— Co?… Aaa!… Dobrze… Herbata dziś będzie wyjątkowa! Moja nowa sekretarka to po prostu mistrzyni w parzeniu herbaty… To znaczy… Hmm… Dokąd mam zadzwonić?
— Nie rozumiem — powiedział prokurator.
— No, chodzi mi o to, że… Hmm… Jeżeli mam dzwonić, to muszę przecież wiedzieć… Hmm… Znać telefon… On nigdy nie zostawia numeru… — Głowacz nagle chorobliwie poczerwieniał, zaczął się gorączkowo krzątać i poklepywać dłońmi po biurku szukając ołówka. — Gdzie więc kazał zadzwonić?
Prokurator postanowił się wycofać.
— Zażartowałem — powiedział.
— Jak?… Co?… — po twarzy Głowacza błyskawicznie przemknęło mnóstwo podejrzanych uczuć. — A! Zażartowałeś?… — Zaniósł się nieszczerym śmiechem. — Aleś mnie nabrał!… A ja już myślałem… Ha-ha-ha!… Jest już herbatka!
Prokurator odebrał z wypielęgnowanych rąk wypielęgnowanej sekretarki szklankę mocnej, gorącej herbaty i powiedział:
— No dobrze, pożartowaliśmy sobie. Teraz do roboty! Gdzie masz te swoje papierzyska?
Głowacz, wykonując mnóstwo niepotrzebnych ruchów, wydobył z szuflady i podał prokuratorowi projekt protokołu pokontrolnego. Sądząc z tego, jak się przy tym kurczył i zwijał, projekt był nafaszerowany dezinformacją, a jego autorzy starali się wprowadzić inspektora w błąd i w ogóle byli zakamuflowanymi wywrotowcami.
— Mmm-tak… — wymamrotał prokurator ssąc kryształek cukru. — Co my tu mamy?… „Protokół inspekcji”… No tak… Laboratorium interferencji… Laboratorium badań spektralnych… Laboratorium promieniowania integralnego… Nic nie rozumiem, zęby można sobie na tym połamać. Jak ty się w tym wszystkim orientujesz?
— A ja… Hmm… Ja, powiem ci szczerze, również się nie znam. Jestem przecież z zawodu… Hmm… Administratorem… Ja się w to wszystko nie mieszam…
Głowacz odwracał wzrok, przygryzał wargi, nerwowo burzył fryzurę i teraz było już zupełnie jasne, że nie jest żadnym administratorem, lecz specjalnie przeszkolonym chontyjskim szpiegiem. Ależ typ!…
Prokurator wrócił do protokołu. Rzucił głęboką uwagę o przekroczeniu limitów finansowych, którego dopuściła się grupa wzmacniania emisji; zapytał, kto to jest Zoj Barutu, czy to przypadkiem nie krewny Mora Barutu, wybitnego pisarza propagandysty; wyraził niezadowolenie z faktu, że refraktometr bezsoczewkowy, który kosztował masę pieniędzy, nie jest do tej pory należycie wykorzystany; wreszcie podsumował wyniki sekcji doskonalenia propagacji promieniowania stwierdzeniem, że żadnych istotnych postępów nie widzi (dzięki Bogu, dodał w myśli) i że ten jego sąd winien koniecznie znaleźć się w protokole.
Fragment sprawozdania dotyczący prac sekcji ochrony przed promieniowaniem przerzucił szczególnie niedbale. Drepczecie w miejscu — oświadczył. — W ochronie fizycznej prawie nic nie osiągnęliście, w fizjologicznej jeszcze mniej… Ochrona fizjologiczna to w ogóle nie dla nas: nie pozwolę się kroić, bo jeszcze idiotę ze mnie zrobicie… za to chemicy to zuchy, następną minutę wywalczyli. W zeszłym roku minutę i dwa lata temu półtorej… To znaczy, że teraz mogę zażyć pigułkę i zamiast trzydziestu minut męczyć się tylko dwadzieścia dwie… No cóż, nieźle… Prawie trzydzieści procent… Zapisz moją opinię: przyspieszyć tempo prac nad ochroną fizyczną, nagrodzić pracowników działu ochrony chemicznej. To wszystko.
Odrzucił kartki Głowaczowi.
— Każ to przepisać na czysto… Moje uwagi również… A teraz dla formalności zaprowadź mnie… No powiedzmy… Eee… U fizyków byłem zeszłym razem… Zaprowadź mnie do chemików, zobaczę, jak tam u nich…
W asyście Głowacza i dziennego referenta przeszedł się bez pośpiechu po laboratoriach działu ochrony chemicznej. Uśmiechał się uprzejmie do ludzi z jedną naszywką na rękawie, poklepywał czasami po ramieniu beznaszywkowych, zatrzymywał się przy wyższych stopniem, aby uścisnąć rękę i zapytać, czy nie mają jakichś pretensji do kierownictwa.
Pretensji nie było. Wszyscy zdawali się pracować albo udawali, że pracują. U nich nigdy nic nie wiadomo. Migały jakieś światełka na jakichś aparatach, bulgotały jakieś płyny w jakichś naczyniach, cuchnęło jakimś paskudztwem, gdzieniegdzie męczono zwierzęta. Było czysto, widno i przestronnie, ludzie wyglądali na sytych i zadowolonych, entuzjazmu nie przejawiali, do inspektora odnosili się z szacunkiem, ale bez odrobiny ciepła, nie mówiąc już o właściwej w tym wypadku uniżoności.