Zielony klnąc szeptem wsuwał tyczkę pod druty. „Gotowe — powiedział cicho. — — Odczołguj się”. Odczołgali się o jakieś dziesięć kroków i zaczęli czekać. Zielony ściskał w dłoni sznur detonatora i wpatrywał się w świecące wskazówki zegarka. Miał dreszcze. Maksym słyszał, jak szczęka zębami i ciężko dyszy. Jego też trzęsło. Włożył rękę do worka i dotknął min. Miny były szorstkie i zimne. Deszcz się nasilił, jego szelest zagłuszał wszystkie dźwięki. Zielony uniósł się i stanął na czworakach. Ciągle coś szeptał. Nie wiadomo, czy klął, czy się modlił. „No, dranie!” — powiedział nagle i wykonał gwałtowny ruch prawą ręką. Rozległ się trzask spłonki, syk i w przodzie wytrysnął spod ziemi czerwony jęzor płomienia. Taki sam ogień rozbłysnął daleko z lewej, huk uderzył w uszy, posypała się gorąca, mokra ziemia, strzępy tlejącej trawy i jakieś rozżarzone bryłki. Zielony runął do przodu wrzeszcząc nieswoim głosem. Nagle zrobiło się widno, jaśniej niż w dzień, oślepiająco jasno. Maksym zmrużył oczy i poczuł chłód w piersi, a przez głowę przemknęła myśl: „Wszystko przepadło”. Ale wystrzałów nie było, nie było niczego oprócz szelestów i syków.
Kiedy Maksym otworzył oczy, dojrzał przez oślepiającą jasność szary bunkier, rozległą wyrwę w ogrodzeniu i jakichś ludzi, malutkich i bardzo samotnych na ogromnej pustej przestrzeni wokół wieży. Ludzi ci ze wszystkich sił pędzili w kierunku bunkra. Biegli w milczeniu, potykali się, przewracali, podrywali i znów biegli. Potem rozległ się żałosny jęk i Maksym zobaczył Zielonego, który nigdzie nie biegł, lecz siedział na ziemi tuż za drutami, trzymał się za głowę i kołysał nią na boki. Maksym rzucił się ku niemu, oderwał mu ręce od twarzy. Zobaczył wywrócone oczy i bąble śliny na wargach. Wystrzałów ciągle nie było. Minęła już cała wieczność, a bunkier nadal milczał i tylko nagle huknął tam znajomy marsz.
Maksym przewrócił tego gapę Zielonego na wznak szperając jedną ręką w kieszeni i ciesząc się, że Generał był na tyle przewidujący, iż nawet jemu dał na wszelki wypadek tabletki przeciwbólowe. Rozwarł Zielonemu spazmatycznie zaciśnięte zęby i wepchnął pigułki w chrypiącą paszczękę. Potem chwycił automat Zielonego i odwrócił się. Zastanawiał się gorączkowo, skąd pada światło, dlaczego jest tyle światła, którego nie powinno być… Nikt nie strzelał, samotni ludzie ciągle biegli, jeden z nich był już zupełnie blisko bunkra, drugi pozostał nieco w tyle, trzeci zaś, który biegł z prawej strony, nagle z rozpędu upadł i przekoziołkował przez głowę. „Kiedy w boju żelazne szeregi…” — ryczał bunkier, a światło biło z góry, z wysokości dziesięciu metrów, pewnie z wieży, której teraz nie można było dojrzeć. Maksym uniósł automat i nacisnął spust. Własnej roboty automat, mały, niewygodny i niezdarny zaczął mu skakać w rękach. Jakby w odpowiedzi na to rozjarzyły się czerwone błyski w strzelnicy i nagle automat wyrwano mu z rąk. Nie zdołał jeszcze trafić w żaden z oślepiających kręgów, a Zielony zabrał mu automat, rzucił się do przodu i od razu upadł, potykając się na równym miejscu…
— Wówczas Maksym padł na ziemię i podczołgał się z powrotem do swojego worka. Z tyłu pospiesznie trzaskały automaty, straszliwym basem dudnił karabin maszynowy i wreszcie huknął granat, później drugi, potem od razu dwa i cekaem zamilkł. Trzeszczały tylko automaty, znów huknęły wybuchy, ktoś wrzasnął nieludzkim głosem i wszystko ucichło. Maksym chwycił worek i pobiegł. Nad bunkrem unosił się słup dymu, cuchnęło spalenizną i prochem, dokoła było jasno i pusto, jedynie czarna przygarbiona figurka słaniała się przy samym bunkrze trzymając się ręką jego ściany. Człowiek dotarł do strzelnicy, wrzucił coś do niej i od razu zwalił się na ziemię. Strzelnica rozjarzyła się purpurowo, rozległ się łoskot i znów zrobiło się cicho…
Maksym potknął się i o mało nie upadł. Po kilku krokach znów się potknął i zauważył wtedy, że z ziemi sterczą kołki, krótkie, grube kołki ukryte w trawie… To tak jest… To tak tu jest… Gdyby mnie Generał puścił w pojedynkę, od razu bym sobie porozbijał nogi i teraz leżałbym wśród tych podstępnych palików… Chwalipięta… Ignorant… Wieża była już zupełnie blisko. Biegł i patrzył pod nogi. Był sam.
Dobiegł do ogromnej, żelaznej łapy i rzucił worek. Korciło go od razu przylepić ciężki, szorstki placek do mokrego żelaza, ale pozostał jeszcze bunkier. Żelazne drzwi były uchylone, spoza nich wysuwały się leniwe języki płomieni, na stopniach leżał legionista. Tu wszystko było skończone. Maksym obszedł bunkier dokoła i zobaczył Generała. Generał siedział oparty o betonową ścianę. Oczy miał nieprzytomne i Maksym zrozumiał, że tabletki przestały już działać. Obejrzał się wokoło, wziął Generała na ręce i wyniósł spod wieży. Jakieś dwadzieścia metrów dalej leżała w trawie Ordia z granatem w ręku. Leżała tak nieruchomo, że Maksym od razu zrozumiał, iż jest martwa. Zaczął szukać dalej i znalazł Leśnika, również martwego. Zielony także był zabity i nie było przy kim położyć żywego Generała…