— Uważają nas za wyrodków. Trudno już dziś dociec, od czego się to zaczęło. Ale dziś Płomiennym jest wygodnie szczuć na nas, bo to odwraca uwagę narodu od problemów wewnętrznych, od korupcji finansistów, zbijających ogromne fortuny na zamówieniach wojskowych i na budowie wież.
— To już jest coś — powiedział Maksym. — To znaczy, że chodzi o pieniądze. Chorążowie służą więc pieniądzom. Kto jeszcze za nimi stoi?
— Chorążowie nikomu nie służą. Oni sami są pieniędzmi. Oni są wszystkim i niczym, gdyż są anonimowi i nieustannie żrą się między sobą… On powinien porozmawiać z Dzikiem — zwrócił się do barczystego. — Znaleźliby wspólny język.
— Dobrze, o Chorążych porozmawiam z Dzikiem. A teraz…
— Z Dzikiem pan już nie porozmawia — powiedział Memo ze wściekłością. — Dzika rozstrzelali.
— To jednoręki — wyjaśniła Ordia. — Zresztą pan pewnie wie…
— Wiem — odparł Maksym. — Ale jego nie rozstrzelali. Skazali na katorgę.
— Niemożliwe — powiedział barczysty. — Dzika? Na katorgę?
— Tak — odpowiedział Maksym. — Gela Ketszefa na stracenie, Dzika na katorgę, a jeszcze jednego, który nie chciał podać swego nazwiska, zabrał do siebie cywil. Chyba do kontrwywiadu.
Znowu wszyscy zamilkli. Doktor napił się z kubka. Barczysty siedział z głową opartą na rękach. Leśnik, boleściwie posapując, patrzył ze współczuciem na Ordię. Ordia zacisnęła wargi i wlepiła oczy w stół. Maksym pożałował, że poruszył ten temat. To było prawdziwe nieszczęście i jedynie Memo nie tyle smucił się, ile się bał. Takim ludziom nie wolno powierzać karabinu maszynowego — pomyślał przelotnie Maksym. — On nas tu wszystkich wystrzela.
— No dobrze — powiedział barczysty. — Ma pan jeszcze do nas pytania?
— Mam wiele pytań — powiedział wolno Maksym. — Ale obawiam się, że wszystkie będą w mniejszym lub większym stopniu nietaktowne.
— No cóż, niech będą nietaktowne.
— Dobrze. Ostatnie pytanie. Co z tym mają wspólnego wieże OPB? Dlaczego one wam przeszkadzają?
Wszyscy nieprzyjemnie się roześmiali.
— Ale dureń! — powiedział Leśnik. — Bazę mu dajcie…
— To nie jest OPB — powiedział Doktor. — To nasze przekleństwo. Oni wynaleźli promienie, za pomocą których stworzyli pojęcie wyrodka. Większość ludzi, na przykład pan, nie zauważa tego promieniowania, jakby go w ogóle nie było. Natomiast nieszczęsna mniejszość wskutek jakichś tam odrębności swojego organizmu odczuwa przy napromieniowywaniu potworne bóle. Niektórzy z nas, ale to są jednostki, potrafią wytrzymać ten ból, drudzy nie wytrzymują i krzyczą, inni tracą przytomność, reszta w ogóle wariuje i umiera… A wieże to nie żadna obrona przeciwbalistyczna. Taka obrona w ogóle nie istnieje, nie jest zresztą potrzebna, gdyż ani Chontia, ani Pandea nie mają pocisków balistycznych i lotnictwa. Mają za to inne kłopoty, bo od czterech lat trwa tam wojna domowa. Wieże — to nadajniki. Oni włączają je dwa razy na dobę w całym kraju i wyławiają nas, póki leżymy obezwładnieni bólem. Do tego dochodzą jeszcze nadajniki bliskiego zasięgu, ruchome emitery na samochodach patrolowych, emitery samobieżne i nieregularne seanse nocami… Nie mamy się gdzie ukryć, gdyż nie istnieją żadne ekrany ochronne, wariujemy więc, strzelamy sobie w łeb, robimy głupstwa z rozpaczy, wymieramy…
Doktor zamilkł, chwycił kubek i jednym haustem wypił go do dna. Potem zaczął ze wściekłością rozpalać fajkę. Twarz mu spazmatycznie drgała.
— Taak, żyliśmy jak u Boga za piecem — powiedział z rozpaczą w głosie Leśnik. — Dranie — dodał po chwili milczenia.
Nie ma sensu mu tego opowiadać — odezwał się nagle Memo. — On przecież nie wie, co to takiego. Nie ma pojęcia, co to znaczy czekać każdego dnia na kolejny seans.
— Dobrze — powiedział barczysty. — Nie ma pojęcia, więc nie ma o czym mówić. Kotka głosowała za nim. Kto jeszcze za i kto przeciw?
Leśnik otworzył usta, ale Ordia go uprzedziła.
— Chcę wytłumaczyć, dlaczego jestem za. Po pierwsze, ja mu wierzę. Ja to mówiłam i może to nie jest zbyt ważne, gdyż dotyczy tylko mnie. Ale ten człowiek potrafi robić rzeczy, które mogą przydać się wszystkim. On potrafi goić nie tylko swoje, lecz również i cudze rany… Proszę mi wybaczyć, Doktorze, ale znacznie lepiej od pana.
— Jakiż ze mnie lekarz — powiedział Doktor. — Sądowy konował.
— Ale to jeszcze nie wszystko — ciągnęła Ordia. — On potrafi odejmować ból.
— Jak to? — zapytał Leśnik.
Nie wiem, jak to robi. Masuje skronie, coś szepcze i ból mija. Dwukrotnie chwyciło mnie u matki i oba razy mi pomógł. Za pierwszym razem nie bardzo mu wyszło, ale w każdym razie nie straciłam przytomności jak zwykle. A za drugim razem bólu w ogóle nie było…