— Już mówiłem — powiedział Maksym. — Nowy plan jest lepszy od starego, ale i tak nic nie jest wart. Pozwólcie mi wszystko zrobić samemu. Zaryzykujcie.
— Nie mówmy o tym! — powiedział Generał rozdrażnionym tonem. — Z tym już skończyliśmy. Masz jakieś rzeczowe uwagi?
— Nie — odrzekł Maksym, który już pożałował, że znów powrócił do tej sprawy.
— Skąd się wzięły te tabletki? — spytał nagle Memo.
— To są stare tabletki — powiedział Generał. — Makowi udało się je trochę ulepszyć.
— Ach, Makowi… Więc to jego pomysł?
Kopyto powiedział to takim tonem, że wszyscy poczuli się niezręcznie. Jego słowa można było zrozumieć następująco: nowicjusz, w dodatku niezupełnie nasz, w dodatku przybysz z tamtej strony… Czy tu przypadkiem nie śmierdzi zasadzką, takie wypadki bywały…
— Nie! — powiedział ostro Generał. — To pomysł sztabu i zechciej się podporządkować, Kopyto.
— Podporządkowuję się — powiedział Memo wzruszając ramionami. — Jestem temu przeciwny, ale się podporządkowuję. Co mam niby zrobić?…
Maksym ze smutkiem popatrzył na nich. Siedzieli przed nim zupełnie różni ludzie, którym w zwykłych warunkach pewnie by nawet do głowy nie przyszło, że mogą się razem zebrać: były rolnik, były kryminalista, była nauczycielka. Mieli tylko jedną cechę wspólną: wszyscy byli uznani za wrogów społeczeństwa, z jakiegoś idiotycznego powodu byli znienawidzeni przez wszystkich i cały ogromny państwowy aparat przymusu był nastawiony na ich tropienie. To, co zamierzali zrobić, nie miało sensu. Za kilka godzin większość z nich nie będzie żyć, a na świecie nic przez to się nie zmieni. Również dla pozostałych przy życiu nic się nie zmieni. W najlepszym wypadku zyskają dziesięciodniowy urlop od piekielnych bólów, ale będą poranieni, wymęczeni ucieczką, zaszczuci psami; będą musieli ukrywać się w cuchnących norach, a potem wszystko zacznie się od początku. Działać razem z nimi było głupio, ale porzucenie ich byłoby podłością i trzeba było wybrać głupotę. A może w tym świecie w ogóle nie można inaczej i jeżeli chce się dokonać czegoś pożytecznego, należy najpierw robić rzeczy idiotyczne? Trzeba jedynie pamiętać, że głupota jest skutkiem bezsilności, bezsilność zaś wypływa z ciemnoty i nieznajomości prawidłowej drogi… Ale to przecież niemożliwe, żeby wśród tysięcy dróg nie było jednej prawidłowej! Jedną drogą już poszedłem — myślał Maksym — ale to była zła droga. Teraz muszę pójść, tą chociaż już teraz widzę, że również nie jest dobra. Może jeszcze nieraz przyjdzie mi chodzić błędnymi drogami i grzęznąć w ślepych zaułkach. Przed kim się zresztą usprawiedliwiam — pomyślał — i po co? Oni potrzebują pomocy, ja im tej pomocy mogę udzielić i to jest wszystko, co obecnie muszę wiedzieć…
— Teraz się rozejdziemy — powiedział Generał. — Kopyto idzie z Zielonym, Mak z Leśnikiem, ja z Kotką. Zbiórka o dziewiątej zero, zero przy kamieniu granicznym. Iść tylko lasem, bez drogi… Parom nie wolno się rozłączać, jeden odpowiada za drugiego. Idźcie. Pierwsi odchodzą Memo i Zielony. — Zebrał niedopałki na kawałek papieru, zawinął i wsunął do kieszeni.
Rozdział XI
Od skraju lasu do ogrodzenia z drutu kolczastego trzeba było czołgać się. Jako pierwszy pełzł Zielony, który ciągnął za sobą tyczkę z ładunkiem wybuchowym i po cichu klął ciernie wbijające mu się w ręce. Za nim czołgał się Maksym dźwigający worek z minami magnetycznymi. Niebo było pokryte chmurami, siąpił deszcz. Trawa była mokra i po chwili obaj przemokli do nitki. Deszcz przesłaniał wszystko i Zielony musiał się orientować według kompasu. Ani razu nie zboczył z drogi. Widać było, że to człowiek doświadczony. Później ostro zapachniało wilgotną rdzą i Maksym dojrzał trzy rzędy drutów kolczastych, a za drutami rozmyty, ażurowy ogrom wieży. Uniósł trochę głowę i wypatrzył u jej podstawy niską budowlę o prostokątnych zarysach. To był bunkier, w którym siedziało trzech legionistów z karabinami maszynowymi. Przez szum deszczu dobiegały niewyraźne głosy. Później ktoś zapalił zapałkę i słabe, żółte światełko rozjaśniło długą strzelnicę.