
– Andan-key-Treffer – trzykrotnie mianowany do stopnia dziesiętnika, dwa razy
zdegradowany, w tym raz za obrazę oficera. Bergh Maws – podejrzenia o nadużycia, czyli
kradzież zapasów z kuchni wojskowej. Cawe Kaln – nagana za lekceważący stosunek do
przełożonych. Tenh-kea-Dynsah – podejrzenia o kontakty z lokalnymi bandami. Malawe
Gryncel – nagana za zniszczenie mienia o znacznej wartości... – Generał zawiesił głos. –
Mam wymieniać dalej? Poza tym na palcach obu rąk mogę policzyć tych, którzy mają za sobą
więcej niż dziesięć lat służby. Dostał pan kiepski materiał i przekuł go w świetny oddział.
Jeszcze jeden komplement. Czarny Kapitan najwyraźniej zamierzał wysłać Szóstą na
samo dno piekła.
Andan rzeczywiście miał paskudny charakter, ale jego poprzedni dowódca był po prostu
upierdliwym gnojkiem, Bergh zbyt kochał psy, żeby pozwolić im głodować, zwłaszcza kiedy
kwatermistrz w jego poprzednim pułku kantował na ich racjach. Fakt, że kwatermistrz ten
trafił potem do lochu, nie wpłynął na wykreślenie nagan z kartoteki dziesiętnika. Tenh miał
kilku kuzynów, których inni kuzyni podobno gdzieś zbójowali. Nic niezwykłego, bo
właściwie w rodzinie każdego strażnika, gdyby zagłębić się dostatecznie w więzy
pokrewieństwa, był ktoś taki, ale chłopak miał też za długi język i za bardzo się tym
przechwalał. Malawe wpadł po pijaku do studni, a to, co tam zostawił, wymagało jej
dokładnego wyczyszczenia. I tak dalej. Jeśli spojrzeć na każdy przypadek osobno, jego ludzie
nie wypadali gorzej niż inni strażnicy. Lecz jeśli zebrać je do kupy, to Czerwone Szóstki
miały najwyższą średnią wykroczeń i nagan w zachodniej części Ansar Kirreh. Generał
patrzył na niego i już się nie uśmiechał.
– Dostał pan, poruczniku, odpadki z innych kompanii. Najgorsze, najbardziej krnąbrne
dziesiątki. A teraz, jak pan sądzi, jaki materiał dostałem ja?
Kenneth przeniósł spojrzenie na ścianę.
– Nie wiem, panie generale.
– Dobry. – Nie musiał patrzeć, by wiedzieć, że Kawer Monel znów uśmiecha się
złośliwie. – Szczerze mówiąc, lepszy, niż myślałem. Z dwudziestu trzech pułków Górskiej
Straży wysłano do mnie dwadzieścia trzy kompanie. W większości w niepełnym składzie,
więc zamiast ponad dwóch tysięcy ludzi, dostałem ich tysiąc pięciuset. Ale jak na Straż, to i
tak spora siła. Tylko że – tak jak w przypadku Szóstej Kompanii – dowódcy oddziałów,
którym nakazano się podzielić ludźmi, wybierali tych najmniej wartościowych. Krnąbrnych,
mniej rozgarniętych, świeżo zaciągniętych i tak dalej. Ósmy pułk przysłał mi kompanię
składającą się z samych rekrutów, osiemdziesięciu trzech młokosów, którzy normalnie
powinni przynajmniej jeszcze rok albo dwa ćwiczyć szermierkę i strzelanie, zanim