Maksym podszedł do kobiety, ostrożnie uniósł i przeniósł na łóżko. Czuł się niewyraźnie. Nie tego oczekiwał. Teraz sam zresztą nie wiedział, czego oczekiwał: żółtych, wyszczerzonych nienawistnie kłów, wściekłego wycia, bezwzględnej walki na śmierć i życie… Nie miał z czym porównywać swoich odczuć, ale przypomniał sobie, jak kiedyś ustrzelił tachorga i jak to ogromne, groźne z wyglądu i okrutne podobno zwierzę zwaliwszy się ze złamanym kręgosłupem do wielkiej jamy cicho, żałośnie płakało i coś mamrotało w śmiertelnej rozpaczy prawie ludzkim głosem…
— Kandydat Sym! — kraknął rotmistrz. — Rozkazałem na podłodze!
Patrzył na Maksyma przeraźliwymi, przezroczystymi oczami, usta wykrzywiły mu się jakimś nerwowym skurczem. Maksym zrozumiał, że nie może tu być sędzią i określać, co jest dobre, a co złe. Jeszcze jest obcy, jeszcze nie zna ich miłości i ich nienawiści… Uniósł kobietę i położył obok tęgiego człowieka, który strzelał w korytarzu. Pandi wraz z drugim legionistą sapiąc wywracali kieszenie aresztowanych. Cała piątka była nieprzytomna.
Rotmistrz rozsiadł się w fotelu, rzucił czapkę na stół, zapalił i skinął na Maksyma. Maksym podszedł i dziarsko stuknął obcasami.
— Dlaczego rzuciłeś broń? — zapytał półgłosem rotmistrz.
— Rozkazał pan nie strzelać.
— Panie rotmistrzu.
— Tak jest. Rozkazał pan nie strzelać, panie rotmistrzu.
Rotmistrz ze zmrużonymi oczami wydmuchiwał dym pod sufit.
— To znaczy, że gdybym ci rozkazał nie rozmawiać, to być sobie odgryzł język.
Maksym nic nie odpowiedział. Doskonale pamiętał nauki Gaja.
W korytarzu rozległy się pospieszne kroki. Do pokoju wszedł Gaj i wyprężył się przed rotmistrzem.
— Zajmij się tymi półtrupami, kapralu — powiedział rotmistrz. — Kajdanek wystarczy?
Gaj spojrzał przez ramię na aresztowanych.
— Proszę o pozwolenie na wzięcie jednej pary z drugiej drużyny.
— Wykonać!
Gaj wybiegł, a w korytarzu już znów tupały buty, zjawili się dowódcy innych drużyn i zameldowali, że akcja przebiega pomyślnie, dwóch podejrzanych zatrzymano, mieszkańcy jak zwykle okazują aktywną pomoc. Rotmistrz rozkazał szybciej kończyć, a potem przekazać do sztabu umowne hasło „Cokół”. Kiedy dowódcy drużyn wyszli, zapalił nowego papierosa i jakiś czas milczał, patrząc, jak legioniści zdejmują z regałów książki, przeglądają je i rzucają na łóżko.
— Pandi — powiedział półgłosem — zajmij się obrazami. Tylko z tym obchodź się ostrożnie. Nie zniszcz, wezmę go sobie. — Odwrócił się do Maksyma. — Co o tym powiesz?
Na obrazie widniał morski brzeg, wysoka wodna dal bez horyzontu, zmierzch i kobieta wychodząca z morza. Wiatr. Wilgoć. Zimno.
— To dobry obraz, panie rotmistrzu — powiedział Maksym.
— Poznajesz okolicę?
— Nie, panie rotmistrzu. Tego morza nigdy nie widziałem.
— A jakie widziałeś?
— Zupełnie inne, panie rotmistrzu. Ale kapral Gaal sądzi, że to jest fałszywa pamięć.
— Brednie. To samo. Tylko patrzyłeś nie z brzegu, lecz z mostku. Pod sobą miałeś pokład, a z tyłu na rufie jeszcze jeden mostek, tyle że trochę niższy. A na brzegu stała nie ta baba, lecz czołg. Celowałeś w nasadę wieży. Czy ty wiesz, szczeniaku, co to znaczy, kiedy podkalibrowy trafia pod wieżę? Massaraksz… — — wysyczał i rozgniótł niedopałek na stole.
— Nie rozumiem — powiedział Maksym zimno. — Nigdy w życiu niczym w nic nie celowałem.
— Skąd możesz wiedzieć? Przecież niczego nie pamiętasz, kandydacie Sym!
— Pamiętam, że nie celowałem.
— Panie rotmistrzu!
— Pamiętam, że nie celowałem, panie rotmistrzu. Nie rozumiem też, o czym pan mówi.
Wszedł Gaj w towarzystwie dwóch kandydatów, którzy zaczęli zakładać aresztowanym ciężkie kajdanki.
— To też ludzie — powiedział rotmistrz. — Mają żony, dzieci. Kogoś kochali, ktoś ich kochał.
Oficer wyraźnie się z niego natrząsał, ale Maksym powiedział to, co myślał:
— Tak, panie rotmistrzu. To, okazuje się, też są ludzie.
— Nie spodziewałeś się tego?
— Tak, panie rotmistrzu. Oczekiwałem czegoś innego.
Kątem oka zauważył, że Gaj patrzy z przestrachem na niego. Ale miał dosyć kłamstw, więc dorzucił:
— Myślałem, że to są rzeczywiście wyrodki. Coś w rodzaju nagich, plamistych… zwierząt.
— Nagi, plamisty dureń! — powiedział dobitnie rotmistrz. — Kołek! Nie jesteś na południu. Tutaj oni wyglądają jak ludzie. Dobrzy, mili ludzie, których przy silnym wzruszeniu okropnie bolą główki. A ciebie przy wzruszeniu głowa nie boli? — zapytał nieoczekiwanie.
— Mnie nigdy nic nie boli, panie rotmistrzu — odpowiedział Maksym. — A pana?
— Coo?
— Mówi pan tak rozdrażnionym tonem — powiedział Maksym — że pomyślałem…
— Panie rotmistrzu! — jakimś wibrującym głosem krzyknął Gaj. — Posłusznie melduję, że aresztowani przyszli do siebie.
Rotmistrz popatrzył na niego i uśmiechnął się.